Tam dom mój, gdzie woda
Ludzie żyjący nad brzegiem jeziora podporządkowują mu rytm nie tylko dnia, ale też roku. Potrafią się doskonale przystosować do jego zmian. Jedni budują swoje domy na wysokich palach, gdzie woda ich nie sięgnie. Inni stawiają domy składane, które wraz z przybierającą wodą przesuwają dalej w głąb lądu. A jeszcze inni konstruują swoje domostwa na unoszących się na powierzchni tratwach i praktycznie prowadzą wodne życie. Nad jeziorem Tonle Sap żyje około trzech milionów ludzi, niektórzy z nich zamieszkują tak zwane pływające wioski.
Łódka, do której wsiadamy z Agą, ma daszek. To ochrona przed słońcem. Wybieramy się, by podejrzeć życie na tafli wody. Odnoszę wrażenie, że turysta, który przecież płaci za przejażdżkę, jest uprzywilejowany. Zwykłe łódki nie posiadają bowiem zadaszenia. Wiele z nich, w przeciwieństwie do naszej, nie ma też silnika. Poruszają się siłą mięśni wioślarzy.
Jednym z pierwszych obrazków, jakie można tu spotkać, jest niewielka, pływająca szkoła. Kierowca naszej łódki tłumaczy nam, że możemy zaraz obok szkoły kupić uczniom zeszyty i długopisy, ale wydaje mi się, że to typowe miejsce do naciągnięcia turystów. Napis na froncie pływającego budynku sugeruje, że to szkoła wietnamska. Wietnamczycy stanowią dość dużą grupę etniczną zamieszkującą te okolice. Przybyli tu jeszcze przed rządami reżimu Czerwonych Khmerów w poszukiwaniu pracy przy rybołówstwie.
Jezioro Tonle Sap, będące największym słodkowodnym zbiornikiem wodnym w Azji Południowo-Wschodniej, jest tak zasobne w ryby, że daje radę wykarmić połowę populacji Kambodży. Większość mieszkańców okolicy utrzymuje się więc z rybołówstwa.
Nietrudno jest nam więc dostrzec scenki związane z połowami ryb. Tutaj płynie łódź pełna sieci. Gdzieś dalej przeładowywane są skrzynie pełne małych rybek. Jeszcze dalej możemy obserwować kobiety pracujące przy oczyszczaniu sieci.
Płyniemy powoli pomiędzy unoszącymi się na tafli jeziora domkami, podglądając codzienne życie miejscowych. Jest ono nierozerwalnie związane z wodą, w szczególności z cyklem podnoszenia się i opadania jej poziomu. Zmienia się on w zależności od pory roku.
Wody jeziora Tonle Sap uchodzą z niego rzeką o tej samej nazwie i wpływają do potężnego Mekongu. Na wiosnę jednak w tej wielkiej rzece, zasilanej wiosennymi roztopami i deszczami, poziom wody rośnie tak, że przelewa się ona przez dopływy i wlewa do jeziora. Jego tafla podnosi się wówczas o kilka metrów. Dopiero na jesieni sytuacja wraca do normy.
Mijamy niewielki sklep, oczywiście unoszący się na powierzchni wody. Wewnątrz dość skromny wybór, pół pomieszczenia zajmują puszki z gazowanymi napojami. Znudzony nieco właściciel siedzi na zewnątrz i czeka na klientów.
Chwilę później widzimy elegancki, niebieski pływający kościół katolicki. Jestem trochę zaskoczona jego widokiem tutaj, w kraju, gdzie chrześcijanie stanowią zaledwie około 1% społeczeństwa. Ponad 82% mieszkańców Kambodży wyznaje buddyzm.
Według Unicefu dziewięćdziesiąt procent dzieci w Kambodży uczęszcza do szkół podstawowych, i to zarówno chłopców, jak i dziewczynek. Jednak tutaj na jeziorze widać, że wiele dzieci spędza czas, pracując, a nie ucząc się.
Kambodża jest jednym z najbiedniejszych krajów azjatyckich. Ponad jedna trzecia społeczeństwa musi przeżyć za mniej niż dolara dziennie. Prawdopodobnie dlatego dorośli wspomagają się pracą dzieci.
Domy pływające po Tonle Sap są najczęściej na wpół otwarte. Nie trzeba specjalnie się wysilać, by zajrzeć do środka. Widzimy najczęściej rodziny, które wspólnie szykują albo spożywają posiłek. Gdzieniegdzie cała grupka ogląda telewizję. Podobno na niektórych łodziach rozmieszczono generatory, choć nie słyszę ich głośnego warczenia.
Zwracam uwagę, że wielu ludzi przewiązuje chusty twarzą. Nasz przewodnik tłumaczy, że to częściowo ochrona przed zapylonym, brudnym powietrzem, a częściowo obawa przed świńską bądź ptasią grypą.
Niektóre kobiety przewiązują też chusty na głowie. Charakterystyczna czerwona kratka to typowo khmerski wzór.
Życie w pływającej wiosce, mimo podglądających turystów, a może właśnie ze względu na nich, toczy się normalnie. Zastanawiamy się z Agą, czy to prawdziwe życie, czy tylko skansen na potrzeby chcących podglądać odmienność przybyszy.
Wydaje mi się, że ci ludzie naprawdę żyją tak, jak możemy to zobaczyć. Ale odnoszę też wrażenie, że po prostu nauczyli się, jak ze swojego życia zrobić źródło dochodu. Biorąc pod uwagę ogólne ubóstwo społeczeństwa nietrudno to zrozumieć.
Przejażdżka dość szybko się kończy i wracamy do naszego tuk-tuka. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy niewielkiej świątyni na wzgórzu, na które wdrapujemy się, by spojrzeć na Tonle Sap z perspektywy. Ciągnie się ono po horyzont niczym morze. Dopiero stąd widać, jak dużo domków unosi się na powierzchni wody.
Interesuje Was życie ludzi, które różni się od tego, co znacie na co dzień? Wybralibyście się na rejs łódką po takiej pływającej wiosce?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Już sobie wyobrażam z jaką przyjemnością Aga negocjuje ceny z tubylcami!!Podróżuję z Wami i oglądam te miejsca w internecie. Ależ tam jest pięknie.
Aga jest w tym swietna! Nauczylysmy sie juz dzialac na rozne sposoby i zespolowo wiec nei ma na nas mocnych :D
dzisiaj chyba zrobie sobie dzien z Twoim blogiem… mam ochote oderwac sie od codziennosci o wybrac sie chocby wirtualnie na jakas orientalna wyprawe… tak tam pieknie… hmm w sumie pieknie to nie jest najlepsze slowo… ciekawie, inaczej, … zaczynam czytac i nie moge sie oderwac… :)
Świetne miejsce! Muszę tam kiedyś pojechać:)
Podobne wioski, takie z domami na palach, są nad jez. Inle w Birmie – równie pięknie tam.
Pozdr,
ania