Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller: Gaumardżos!
Do tej książki podeszłam na początku z rezerwą. Z dwóch powodów. Po pierwsze – jakoś nigdy szczególną sympatią nie darzyłam Marcina Mellera (nie jako człowieka, tylko jako dziennikarza – zwyczajnie mi nie podchodził, miałam wrażenie, że pisze jakoś tak na siłę, bez lekkości). Po drugie – zanim sięgnęłam po książkę, trafiłam na mało przychylną recenzję, której nawet nie przeczytałam w całości, by się nie zrażać :) I dobrze, że się nie zraziłam, bo książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła!
Co ciekawsze, rozdziały pisane przez Marcina podobają mi się nawet bardziej niż te pisane przez jego żonę. Są właśnie lekkie, wciągające, ciekawe. Marcin zdecydowanie nie przynudza, co Annie zdarza się ze dwa czy trzy razy. W sumie jednak cała książka trzyma bardzo fajny poziom.
To nie jest pozycja typowo podróżnicza, choć wydaje mi się, że każdy, kto ma ochotę wybrać się do Gruzji może spokojnie po nią sięgnąć, by dowiedzieć się co nieco o tym kraju. Mamy tu – owszem – relacje z podróży Mellerów do Gruzji, ale też strawnie przedstawioną historię kraju (co jest dużym plusem dla mnie jako osoby, która w szkole nie lubiła historii ;) i opisaną kulturę jego mieszkańców. Wszystko to podane w subiektywnym, mellerowym sosie bo jak autorzy sami piszą, są Gruzją zaczadzeni. Spędzili tam mnóstwo czasu i poznali kraj od podszewki.
Trzeba być świadomym, że z książki wycieka rzeka alkoholu. Gruzja według Mellerów jest krajem, gdzie wino i czacza leją się strumieniami. Gdzie kierowcy prowadzą auta na totalnej bani. Gdzie zakończenie imprezy graniczy z cudem. Gdzie noworodki poi się winem. Gdzie połowa mieszkańców codziennie ma kaca. Gdzie wódkę sprzedaje się nawet na poczcie. I gdzie abstynenci mają ciężko (choć przy dużym wysiłku mogą sobie dać radę). Czy tak jest w rzeczywistości, a może to tylko przesada? Cóż, trzeba będzie sprawdzić na własnej skórze.
Pomijając alkohol, po przeczytaniu książki mam wrażenie, że Gruzja to jeden wielki dom wariatów. Umawianie się, a potem nie przychodzenie na czas, Georgia Maybe Time, załatwianie wszystkiego w dziwny sposób, totalna dezorganizacja. Cóż, na pewno nie jest nudno :)
Książka pisana jest językiem prostym, rubasznym, momentami wulgarnym, ale nawet te wulgaryzmy jakoś mi pasują do całego kontekstu, do opowiadanej historii. Przez ten brak autocenzury historie nie tracą autentyczności. Nie wydaje mi się, żeby młody mężczyzna, brat Marcina Mellera powiedział do niego: Wielkanoc nie jest dla ciebie świętem interesującym. Jestem w stanie uwierzyć, że wypalił po prostu: Ty raczej masz to w dupie.
Nie wyczuwa się w książce sztuczności, nadęcia i zarozumiałości. Jest rozdział o tym, jak Marcin pracował w Gruzji jako korespondent wojenny. O sprawach niewyobrażalnych dla nas pisze w nim jakby opisywał wyjście do sklepu po bułki. Nie robi z siebie wielkiego bohatera, co bardzo mi odpowiada.
Rozdziału o suprze, czyli gruzińskiej uczcie nie polecam czytać będąc głodnym. Mi się akurat tak trafiło i w brzuchu zaczęło burczeć zdecydowanie bardziej. Opis smaków tak bardzo plastyczny, że aż wyobrażałam sobie te wszystkie potrawy. A później jak zwykle miałam na kolację hotelowe przysmaki ;)
Fajna jest historia Katarzyny, która szukała w Gruzji swojego Mamuka. Momentami zaśmiewałam się w głos, nie wierząc sama w to, co czytam. Nie opowiem wam, sami przeczytajcie… W ogóle przeważająca część książki opiera się na osobistych doświadczeniach Mellerów, którzy opisują prawdziwych ludzi, jacy stanęli na ich drodze. Momentami ma dość osobisty charakter. Poznajemy w niej gruzińskich przyjaciół Marcina i Anny, możemy nawet zobaczyć ich twarze.
Bo Gaumardżos! opatrzona jest wieloma zdjęciami, głównie autorstwa Marcina Mellera. Dobrze dobrane, ilustrujące to, o czym właśnie czytamy. Podoba mi się Gruzja na tych zdjęciach. Szczególnie urzekły mnie górskie krajobrazy!
O rany, przydałoby się w końcu do czegoś przyczepić :) Jedyne, co tak naprawdę mogę wytknąć, to literówki. Trafiają się w książce dość często, tak jakby korektor za bardzo wziął sobie do serca, że czyta o Gruzji i popijał wino w trakcie pracy. Na przykład nazwa ormiańskiego zespołu zapisana jako System of a Dawn rozłożyła mnie na łopatki. Tak, do wyszukania i poprawienia literówek można się było bardziej przyłożyć.
Cóż, ale generalnie małżeństwo Mellerów zachęciło mnie do odwiedzin w Gruzji. Chciałabym na własne oczy zobaczyć, czy rzeczywiście jest to taki cyrk na kółkach :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
właśnie się do niej przzymierzam …
Ja bardzo lubię Marcina Mellera, wg mnie to ciekawy i inteligentny człowiek, czytałam kilka wywiadów z nim i z jego zoną dotyczących książki i GRuzji ale jakoś nie miałam jeszcze okazji po nią sięgnąć, ale z pewnością to zrobię.
Mogę pożyczyć, jak wrócę do kraju ;) Umówimy się na kulki i wtedy przekażę… To już niecałe dwa miesiące!
nooooooo :))
Ale extra recenzja ! :-)))
Od razu chce się siegnąć po tę książkę.
To ten od Playboya? Eeee to juz go lubię :D
A tak poważnie to nielubiana przez ciebie Beata Pawlikowska w swoim świecie wg blondynki ostatnio całą audycję poświęciła wywiadowi z nimi i rozmowach o Gruzji.
A coś o najnowszej historii piszą? Tzn. o wojnie z Rosją?
O wojnie z Rosją jest krótko w rozdziale dotyczącym ogólnie historii Gruzji, a wątek też przewija się w kilku innych miejscach, np. pod kątem tego, że Gruzini lubią Polaków, a szczególnie lubili Lecha Kaczyńskiego, za to, że wsparł Gruzję w czasie wojny.
A jakby Beata Pawlikowska choćby w połowie tak się przyłożyła do swoich książeczek, jak Mellerowie do opowieści o Gruzji to by jej tylko na dobre wyszło :)
Akurat lubię Mellera. Recenzję zrobiłaś naprawdę fajną. Czyli 2 powody, dla których chyba sięgnę po tę pozycję. :-)
Heheh, mam nadzieję, że spodoba Ci się tak jak mi :)
Dlaczego mi pokazuje,że nie ma takiej strony: “Bergfest?”
Spójrz na trzy ostatnie komentarze we wpisie “dźwięki rezydentury” :))
Ewentualnie na wpis Rodzinka i wpis-widmo na marginesie ;)
Aha…
A mnie boli potwornie głowa
i już się zastanawiałam,że ze mną coś nie tak.
Ok :-)
Nie, nie – wszystko w porządku :)
Co w porządku ???
:-)))
może przynajmniej włącz możliwość wpisywania komentarzy :-)))
Zastanawiałaś się, czy coś z Tobą nie tak, więc napisałam, że nie, wszystko w porządku.
Możliwość wpisywania komentarzy gdzie? Pod “znikniętym” wpisem? Będzie, jak się wpis pojawi na nowo :)
Miał być dzisiaj, ale pogoda i ogólnie zmęczenie materiału po długaśnej podróży autem w deszczu do domu sprawiły, że nie będzie dzisiaj, a pewnie jutro…
No przecież żartowałam :-)))
Książka warta przeczytania. Polecam