Arkady Fiedler: Ryby śpiewają w Ukajali

To moja pierwsza książka podróżnicza. Mam do niej sentyment i nawet nie będę starała się być w swojej recenzji obiektywna – zresztą, nie muszę. Nie pamiętam ile miałam lat, kiedy przeczytałam ją po raz pierwszy, ale mój egzemplarz ma datę wydania 1988 r. Fiedler napisał ją w 1935 r. Od razu więc mówię, że po książkę sięgnąć warto – chociażby po to, by zobaczyć, jak postrzegany był świat ponad pół wieku temu. Ale też po to by wspólnie z autorem odkrywać, poznawać i zdobywać… A Fiedler umie prowadzić czytelnika przez swój świat w bardzo ciekawy, zabawny, a momentami wzruszający sposób. Gorąco polecam!

Arkady Fiedler - Ryby śpiewają w Ukajali
Książka jak dla mnie lepiej zacząć się nie może, bo wszystko ma swój początek w Portugalii :) Ok, statek niby wyrusza z Liverpoolu, ale o tym mieście nic nie ma, a akcja rozpoczyna się w Lizbonie. Ach, tak – statek. Wiecie, samolotami jeszcze się wtedy nie latało na inne kontynenty. Ciekawa anegdotka o portugalskiej Polce z Estremadury, która zawróciła w głowie wszystkim panom na pokładzie wprowadza nas nie tylko w nastrój podróżniczy, ale też trochę w klimat tamtych czasów. Bo nie ma dzisiaj zbyt wielu panien, które podczas rejsu zaręczyłaby się z nieznanym wcześniej Syryjczykiem.

Z drugiej strony ciekawe jest to, jak niektóre rzeczy się zupełnie nie zmieniają. Fiedler już na pierwszych kartach pisze, że Amazonka w pojęciu przeciętnego Europejczyka otoczona jest nimbem tajemnicy i niedostępności jako coś, co leży bardzo daleko, za siedmioma górami i siedmioma rzekami. Czy nie jest tak trochę nadal? I to mimo skrócenia podróży do Ameryki Południowej?

Arkady Fiedler opowiada swoje fascynujące przygody zupełnie bezpretensjonalnie. Nie robiąc z siebie bohatera, z przymrużeniem oka i dystansem do samego siebie i współtowarzyszy snuje opowieści o przemytnikach, sprzedawcach jaguarów czy zaginionym brytyjskim pułkowniku. Dodajmy do tego język, który dla nas z wiadomych względów momentami trąci myszką. Aż miło czytać.

Podoba mi się również sposób, w jaki autor kreśli sylwetki ludzi, którzy stają na jego drodze podczas pobytu w Ameryce Południowej. Charakterystyki są tak plastyczne, że jestem sobie w stanie wyobrazić te młode panny, tych silnych awanturników, tajnych agentów, Indian i misjonarzy. Trochę plotkuje o romansach i zdradach, ale nawet te historie potrafią wywołać delikatny uśmiech na twarzy.

Opisy przyrody, których niemało jest w książce, nie nudzą. Mam wrażenie, że Fiedler zachwyca się autentycznie. Momentami wydaje się, że jest to zachwyt dziecka, które właśnie zobaczyło pierwszy raz w życiu kolorowego motylka. Bo przecież motylki, ale też palmy czy orchidee opisuje autor właśnie z takim dziecięcym entuzjazmem.

Nie brak tu też odwołań do historii. W przyjemny sposób dowiadujemy się, jak Portugalczycy stawiali pierwsze kroki na kontynencie południowoamerykańskim albo w jaki sposób wykradzione zostały z tutejszych plantacji nasiona kauczukowca. Jest opis poszukiwań El Dorado i wiele innych. Historia nie jest przeładowana datami, a za to ciekawie zobrazowana i – co ważne – nie przesłodzona. Jak było miło – można o tym wspomnieć, ale kiedy polała się krew, to też trzeba to opisać.

Warto zwrócić uwagę na fotografie. Na niektórych z czarno-białych zdjęć zamieszczonych w książce niewiele widać. Inne jednak są niesamowicie ciekawe. Najbardziej podobają mi się fotografie ludzi. Choć momentami niewyraźne, to jednak jest w nich coś, co sprawia, że przy każdej zatrzymuję się chwilę dłużej.

Czy jest sens sięgać po książkę podróżniczą sprzed ponad pół wieku? Kiedy mamy tylu znanych podróżników z naszych czasów, którzy o Ameryce Południowej, Amazonce i dżungli wiedzą wszystko i się jej nie boją? Uważam, że warto. Bo, po pierwsze, niektóre rzeczy się nie zmieniły (choć wiele też się pozmieniało). A po drugie, moim zdaniem lektura jest przyjemna i wciągająca. Polecam na niedzielne popołudnie :)

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

14 komentarzy

  1. Luzomania pisze:

    Fiedlera “połknąłem” wszystko, co napisał. To on rozpalał moją wyobraźnię i zachęcił do podróży…

  2. Ewa pisze:

    Ja biorę się za drugie podejście do Kanady pachnącej żywicą, bo jakoś mnie tak nie wciągnęła jak Ryby…

  3. Ajka pisze:

    Fiedler jest klasykiem. Przyznaję, że 3 jego książki czytałam bardzo dawno. Wygrzebane na półce u nieżyjącego już dziadka, jeszcze z wczesnego dzieciństwa mamy. Pamiętam niebieską, kolorową i obdartą okładkę, lekko żółtawe kartki, pękające gdzieniegdzie. TRochę niezrozumiały dla mnie jezyk opisujący piękne historie. Nie pamietam szczegółów, ale zmobilizowałaś mnie do powtórzenia.

  4. Ewa pisze:

    Powtórz, ciekawe jak będą wrażenia teraz :) Mi ten trochę staroświecki język podpasował w sumie!

  5. Krystyna pisze:

    Przeczytałam chyba wszystkie książki Arkadego Fiedlera,a to było już tak dawno temu.
    W tamtym czasie były to książki , które wprowadzały nas w świat, który nie znaliśmy i raczej nie było szans poznać.
    Teraz na szczęście wszyscy mogą podróżować po całym świecie.
    Mnie również zainspirowałaś do powtórzenia.
    Ciekawe czy mi się to uda. :-)

  6. Ajka pisze:

    Oooooooooooooooooooooooooo się przeniosło :)

  7. Ajka pisze:

    Tak jest fajniej

  8. Franc pisze:

    Książke zapowiedziałaś ciekawie, muszę przeczytać – o ile dorwę gdzieś :]

  9. J. pisze:

    Czytałam ostatnio jego “Wyspę kochających lemurów” i się zachwyciłam :). Podoba mi się ta jego lekkość, a zarazem refleksyjność, to, że wszystkich ludzi opisuje z szacunkiem, a także, że brakuje w tej lekturze sztuczności.

    Tę też chętnie przeczytam :).

    Przez Twój post zaczynam się teraz zastanawiać, jak była moja pierwsza książka podróżnicza… Za Chiny nie mogę sobie przypomnieć i na myśl przychodzi mi tylko nie-podróżnicza, ale odważna Pchła Szachrajka, która szła gdzie tylko chciała i robiła na co miała ochotę ;). Pewnie jakbym ją teraz przeczytała, miałabym inne wrażenie z lektury, ale co tam ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!