Opowieść o zanzibarskich algach
Wyciągnąwszy z płytkiej wody kawałek wodorostu Mustafa podaje mi go z uśmiechem.
– Jedz! – zachęca, a ja nie jestem pewna, czy mówi poważnie, czy może stroi sobie ze mnie żarty.
– To? No nie wiem… Ty zjedz pierwszy – nie jestem przekonana, że jedzenie glonów prosto z oceanu to dobry pomysł, ale Mustafa pakuje sobie cały pęczek do ust i żuje zadowolony.
– No jedz! – sepleni, z buzią pełną wodorostów i podtyka mi pod nos kolejny kawałek. Niepewnie odgryzam maciupeńki fragment gałązki algi. Jest sprężysta, chrupie między zębami. Czuję delikatnie słony smak. Biorę większy kęs. Glony smakują specyficznie, ciężko mi je do czegokolwiek porównać. Konsystencją przypominają chrząstki. Kiedy ja kontempluję nowy smak, Mustafa kończy już trzeci pęczek.
Produkcja alg na Zanzibarze rozpoczęła się w pod koniec lat 80. XX wieku, kiedy lokalny rząd szukał sposobów dywersyfikacji źródeł utrzymania mieszkańców. Sprowadzone z Filipin wodorosty znalazły tu idealne warunki uprawy: odpowiednio ciepłe wody, duże różnice poziomu oceanu między przypływem a odpływem oraz płaskie, piaszczyste dno przy brzegu. W ciągu niecałych dwóch dekad kultywacja alg stała się drugą po turystyce największą gałęzią zanzibarskiej gospodarki prześcigając produkcję przypraw i rybołówstwo, czyli tradycyjne źródła utrzymania. W szczycie produkcji zatrudnienie w pracy przy glonach znajdowało dwadzieścia pięć tysięcy osób, z czego dziewięćdziesiąt procent to były kobiety.
– Bo widzisz, my mężczyźni nie jesteśmy w tym dobrzy. My chcemy rezultatów natychmiast, a praca z wodorostami wymaga cierpliwości – wyjaśnia mi Mustafa, jeden z dwóch lokalnych przewodników pracujących w Seaweed Center w miejscowości Paje. To lokalna firma zajmująca się uprawą alg i produkcją kosmetyków z ich zawartością. Odwiedzam to miejsce, by dowiedzieć się więcej na temat zielonego złota Zanzibaru lub daru z oceanu – jak tutaj mówi się na uprawiane wodorosty. Szukam informacji po tym, jak dwa tygodnie wcześniej w czasie weekendu w Jambiani spacerując po plaży mam możliwość podglądania tamtejszych farmerek przy pracy.
Zaraz po śniadaniu wybieram się na przechadzkę po piaszczystej plaży Jambiani. Promienie słoneczne odbijają się od białego piasku i przejrzystej tafli wody, tak że bez okularów przeciwsłonecznych nie jestem w stanie nawet otworzyć oczu. W trakcie odpływu woda cofa się o kilkaset metrów, odsłaniając dziesiątki patyków wbitych w morskie dno. Obserwuję kobiety w kwiecistych, kolorowych szatach wychodzące spomiędzy niewielkich, szarych domów stojących tuż przy plaży. Idą ku swoim poletkom, które na kilka godzin wyłaniają się spod powierzchni wody. Przychodzi czas na pracę.
– To ciężka praca – przekonuje mnie spotkana na plaży kobieta o imieniu Miriam. Wcześniej proponuje mi masaż lub tatuaż z henny, ale odmawiam i zamiast tego pytam, czy ona również zajmuje się uprawą alg. Kiedy potakuje, proszę, by pokazała mi, jak się to robi i coś opowiedziała. Miriam prowadzi mnie szybkim krokiem ku najbliższemu poletku. Doskonale radzi sobie idąc po momentami grząskim dnie, kiedy ja ledwo za nią nadążam. Po drodze schyla się, podnosząc kawałki wodorostów.
– Algi rosną tutaj przez dwa tygodnie – wskazuje palcem na grządki z glonami. – Przyczepione są do linki. Potem zbieramy je, suszymy przez kilka dni i sprzedajemy w Stone Town. To wszystko. Taka harówka – powtarza Miriam, a ja w tym momencie postanawiam dowiedzieć się nieco więcej na ten temat. Na pierwszy rzut oka praca przy algach nie wydaje się cięższa niż zwykła uprawa roli, codziennie na polu w pełnym słońcu.
Na farmie w Paje spotykam kobietę, która przedstawia się jako Mama Pili. Wyjaśnia mi ona dokładnie, jak wygląda cały proces uprawy glonów, począwszy od sadzonek, aż po zbiór plonów. Już wchodząc ze mną do wody schyla się co jakiś czas, by podnieść leżące gdzieniegdzie wodorosty. To właśnie są sadzonki. Śmieję się, że Mustafa właśnie zjadł jej trzy takie! Tak właśnie rozmnaża się tu wodorosty – przez fragmentację plechy. Nowa sadzonka jest po prostu kawałkiem oderwanym od większego krzaczka. Można pozbierać z plaży te, które wyplątały się z grządek albo poodrywać kawałki z istniejących upraw, żeby mieć co rozsadzać.
Kiedy mamy już przygotowaną odpowiednią ilość sadzonek, Mama Pili pokazuje mi, jak trzeba przymocować je do sznurka. Musi on być wytrzymały, by nie zerwał się pod wpływem fal czy pływów. Pili przygotowała go już wcześniej i teraz zwraca moją uwagę na krótkie kawałki linki przymocowane do głównego sznurka, mniej więcej co dziesięć centymetrów. Właśnie tych krótkich linek używamy do przymocowania pęczków wodorostów do sznurka. Przyglądam się Pili, a następnie próbuję swoich sił, ale za pierwszym razem nic mi nie wychodzi. Moja nauczycielka uśmiecha się tylko, rozsupłuje mój węzełek, dokłada trochę alg i zawiązuje ponownie.
Sadzonki nie mogą być zbyt małe, żeby się nie urwały – wyjaśnia. – Dlatego trzeba przywiązać spory pęczek.
Kiedy ja niezdarnie zawiązuję kolejny supeł Mama Pili w tym samym czasie mocuje kolejne trzy sadzonki.
Kiedy cały sznurek jest gotowy, Mama Pili dumnie prezentuje mi nasze wspólne dzieło. Wygląda ono jak girlanda lub łańcuch na choinkę. Teraz przychodzi czas na umieszczenie sznurka w wodzie. By to zrobić należy najpierw w dno wbić odpowiednio przygotowane kołki. Patyki mają niecały metr długości i zaostrzony jeden koniec. Próbuję wetknąć jeden z nich w piach u moich stóp, ale patyk zagłębia się zaledwie kilka centymetrów. W tym samym czasie Mama Pili sprawnymi ruchami, przechylając go w przód i w tył wbija kijek na głębokość kilkudziesięciu centymetrów. To jednak doświadczenie!
– Patyki muszą być z odpowiedniego drewna – zaznacza Mustafa. – Chodzi o to, żeby było ono wytrzymałe i nie rozpadło się w wodzie. Musi być mocne i odporne. Niektóre kobiety same szukają w buszu odpowiednich kijków, inne po prostu kupują gotowe, przycięte i zaostrzone na targu.
Kiedy ja przysłuchuję się wyjaśnieniom Mustafy, Mama Pili wbija drugi kołek. Mając przygotowane dwa kijki rozciągamy pomiędzy nimi nasz sznurek i oto grządka gotowa! Teraz wystarczy poczekać około dwa tygodnie, aż nasze małe pęczki urosną, stając się sporymi glonowymi krzaczkami.
W międzyczasie kobiety będą od czasu do czasu zaglądać na poletko by powbijać mocniej przewrócone patyki, ponaciągać zerwane sznurki, pozbierać nowe sadzonki i przygotować kolejne grządki. Uprawa alg nie wymaga codziennej obecności na plantacji. Zresztą kiedy odpływ przypada na godziny wczesnopopołudniowe widok kobiet pracujących przy wodorostach należy do rzadkości. Z jednej strony jest na to za gorąco, a z drugiej mają w tym momencie ważniejsze rzeczy na głowie. Muszą przecież ugotować obiad, zająć się dziećmi i oporządzić dom.
Kiedy Mustafa bierze do ust i żuje czwarty pęczek wodorostów w głowie zaczyna świtać mi pytanie:
– A to w ogóle zdrowe tak jeść te glony na surowo, prosto z wody?
– Oczywiście – odpowiada bez wahania. – Bardzo zdrowo! Glony zawierają dużo witamin i przeciwutleniaczy. Są bardzo odżywcze.
– To pewnie znajdują się w codziennej diecie Zanzibarczyków?
– Nie.
– Nie? – dziwię się. – Dlaczego?
– Nie wiem. Sam tego nie rozumiem, bo ja bardzo lubię glony. Czasem dorzuca się je do sałatek z surowych warzyw albo gotuje. Ugotowane ładnie zagęszczają potrawę. Ale mało osób tutaj je algi. Chyba się boją. Nie znają tego. Wiesz, banany czy bataty uprawiamy od setek lat, a wodorosty dopiero trzydzieści.
Na świecie z alg wyodrębnia się karagen, cukier złożony używany jako chemiczny dodatek do żywności (znaleźć go można pod symbolem E407 lub E407a). Wykorzystuje się go do produkcji żeli i galaretek, jako substancję zagęszczającą oraz stabilizującą emulsje i zawiesiny. To właśnie karagen sprawia, że glony są tak sprężyście chrupiące. W Azji wodorosty stanowią ważny składnik diety, także te surowe. W Paje, poza świeżymi glonami prosto z wody mam okazję spróbować też koktajlu z alg zmieszanych między innymi z mango, papają, ananasem i ogórkiem. W tej kombinacji morski smak, dominujący w świeżych glonach, jest już prawie niewyczuwalny.
Kilka tygodni przed weekendem w Jambiani spaceruję po innej zanzibarskiej plaży, Pongwe. Natykam się tu na drewniane konstrukcje w formie bramek, gdzie przez górną poprzeczkę przewieszone są girlandy z suszącymi się wodorostami. Wspominam o tym Mustafie, który natychmiast wyjaśnia, że nie jest to dobry sposób suszenia alg gdyż utrudnia on ich odwracanie i cyrkulację powietrza, przez co nie schną one równomiernie. W dodatku taki sposób wymaga od kobiety zdjęcia całego sznurka z patyków, a następnie rozwieszenia go na takim stelażu. Trzeba pamiętać, że taka glonowa girlanda waży sporo, a farmerka często zbiera na raz glony z całego poletka. Pomijając wysiłek włożony w zebranie i rozwieszenie wodorostów, problemem jest także usunięcie całych grządek w plantacji. W takim wypadku trzeba szukać nowych sadzonek na plaży, przywiązywać je do nowych linek i zakładać zupełnie nowe grządki w miejsce starych.
Dużo lepiej jest po prostu z istniejących grządek, które dość już się rozrosły, poobrywać nadmiar glonów, wrzucając plon do worka lub – jeszcze lepiej – koszyka z liści palmowych, a pozostałe w wodzie sadzonki będą rosły dalej. Nie trzeba dzięki temu na nowo zakładać grządek. A czemu z kolei kosz lepszy od worka? To proste, niosącej go kobiecie jest zwyczajnie lżej kiedy woda wysącza się przez otwory. Nieraz widzę farmerki taszczące na głowach wypchane wory, które mogą ważyć nawet dwadzieścia kilogramów. Kobiety noszą je z gracją większą od tej, z jaką ja w dzieciństwie utrzymywałam na czubku głowy jedną książkę ucząc się chodzić elegancko. Nie byłoby opcji, bym dzisiaj dała radę unieść taki worek.
– Jak najlepiej suszyć wodorosty? – pytam, kiedy schodzimy z plaży.
Mustafa pokazuje mi prostokątny poziomy stelaż, na którym rozciągnięto siatkę. Na niej rozłożone suszą się algi. Taki sposób zapewnia glonom przepływ powietrza od góry i od dołu oraz ułatwia ich obracanie. Mustafa nie poleca także dość popularnego na Zanzibarze sposobu suszenia wodorostów rozłożonych bezpośrednio na ziemi czy na asfalcie. Szczególnie asfalt za bardzo się nagrzewa, a zbyt wysoka temperatura niszczy glony. Przy ładnej pogodzie po dwóch-trzech dniach algi wysychają, robiąc się twarde, sztywne i kruche.
Po wysuszeniu większość Zanzibarek sprzedaje swoje zbiory na targu w Stone Town. Handel algami opanowało wielu pośredników. Ktoś skupuje na targu po sto kilogramów i sprzedaje następnemu kupcowi, który nabywa tysiąc kilogramów. Ten znowu sprzedaje dalej. Do momentu eksportu cena kilograma rośnie znacząco, podczas gdy farmerki za kilogram popularnych glonów spinosum dostają 300 szylingów (około 0,15 dolara), a za mniej popularne glony cottonii – 700 szylingów (około 0,35 dolara). Najwięcej zarabiają pośrednicy i oczywiście eksporterzy.
Algi są obecnie jednym z głównych tutejszych produktów sprzedawanych za granicę. Zanzibar plasuje się na trzecim miejscu na świecie pod względem eksportu alg, zaraz po Filipinach i Indonezji. W szczytowym roku 2012 wyeksportowano stąd szesnaście tysięcy ton suszonych wodorostów, teraz jest to około dwanaście tysięcy ton rocznie. Najważniejszymi rynkami docelowymi zanzibarskich glonów są Chiny, Korea, Wietnam, Dania, Hiszpania, Francja i Stany Zjednoczone. Algi używane są głównie w przemyśle kosmetycznym jako baza do kremów, balsamów, peelingów czy past do zębów, a także w przemyśle farmaceutycznym i oczywiście spożywczym.
Zdarza się, że krem, który jakaś turystka kupuje w domu za 50 dolarów i zabiera ze sobą na rajskie wakacje na Zanzibarze zawiera algi pochodzące właśnie stąd.
Ideą Seaweed Center w Paje jest zatem nauczenie miejscowych kobiet przetwórstwa alg, tak aby nie musiały polegać wyłącznie na sprzedaży surowca, lecz mogły na miejscu oferować gotowe, wysokiej jakości produkty na ich bazie – opowiada mi Lucas, menedżer tego miejsca. Póki co w niewielkim warsztacie wytwarza się mydła na bazie sproszkowanych alg z dodatkiem miejscowych przypraw (goździków, cynamonu, kawy, kurkumy czy trawy cytrynowej), peelingi do ciała i twarzy oraz olejki. Mam możliwość obejrzenia całej pracowni i obserwacji procesów produkcji, od pojedynczych składników do gotowych, ładnie zapakowanych produktów. Tym, co najbardziej zapada mi w pamięć jest zapach sproszkowanych wodorostów. To jakby skondensowany ocean, jego esencja. Niezwykle mocny i ostry aromat.
Znając sposoby uprawy, suszenia i proces produkcji kosmetyków jeszcze jedno pytanie nie daje mi spokoju.
– Co najbardziej szkodzi glonom? Co może zniszczyć uprawy? – pytam Mustafy.
– Przede wszystkim kiedy do naszych uprawianych alg przyczepiają się inne, inwazyjne glony. To takie wodne chwasty. Problemem bywa też deszcz – wyjaśnia mi mój przewodnik.
– Czemu deszcz? – dopytuję.
– Algi nie lubią wody, która zawiera za dużo dwutlenku węgla. Blakną. Deszcz niszczy zarówno te w wodzie, jeśli pada w czasie odpływu, jak i te suszące się. Trzeba je chronić. Jeśli zostaną zniszczone przez opady, można je jeszcze ewentualnie wykorzystać jako nawóz, ale ważne jest, by nie dotykały roślin. Rozkłada się je dookoła.
– Coś jeszcze?
– Nadmierne wystawienie na słońce też nie jest dobre. Wodorosty powinny być zawsze zanurzone w wodzie, inaczej słońce może je wybielić. Nie szkodzą im natomiast ryby i ptaki brodzące w płytkiej wodzie, które czasem podskubują glony z naszych grządek.
Największym wyzwaniem dla upraw alg na Zanzibarze okazują się jednak zmiany klimatu. Zaobserwowano, że w ostatnich latach zbiory robią się coraz mniejsze. Winą obciąża się rosnącą temperaturę wody. Optymalna dla alg temperatura to 25-29 stopni Celsjusza (dlatego też w chłodnych miesiącach rosną one dużo lepiej), podczas gdy coraz częściej ostatnio notuje się wzrost ponad 30-31 stopni. Mniejsze zbiory zniechęcają wiele kobiet do zajmowania się uprawą. Coś, co jeszcze kilka lat temu pozwalało utrzymać rodzinę, dzisiaj często nie jest już warte zachodu. W dodatku na świecie spadły ceny suszonych alg i chociaż zanzibarski produkt cechuje świetna jakość to nie wytrzymuje on konkurencji z tańszymi glonami z Filipin i Indonezji. W dodatku te dwa kraje zlokalizowane są o wiele bliżej głównych azjatyckich rynków zbytu, więc transport nie jest tak drogi.
Rozwiązaniem problemu rosnącej temperatury byłoby przeniesienie upraw nieco dalej od brzegu, głębiej, tam gdzie woda jest trochę chłodniejsza. Istnieją odpowiednie techniki do takiej produkcji glonów, jednak wymagają one… umiejętności pływania, a tej większości Zanzibarek po prostu brakuje. Problem spadającej produkcji wodorostów dostrzegł sam prezydent Zanzibaru, Ali Mohamed Shein, który po tegorocznych wyborach ogłosił dalszy rozwój upraw alg jednym ze swoich priorytetów. Zaapelował też do parlamentu o znalezienie i wdrożenie odpowiednich rozwiązań. Czas pokaże, czy są to puste słowa, czy też produkcja glonów na Zanzibarze znowu wzrośnie.
Przewodnik po Zanzibarze
W kwietniu 2018 roku nakładem wydawnictwa Bezdroża, w serii Travelbook, ukazał się przewodnik po Zanzibarze mojego autorstwa. Znajdziecie w nim jeszcze więcej praktycznych informacji dotyczących podróżowania po wyspie i archipelagu, a także opisy tamtejszych atrakcji turystycznych, plaż i zabytków, a także miejsc leżących nieco na uboczu turystycznych szlaków. Dostaniecie namiary na polecane hotele i hostele, agencje turystyczne, centra nurkowe i wiele więcej. Spędziłam nad jego przygotowaniem i napisaniem bardzo dużo czasu, więc myślę, że wybierając się na Zanzibar, warto po niego sięgnąć. Kliknij tutaj i kup :)
Jeśli planujesz wyjazd na Zanzibar, zajrzyj też do wpisu zawierającego przydatne informacje praktyczne!
Kupujecie kosmetyki z algami morskimi? Widzieliście kiedyś uprawy wodorostów? Chcielibyście mieć okazję podejrzeć kobiety przy takiej pracy? Mając taką możliwość, wspieracie tego typu lokalne inicjatywy, na przykład poprzez zakup ich produktów?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Bardzo ciekawie napisane i swietne zdjecia!
Dziękuję!
Amazing pictures!
Thank you!
jaaaaaka czyściutka woda O losie :)))) jak lusterko ;) świetny wpis bardzo ciekawy :D w Irlandii niektórzy kupują algi i żują. Ja kiedys spróbowałam, może jest i zdrowe ale za to cholernie słone
Tak to prawda. Słone jak woda morska. Dziwny smak :)
Uwielbiam kosmetyki z algami ! Nie wiedzialam, ze tak sie je produkuje, bardzo ciekawy artykul. Dzieki !
Dziękuję :)
Jasne, że chciałabym zobaczyć, jak wygląda taka uprawa. Fascynująca historia. Z pewnością miałam miedyś jakieś kosmetyki z algami. Regularnie dosypuję natomiast do smoothie spirulinę i chlorellę. Ciekawa jestem, czy smak sproszkowanych alg można jakoś porównać do smaku tych świeżych… Chętnie się kiedyś przekonam ;)
Jeśli sproszkowane smakują tak jak pachną – bardzo ostro, morsko, intensywnie to te świeże są dużo delikatniejsze. Ale to chyba ze wszystkim co suszymy tak jest – rodzynki są o wiele intensywniejsze w słodkim smaku od winogron, suszone śliwki od zwykłych itp. Dla mnie ten algowy proszek był za mocny w zapachu, nie wiem jak smakowałby mi dodany do potraw. Ciekawe!
Zazdroszczę, że mogłaś tego doświadczyć. I to wiesz tak wręcz namacalnie. I to jak od razu kazali jeść było zabawne. Nigdy się nad tym jak powstają np. kosmetyki z glonami lub do czego są jeszcze stosowane nie zastanawiałam aż tak bardzo. Fajnie to napisałaś, przekaz bezpośredni rozmowy z miejscowymi to najlepsze co mogłaś zrobić. Ja nie lubię takich surowych opisów. A Ty sobie tam z nimi byłaś, przy okazji miałaś je nawet jeść i pomiędzy ich pracą sobie gadacie, a Ty sama angażujesz się w pracę ! Bomba :)
Dzięki! Rzeczywiście to było super doświadczenie, począwszy od wiązania glonowych sadzonek przez jedzenie surowych wodorostów po oglądanie produkcji kosmetyków :)
Genialne foty!
Dzięki!
Zdjęcia rządzą!!!!
Dziękuję!
Temat bardzo ciekawy, spotkałem plantatorów wodorostów na niewielkiej wyspie koło Bali, tylko oni mieli swoje plantacje na wiekszych glebokosciach tak ok 1 metra. Zaskakujesz mnie caly czas swoimi opowiesciami o Zanzibarze i coraz bardziej zachecasz aby sie tam wybrac
Cieszę się, Afryka ogólnie, a Zanzibar (i Kenia) w szczególności to naprawdę fajne miejsca do odwiedzenia, gdzie dzieje się dużo ciekawego :)
No napracowałas się przy tym poscie……gratulacje. Idę trochę algi pouprawiać. napuszczam wody do wanny…
Dzięki! Trochę porozmawialam z ludźmi, doczytałam trochę. Bo temat ciekawy :)
Klik dobry:)
Ależ to ciekawy artykuł. Dziękuję! :)
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję i również pozdrawiam :)
Im dłużej czytam Twojego bloga tym bardziej nabieram ochoty na odwiedzenie Zanzibaru.
Bardzo mnie to cieszy :)
PRZE-PIĘK-NIE! Muszę się tam wybrać, zdjęcia są zawsze zabójcze.
Dzięki! Polecam z całego serca!
Dziękuję za uprzyjemnienie drogi do Mordoru :)
Świetny tekst! <3
Dziękuję za serduszko :D
A kupiłaś ten wytwarzany na miejscu peeling? Jestem ciekawa różnicy między takim ręcznie robionym a zabutelkowanym mechanicznie? i różnicy w cenie, tam na miejscu ? Świetny wpis, swoją drogą ;)
Tak. Ten lokalny wydaje mi się dużo bardziej skondensowany, mocniejszy też, więcej ziarenek i to takich naprawdę twardych i ostrych. porządne szorowanie. Za słoiczek peelingu z alg z dodatkiem zanzibarskich przypraw (pachnie obłędnie!) zapłaciłam 9 dolarów. Ale nie pamiętam teraz ile ma pojemności ;)
Niezwykle ciekawy wątek niewłączania alg do miejscowej diety i to po trzydziestu latach uprawy. To się spotyka na całym świecie. Zetknąłem się z tym w Syrii nad Eufratem, w którym pływały ogromne ryby, a próżno było ich szukać na stole ubogiej miejscowej ludności. W Polsce, do której dopiero wkracza fala kulinarnych eksperymentów, olbrzymie winniczki i nie mniejsze żaby są bezpieczne (na szczęście;) ). Tradycyjne społeczności bardzo wolno zmieniają swój stół, ukształtowany przez wieki i wpasowany w rzeczywistość – także tę historyczną. PS. Pisze Pani naprawdę przepysznie. Pozdrawiam, T.
Dziękuję bardzo! To ciekawostka, rzeczywiście chyba trochę zajmie, zanim algi przyjmą się na Zanzibarze jako stały składnik diety. Pozdrawiam :)
bardzo dobry tekst, chyba jeden z lepszych jakie ostatnio na blogach podrózniczych widziałam. Jakoś nigdy się nie zastanawiałam nad tym jak algi są wytwarzane, a tu kilka dni temu trafiłam na program Wojciechowskiej właśnie tez o algach na Zanzibarze, teraz to. Teraz chyba inaczej na te kosmetyki będę patrzyła ;)
O, ciekawe, nie wiedziałam, że tak się zgrałam z telewizją :)
Ja też wolę bataty i banany, choć algi chętnie kładę na skórę w postaci kremu :) Super napisane!
Dzięki :)
Cudowne zdjęcia! Przeczytałam tekst z zaciekawieniem, bo o algach za wiele nie wiedziałam (nigdy nie widziałam upraw na żywo). Mówiąc szczerze kosmetyków z algami nie używam, ale może zacznę? :)
Rozważ, podobno bardzo dobre ;)
Przepiękne zdjęcia, ciekawy tekst i w ogóle super blog. Pozdrawiam :)
Dziękuję bardzo! :)
Bajecznie!
Odnoszę wrażenie, że ta technika uprawy alg nie zmieniła się od pokoleń. Zastanawiam się, gdzie jest postęp, gdzie jest automatyzacja? Dla przykładu uprawa jabłoni w Polsce przez ostatnie 50 lat zmieniła się nie do poznania.
Na Zanzibarze uprawiają algi dopiero od 30 lat, to bardzo konserwatywny kraj i chyba niełatwo wprowadzać tu nowinki technologiczne (a poza tym kobiet zwyczajnie na nie nie stać). Ciekawi mnie jak to wygląda na Filipinach, skąd algi zawitały na Zanzibar.
przynajmniej mają ładnie w miejscu pracy :v
Nie zaprzeczę ;)
Kolory tego zdjęcia są niemalże nierealne. Ale chyba Zanzibar taki właśnie jest :)
Tak! W dodatku dużo słońca więc wszystko jest bardzo intensywne :)
Widoki obłędne! A technologia.. no cóż to chyba dobrze, że są jeszcze rzeczy, które robi się naturalnie, bez użycia maszyn :)
Choć pewnie kobietom łatwiej by było maszynowo, ale nie wyobrażam sobie kombajnów jeżdżących po plaży w tę i z powrotem ;)
Pięknie :)
Brzmi jak bajeczna opowieść o czymś nierealnym, a przecież podałaś tyle faktów, konkretów, że ciężko nazwać to bajką. I piękne zdjęcia!
Pozdrawiam. :)
Dziękuję bardzo! :)
Eh… wspomnienia – byliśmy tam niespełna 3 lata temu i także zadziwiła nas sama “produkcja”. Trafiliśmy akurat na porę deszczową a do tego silne pływy w tym okresie potrafiły niszczyć niektóre “plantacje”. Ludzie szybko reagowali, wyciągając w biegu cenne konstrukcje.
Takie miejsca mocno zaskakują – wielu produktów używamy na co dzień całkowicie “automatycznie”, nawet nie wyobrażając sobie tego skąd i jak powstają.
Właśnie! Dla mnie było na przykład niespodzianką, że algi trzeba wysuszyć i sproszkować. Myślałam, że produkuje się z nich raczej jakiś wyciąg, a tu po prostu cały glon! Takie rzeczy są bardzo ciekawe :)
Dziękuję za przydatne informacje .Jadę na Zanzibar.Jakie kosmetyki algowe warto kupić i gdzie? Będę wdzięczna za informację
Polecam Seaweed Center w Paje. Ja miałam stamtąd peeling i aż żałuję, że mi się już skończył, był fantastyczny! I mydełka!
No to wiem gdzie będziemy spędzać najwięcej czasu Asia Poniatowska ;)
Lubie to :D
Juz chcę wakacji
jesteś cały czas na ;)
Wiesz że to nie do końca prawda :)
;)
Byłam, widziałam, zakupiłam ale drogo
W Polsce za dobrej jakości kosmetyki z algami trzeba nierzadko więcej zapłacić ;)
Wow, thank you for making us a part of your journey to Zanzibar! We are glad you loved it.
No problem! I returned especially for the ‘Zanzibar spirit’ peeling I love it and I love the work you are doing together with the Mamas!
Właśnie wróciłam z Zanzibaru. Oczywiscie Seaweed Center też odwiedziłam i się obkupilam w ich produkty :) Jednak mocno zdziwiłam się po powrocie do hotelu czytając skład olejku i masła do ciała… zero alg morskich :( Na szczęście zapach i konsystencja wynagradzają ten fakt. Podobno w Polsce jest firma, która dysponuje produktami z Seaweed Center. Wiesz cos o tym? Świetnie czyta się Twojego bloga a po przewodnik niejednokrotnie sięgałam podczas pobytu na Zanzibarze. Pozdrawiam serdecznie :)
Ja muszę rzucić okiem na to, co jest napisane na moim peelingu… myślałam, ze tam algi są automatycznie do wszystkiego dodawane :) Cieszę się, że przewodnik się sprawdził, a o tej polskiej firmie niestety nie wiem :)
Bardzo fajny tekst pelen super przydatnych i ciekawych inwormacji, bylam w Paje n’a farmie alg i zakupilam pilingi i kremy ich produkty i sa po prostu rewelacyjne i super wydajne do tego. Warto wspierac ta dzialalnosc! Mam nadzieje ze za rok uda mi sie tam wrocic i znowu zaopatrzyc sie w te kremy nie mowiac o samym pobycie n’a wyspie?Super tekst! Brawo! Przewodnik musi byc genialny! Pozdrawiam Kaska
Dzięki, Kaśka! Ja też uwielbiam te peelingi i mydełka, na tyle, że peelingu kupiłam duży słoik (taki, jakie dostarczają do hotelowych spa) :D
Tak, bylam na miejscu w Paje i dowiedzialam sie, ze ich produkty mozna kupic w Polsce pod adresem: https://seaweed.pl/. Polecam!