W mieście tysiąca minaretów
Rankiem na ulicach starej, konserwatywnie muzułmańskiej części Kairu nie ma wielu ludzi. Słońce rozgrzewa już niezacienione zakamarki, a w przejściach i chodnikach sprzedawcy zaczynają rozstawiać kramy i stoiska. Większość sklepów też jest jeszcze pozamykana, tylko czasem słychać głośne skrzypnięcie, gdy właściciel podnosi metalową roletę, by otworzyć swój przybytek dla kupujących. Wędrujemy słynna targową ulicą Muski w poszukiwaniu śniadania.
Gdy dochodzimy w okolice meczetu Al Azhar, d naszych nozdrzy dobiega kuszący zapach, a żołądki pomrukują z zadowoleniem. Dzień rozpoczynamy zatem od herbaty z liśćmi mięty, którą uwielbiam za odświeżający, słodki smak. Nie wiem, jak to możliwe, że w upalne dni chętniej piję taką herbatę niż schłodzone napoje gazowane. Do tego zamawiamy fatira – egipski rodzaj placka z mięsnym nadzieniem. Jest smaczny, ale porcje dostajemy nie do przejedzenia.
Pełni sił po pożywnym śniadaniu wyruszamy w kierunku Bramy Północnej. Dziwimy się trochę, że na ulicach tak mało ludzi, a turystów nie spotykamy prawie wcale. Nie spiesząc się, wędrujemy uliczkami, przy których stoją stare, przykurzone budynki. Odnoszę wrażenie, że większość z nich to meczety lub medresy – szkoły koraniczne. Do niektórych można wejść, co oczywiście czynimy z ciekawości.
Meczety są najczęściej puste lub prawie puste. W końcu to nie jest godzina modlitwy. W jednym z nich podglądamy przez chwilę mężczyzn wylegujących się na miękkiej, bo wyłożonej grubym, ozdobnym dywanem podłodze. Niektóre ze świątyń nie zwracają uwagi dekoracjami, inne z kolei od razu wprawiają w zachwyt.
Moją uwagę przyciąga kompleks budowli ufundowany przez sułtanów Qalawuna, an-Nasira i Barquqa. Szczególnie medresa i meczet nazwany imieniem tego ostatniego wygląda przepięknie. Zaglądamy w kilka zakamarków, podziwiamy misterne dekoracje i wyruszamy dalej spacerowym krokiem.
Dochodzimy do Bramy Północnej, która tak naprawdę składa się z dwóch bram: Bramy Podboju (Bab al-Futuh) i Bramy Zwycięstwa (Bab al-Nasr). To dwie z zachowanych do dzisiaj trzech bram w średniowiecznych murach Kairu. Powstały one w XI i XII wieku i służyły oczywiście do obrony miasta. Tuż obok znajduje się jedna z najważniejszych muzułmańskich świątyń Kairu – meczet al-Hakima z najstarszymi minaretami w mieście. Zaglądamy do środka, by przede wszystkim chwilę odpocząć w cieniu, gdyż słońce powoli zaczyna dawać nam się we znaki.
Odpocząwszy, labiryntem uliczek wracamy do Muski, robiąc dwukrotnie przystanki, by napić się świeżo wyciskanego soku pomarańczowego. Uwielbiam jego smak! Nie kosztuje fortuny, a doskonale orzeźwia i daje siłę iść dalej. Trochę bez planu kręcimy się po wąskich, bocznych uliczkach, podglądając kairską codzienność. Gdzieniegdzie bawią się dzieciaki, kobiety w hidżabach noszą zakupy, a mężczyźni pilnują swoich kramików albo rozprawiają nad losami świata.
Klucząc, dochodzimy do południowej bramy Bab Zuweila z dwoma wieżyczkami. Tutaj wreszcie postanawiamy wejść na górę, bo od początku spaceru marzy mi się, by popatrzeć z góry na Kair, zwany miastem tysiąca minaretów. Wspinamy się krętymi schodkami na sam szczyt, co jakiś czas robiąc przystanki, by złapać oddech, ale gdy wreszcie docieramy na górę, widok mnie zachwyca i smuci jednocześnie!
Smuci, gdyż z góry jeszcze dobitniej widać, jak ubogą dzielnicą jest ta stara, muzułmańska część Kairu. U naszych stóp w oczy kłują zrujnowane budynki z popękanymi ścianami, na dachach których wyróżniają się anteny satelitarne i góry śmieci. Nad tym wszystkim unosi się szarobury kurz i pył. Zachwyca z kolei panoramą miasta, w której dominują pięknie zdobione minarety. Wysokie, niskie, okrągłe i kwadratowe, nie da się ich policzyć. Musi ich tu być chyba setki.
Po zejściu z wieży kierujemy kroki ku Cytadeli, ale ponieważ wcześniej nie spieszyło nam się szczególnie, to gdy docieramy na miejsce, okazuje się, że wszystko jest już zamknięte. By osłodzić sobie ten fakt, postanawiamy usiąść w jakiejś małej kafejce przy ulicy, żeby napić się miętowej herbaty i zapalić sziszę. Przy stolikach siedzą sami mężczyźni, jestem tu jedyną kobietą. Zaraz obok dwóch panów gra w karty, kawałek dalej kolejni – w domino. W pewnym momencie pan ze stolika karcianego pokazuje mi, żeby podejść i zagrać z nim. Podejmuję wyzwanie, zastanawiając się, jak chce mi wytłumaczyć zasady. Mężczyzna rozdaje po trzynaście kart i pokazuje mi mniej więcej, o co chodzi. Chwilę później załapuję – gramy w remika! Wygrywam pierwszą partię. Panowie przy stolikach obok mają niezły ubaw. Po czwartej z kolei wygranej przeze mnie partii już nie chcą grać więcej, ale humor nadal mają świetny. Trzeba przyznać, że umieją przegrywać z uśmiechem.
Po kilku partyjkach w remika, herbacie i sziszy przychodzi czas, by wracać. W drodze powrotnej zaczepia nas przechodzień, który po krótkiej rozmowie mówi, że jest przyjacielem imama pobliskiego meczetu i że chętnie go nam pokaże – oczywiście za niewielką opłatą, nie dla niego, absolutnie, lecz dla biednych dzieci, dla których puszka stoi w meczecie. Choć od początku pachnie nam to naciąganiem, zgadzamy się. Nawet nie wiem czemu, ale to chyba ta chęć, by jeszcze raz spojrzeć na Kair z góry, najbardziej mnie przekonuje.
Meczet, do którego prowadzi nas nowo poznany człowiek, nie przypomina tych świątyń w bardziej turystycznej części miasta. Jest o wiele bardziej zagracony. Pod ścianą stoją szafki ze świętymi księgami islamu, dozownik z wodą, dalej pusta lodóweczka na napoje, jakieś stare, wyblakłe zdjęcia lub malunki i wiadro – chyba po farbie. Wrzucam trochę grosza do puszki, którą pewnie panowie otworzą zaraz po naszym wyjściu, by podzielić się pieniędzmi, i wspinam się po wyłożonych ozdobnym, lecz mocno przybrudzonym dywanem, na minaret.
Mimo że słońce chyli się już ku zachodowi, Kairu nie oblewa piękne, pomarańczowe światło. To chyba wina tego suchego pyłu, który spowija miasto, ale odnoszę wrażenie, że nawet o tej porze dnia jest ono nieco poszarzałe. Mimo to panorama z niezliczonymi wieżyczkami po raz kolejny mnie zachwyca. Mogłabym się tak przyglądać Kairowi z góry przez cały dzień. A jeszcze chętniej wdrapałabym się na każdy z tych minaretów!
Byliście w Kairze? Podobała się Wam jego stara część? Lubicie wyszukiwać punkty widokowe, by popatrzeć na panoramę miasta z góry?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Chyba najbardziej lubię odwiedzać duże miasta z ich całym pięknem i brzydotą. :) Zwiedzaj, zwiedzaj i pisz i pisz. :)
Fajny ten Kair nie turystyczne… ps. wycieczki dla turystów są do Kairu zupełnie pozbawione sensu – najwięcej czasu traci sie w “muzeum perfum” oraz “muzeum papirusu” co sie okazuje oczywiście zwykłymy sklepami :/
A, tak. “Muzeów” papirusu widziałam sporo przy piramidach. A tak, jak się jest samemu to można sobie pochodzić tam, gdzie się chce :) Polecam, nawet jak jest gorąco :)
Ja chetnie bym wróciła do Egiptu , może kiedyś znowu to będzie możliwie , bo piękny kraj .
Ja też! Choć tym razem wybrałabym nurkowanie, bo nad egipskim morzem jeszcze nie byłam. I Saharę :)
Daleko niedaleko ja licze, że kiedyś terroryści w końcu się uspokoja ;) . Niech się sami pozabijaja miedzy soba , a zostawia zwykłych ludzi.
Sylwia Pietrzykowska byłam w Kairze na własną rękę ze znajomymi w 2015 i 2017 roku. Czułam się bezpieczniej niż w Paryżu. Jeździłam metrem i ku memu zdziwieniu panowie ustępowali nam miejsca w wagonie .
Nie orientuję się w tej chwili w sytuacji w Egipcie, ale na przykładzie Kenii wiem, że te doniesienia o terrorystach bywają przesadzone :/ prawda jest taka, że zamach może być wszędzie: w Kairze, w Nairobi, w Paryżu czy w Brukseli :(
Daleko niedaleko tak, masz racje teraz może trafić się w każdym miejscu
Egipt, Kair <3 tęsknię :(
Oj… nie wybierasz się w najbliższym czasie?
Jeszcze nic nie wiadomo :( Mam nadzieję, że pojedziemy niedługo bo już mieliśmy długą przerwę od Egiptu. Dobrze, że można coś poczytać na temat Kairu! :)
Jeszcze mnie tam nie było, uwielbiam takie klimaty. Skojarzyło mi się z moim grudniowym pobytem w Maroku. Kolory, smaki, zapachy…
Rzeczywiście! Jest podobnie momentami :)
Niesamowita architektura :)
O tak :)
uwielbiam panoramy. szukam widoków namiętnie :)
W Kairze miałabyś więc używanie :)
kiedyś może tam dotrę :)