Kto by pomyślał, że atrament można jeść?
Czy ja na pewno mam ochotę to jeść? — rozważam w myślach, kiedy na kontuarze przede mną ląduje półmisek z parującym, świeżym makaronem z kawałkami mątwy i czarnym, mało apetycznie wyglądającym sosem, posypany poszatkowaną pietruszką. Danie nie wygląda zachęcająco, chociaż zapach owoców morza, jaki roztacza, jest przyjemny. Chciałaś spróbować coś weneckiego Znalazłaś. Zamówiłaś. Teraz jedz! — tłumaczę sobie w myślach. Cóż, patrzę na swój obiad — spaghetti al nero di seppia.
Mątwa. Takie wodne zwierzątko, które jako strategii obronnej przed drapieżnikami używa… atramentu. Tak, tak! Czując zagrożenie, mątwa strzela substancją, która zawdzięcza swój ciemny, brązowoczarny kolor barwnikowi o nazwie melanina. Ucieka, zostawiając za sobą mętną od atramentu wodę.
A człowiek to taka istota, która zje chyba wszystko, co da się zjeść. Nie tylko samą mątwę, ale też jej atrament. Co ciekawe, wydzieliny tej używano na początku faktycznie jako atramentu… do pisania. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by zacząć używać go w kuchni do barwienia potraw (czarny to taki mało apetyczny kolor przecież). Nie wiem też, czemu atrament stał się tak popularny akurat w kuchni weneckiej, ale faktem jest, że wykorzystuje się go nie tylko do makaronów, ale też do risotta oraz do przygotowywania po prostu sosów. Francuzka siedząca obok mnie w knajpce raczy się mątwą w sosie z atramentu i polentą, kolejnym typowym daniem, które wygląda chyba jeszcze mniej apetycznie, niż moje spaghetti.
Nawijam makaron na widelec i niepewnie podnoszę do ust. Pierwszy kęs i zaskoczenie. To naprawdę nie jest tak złe, jak wygląda! Przegryzam kawałkiem mątwy. Bardzo smaczne! I sycące – nie jestem w stanie zjeść nawet połowy mojej porcji. W głowie świta mi pewna myśl, pytanie. Siedzę naprzeciwko lustra, więc odpowiedź mogę poznać natychmiast. Pokazuję sobie samej język. Tak, wyglądam, jakbym przed chwilą wzięła haust z kałamarza :)
Zjedlibyście spaghetti z czarnym sosem czy wygląda ono za mało apetycznie? Jakich nieciekawie wyglądających potraw próbowaliście, które okazały się smakowite?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Zgadzam się, że czarny to w ogole nieaptecxny kolor :-)
lubie kolor czarny ;) ale nie wiem czy polubie mątwe
Zjedliśmy. W Wenecji.
Kolega w szkole podstawowej też pił atrament, tyle , że niebieski.
Danie może nie wygląda atrakcyjnie, ale skoro smakowało, to nawet czarny język można zaakceptować :)
Ciekawe,czy mu ten niebieski atrament smakował :)
Zależy jak by smakowało ;)
Tak.
jadlam nawet czarny makaron i czarny ryz :-P
Jadłabym! I jeszcze bym talerz wylizała! A to spaghetti z Twojego zdjęcia to jakieś mało czarne :). Wersje z którymi ja miałam do czynienia były bardziej nero :). Pychota!
Hahaha jak dla mnie były wystarczająco czarne. Choć faktycznie, sosu po prostu było trochę mało :)
Ten makaron jeszcze wygląda zjadliwie, ale drugie zdjęcie jakoś nie zachęca do kulinarnych eksperymentów ;)
Ja uwielbiam arroz negro, mniam!
No widzisz, ja nie wiem, czemu nigdy tego nie spróbowałam??? :D
pewnie! jeden z lepszych sosow!
Ja bym wszystko jadla :D
Nie lubię owoców morza,
a ten czarny atrament to nie wygląda zachęcająco :-)))
To się dopiero nazywa nietypowe spaghetti! :)
Jasne, że bym spróbowała! Ciekawa jestem, jak smakuje mątwa :)
Myślę, że jakby mi podano mątwę i kałamarnicę i zawiązano oczy to bym nie rozróżniła. Zresztą chyba bez zawiązanych oczu też ;)
Kałamarnicy też nie jadłam, ale w takim razie spróbowałabym i tego dziwoląga ;)
To byscie sie dogadaly z moja Piekna ;). W temacie dziwnych wynalazkow z morza to istny zabojca. Dasz osmiornice, zje osmiornice, dasz atrament, zje atrament. Czasem nie wiem czy mam ja powstrzymac zeby potem nie musiec ratowac czy nie pozbawiac radochy… zwykle wygrywa to drugie :D
i dobrze, z reguły takie eksperymenty nie kończą się źle, a przynajmniej jest radocha :D
Ja przez dłuższy czas znałam tylko kalmary w krążkach smażone w cieście, ale niedawno spróbowałam kałamarnicy z grilla. Pycha!
Jadłam kilka razy, fajnie smakuje i do tego ciekawie wygląda :)
Wszędzie tam, dokąd jeżdżę, czy to w Polsce, czy za granicą staram się jeść lokalne potrawy, choć byłyby najdziwniejsze, więc na pewno bym spróbowała. Do tego uwielbiam owoce morza, a oba dania na zdjęciach wcale nie wyglądają zniechęcająco. Najoryginalniejszą potrawą, jaką do tej pory jadłam, było mięso z czapli (na myśliwskim weselu).
Oj, ciekawi mnie jak smakowało! Lubie próbować oryginalnych potraw i aż dziwię się, że jeszcze parę lat temu najchętniej jadłabym na wyjazdach tylko kurczaka :D
Wszyscy mnie potem pytali, czy ta czapla smakowała rybą – otóż nie, raczej coś jak delikatny schab – białe kruche mięso, zupełnie nie jak dziczyzna, i nie jak drób. A z tym kurczakiem… jest grupa ludzi, która dokądkolwiek by nie pojechała, szuka polskich restauracji, a jak nie ma to co najwyzej kuchni europejskiej z kurczakiem na czele. No ale nie każdy ma ochotę i odwagę próbować dań, których nie zna. Ja chyba miałabym opory tylko przed robakami, choć moja przyjaciółka zajada się nimi podczas każdej wizyty w Azji. Dzieci też staram się uczyć próbować lokalnych potraw i dzieki temu już teraz w wieku 6 i 4 lata uwielbiają owoce morza, ale kurczakiem z frytkami też nie wzgardzą ;-)
Spróbowałam do tej pory larw jedwabników i koników polnych. Były smaczne. Nie mogłam się za to przekonać do tych większych owadów wyglądem przypominających karaluchy…
Oj, Ty to lubisz kulinarne wynalazki :-) Ja bym nie dała rady…
Dopiero od niedawna. Kiedyś nie zjadłabym nawet pizzy czy spaghetti z sosem pomidorowym, ani żadnej sałatki z majonezem, ani jajecznicy jeśli nie była usmażona na wiór, a tym bardziej żadnych wynalazków :)
Ja larw chyba też nie…
U mnie to chyba zależy, jakby pachniało. Ale spróbować na pewno bym spróbowała. Pewnie nie od razu całą porcję, ale kawałeczek komuś z talerza to zawsze. Myślałam, że z atramentem to będzie tak czarne, jak bagietki w Paryżu z atramentem a tu całkiem ładny szary kolorek ;)
Jak dla mnie ten atrament wygląda mało sympatycznie i pewnie bym spróbował, ale nie wiem czy nawet jakby było dobre kontynuowałbym podróż kulinarną z widelcem. Tutaj jednak chodzi o kolor bo kto na przykład napiłby się białej Coca Coli?
W kuchni włoskiej smakowałam wielu rzeczy ale zawsze omijałam “atramentową” pastę. Musze sprawdzić,
Koniecznie. Bardzo polecam :)
Podobny zabieg w przypadku barwienia potraw zastosowali ostatnio Japończycy – ponoć obecnie hitem w Japonii są czarne… hamburgery. Czarny kolor to zasługa właśnie atramentu kałamarnicy w sosie oraz węgla bambusowego w bułce i serze. Może i są smaczne ale wyglądają jakby były zwęglone :/
Widziałam te czarne hamburgery na zdjęciach. Wcale nie wyglądają apetycznie :)
O nie. Tego bym raczej nie tknęła. Niezbyt apetyczny jest czarny kolor.
Smakuje dużo lepiej niż wygląda ;)
Ja tam bym spróbowała wszystkiego ;D Chociaż początki kulinarnych odkryć nie były łatwe. Pamiętam jak jeszcze w liceum, będąc na wymianie szkolnej we Francji, rodzina u której mieszkałam poczęstowała mnie surowymi wielkimi krewetkami. Zapach był dla mnie koszmarny, ale wszyscy domownicy się tym zajadali więc i ja spróbowałam. Jako totalnie nieobyte wiejskie dziecko patrzyłam jak Oni to jedzą (pamiętacie taką scenę w Shreku gdy Osioł siedzi przy stole i macza kopytka w miseczce z wodą? Wyglądałam chyba tak samo nieporadnie ;)) i mimo, że totalnie mi nie smakowało zjadłam jedną sztukę. Później okrutnie to odchorowałam. Z krewetkami przeprosiłam się dopiero po studiach, gdy sama zaczęłam je przyrządzać. Generalnie od tej pory wychodzę z prostego założenia: jeśli zjadłam coś co mi nie smakowało, często daję temu produktowi drugą szansę przygotowując go własnoręcznie. Jeśli i wtedy się nie przekonam, uznaję że to rzecz nie dla mnie. Ostatnio, będąc w Mediolanie miałam przykre doznania z… risotto milanese. Widocznie jestem cham i szafran to nie dla mnie ;)
U mnie jest dość ciekawie, jeszcze tuz po studiach brzydziłam się dziwnymi wynalazkami. Ba! W liceum będąc we Włoszech prawie głodowałam, bo nie zjadłam nawet pizzy (nie lubiłam żółtego sera!). Dopiero parę lat temu odważyłam się próbować i teraz już wiem, że jak spróbuję i mi nie smakuje to przynajmniej to wiem. A kilka smaków, na przykład krewetki, odkryłam właśnie parę lat temu bo wcześniej się bałam :)
No dokładnie, najlepiej spróbować, ocenić i wyrobić sobie zdanie. Ja stałam się bardziej otwarta na nowe smaki gdy sama zaczęłam gotować. Wcześniej nie miałam pojęcia o wielu produktach. Smaki też się zmieniają. Gdy na studiach byłam na wakacjach w Chorwacji próbowałam pljeskavicy i mi nie smakowało. Ciekawe jakby smakowało mi teraz ;) Twoja była awersja do żółtego sera nie budzi we mnie zdziwienia. Mój znajomy nie znosi żółtego (i jakiegokolwiek innego) sera. Podobnie jak czosnku. Początkowo wydało mi się to dziwne, ale czy wszyscy muszą lubić to samo? ;)
U mnie bardziej budzi zdziwienie to, że nagle zaczynam lubić rzeczy, na które nie mogłam patrzeć wcześniej :) Biały ser mogłam (i nadal mogę) jeść na kilogramy ale z żółtym serem to dość śmiesznie – kiedyś wcale, potem tylko poddany obróbce termicznej (ciepły, ciągnący się) a taki na zimno, w kawałku zasmakował mi dopiero pierwszy raz w życiu jak spróbowałam w zeszłym roku w Amsterdamie!
Ale nie lubić czosnku? Jak to tak? :))))
Jedno z najlepszych dań które jadłem we Włoszech to była właśnie polenta z ośmiorniczkami w sosie z kalamarnic, właśnie w weneckiej restauracji. Pycha! Kluczem była idealnie wykonana polenta, nie za bardzo rozklejona, w sam raz przypieczona plus świeży sos, niby proste, a niebo w gębie.
Proste często właśnie okazuje się pyszne :)
Właśnie zjadłam dziś w Wenecji kałamarnicę w atramencie na grysiku. Od dziecka czuję obrzydzenie do grysiku, ale dałam radę ;)
Polecam, pyszne danie
Grysik to też nie moja bajka. Wolę ryż albo makaron :)