Biały klejnot Montmartre – bazylika Sacré-Cœur
To zabawne, że w zwiedzaniu kościołów najmniej interesuje mnie z reguły jego wystrój wnętrza, zwracam za to dużo większą uwagę na atmosferę panująca w środku, jego okolicę oraz to, czy da się gdzieś wejść na gorę: chór, dzwonnicę czy dach. Nie inaczej jest w przypadku bazyliki Sacré-Cœur – białej budowli zwieńczającej Montmartre, najwyższe wzgórze Paryża. Zarówno jej okolica jak i widoki z kopuły są fascynujące!
Spacer rozpoczynamy z Klarą tuż po późnym śniadaniu, powoli i nie spiesząc się zupełnie. Kościół przecież nam nie ucieknie, a okolica taka ładna. Jesienna pogoda wyjątkowo dopisuje, słońce rozświetla ulice i rozgrzewa nas na tyle, że można zdjąć kurtkę i iść w samej bluzie. Z naszego taniego hoteliku gdzieś w bocznej uliczce Montmartre na szczyt wzgórza mamy niedaleko, więc rozkoszujemy się krótką wędrówką pod górę. W końcu wychodzimy zza kolejnej kamienicy, a naszym oczom ukazuje się ona – biała budowla w całej okazałości.
Bazylika jest budowlą młodą. Pierwszy kamień pod jej konstrukcję położono w 1875 roku, a konsekrację, zaplanowaną na 1914 rok trzeba było przełożyć na później ze względu na wybuch I wojny światowej. Ostatecznie odbyła się ona w 1919 roku.
Odwiedzając Paryż po raz pierwszy kilkanaście lat temu nie miałam pojęcia o tym kiedy i w jakich okolicznościach powstała ta świątynia. Bardziej interesowała mnie atmosfera wokół niej, a w wyobraźni miałam migawki z teledysku do piosenki Truly madly deeply australijskiego zespołu Savage Garden, będącego wówczas na topie (posłuchajcie sobie jako tło do tego artykułu ;)). Chciałam zobaczyć na własne oczy ten piękny, tajemniczy biały kościół. Ten zamglony widok z tarasu. Obsypane pożółkłymi liśćmi schody. Klimatyczne uliczki. I oczywiście karuzelę! Jak na wycieczkę szkolną przystało przewodnik bombardował nas faktami i datami, ale mi do dziś w pamięci zostały nie one, lecz ta chwila, kiedy stanęłam u stóp prześlicznej, białej bazyliki Sacré-Cœur i spojrzałam na wirującą karuzelę…
Paryż nazywany jest miastem karuzeli. Tych działających stale jest dwadzieścia, do tego doliczyć trzeba kolejne czynne tylko latem. Karuzela na placu St. Pierre u podnóża bazyliki została wykonana we Włoszech, a jej sklepienie ozdobione jest scenami i obrazami z Wenecji. Z kolei wykonane z plastiku, ale imitujące drewno koniki, na których jeżdżą dzieciaki, przenoszą je w świat Indian i Dzikiego Zachodu. Gdy dochodzimy z Klarą na plac, kilkoro rodziców właśnie usadza swoje pociechy na konikach ku ich wielkiej radości.
I tu zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo chcąc z placu St. Pierre dostać się do wejścia do kościoła trzeba pokonać całkiem sporo stopni. Jeśli ktoś nie jest w stanie lub zwyczajnie zbyt leniwy to po lewej stronie znajduje się kolejka, która za cenę biletu do metra wwozi na górę. My decydujemy się na dalszy spacer i tu pojawiają się schody w przenośni. Czyli przeszkody w postaci gromady naciągaczy o afrykańskich korzeniach, podobno głównie z Senegalu. Podchodzą do nas i niewinnie zagadując próbują wziąć za rękę, by zapleść na nadgarstku kawałek sznurka udający bransoletkę, za który za chwilę zażądają wygórowanej ceny. Wyrywam dłoń i omijam cwaniaka, ale za moment podchodzi następny. I jeszcze jeden. Slalomem udaje nam się ich wyminąć i wreszcie w spokoju możemy kontynuować naszą przechadzkę w kierunku bazyliki, co jakiś czas robiąc przystanki na zdjęcia, bo przecież z każdym krokiem pod górę zmienia się perspektywa.
Aby zrozumieć, skąd ten wspaniały kościół wziął się na szczycie wzgórza Montmartre trzeba cofnąć się do roku 1870, gdy nad Francją wisiało widmo przegranej wojny z Prusami. Dwóch paryżan – Alexander Legentil i Hubert Roheult de Fleury złożyło wówczas przysięgę, że jeśli Paryż uniknie wojennych zniszczeń, ufundują kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego. Miał on stanowić odkupienie win i grzechów Francji, gdyż obaj mężczyźni uważali, iż nieszczęścia spadające na kraj są nie tyle wynikiem polityki co duchowego upadku kraju.
Dwa lata później arcybiskup Paryża, kardynał Guibert, przyjął przysięgę, a na lokalizację świątyni wybrał wzgórze Montmartre. W kolejnym roku przysięgę przyjął francuski parlament, czyniąc ją narodową i udostępniając ziemię pod budowę, którą sfinansowano w całości z datków wiernych zbieranych w parafiach całej Francji.
Stojąc u stóp kościoła podziwiam jego ogrom i piękno, a jednocześnie mam wrażenie, że mury delikatnie błyszczą. Tym, co czyni Sacré-Cœur wyjątkową, jest jej biała barwa. Wybudowano ją bowiem z trawertynu, który pod wpływem wilgoci z powietrza wydziela kalcyt działający na mur niczym wybielacz i nadający mu kredową barwę. Utrzymuje się ona pomimo zanieczyszczeń z powietrza oraz zmieniających się warunków atmosferycznych.
Widok rozciągający się z tarasu jest niezły, ale my chcemy zobaczyć więcej. W tym celu ruszamy w kierunku kopuły, na którą prowadzi ponad 230 schodów i wąskie korytarze. To szlak tylko w jednym kierunku. Najpierw pod górę krętą klatką schodową, potem jakby wzdłuż krawędzi dachu i oto jesteśmy na szczycie. Jakaż stąd rozciąga się panorama miasta! I jak strasznie pi… wieje! Chociaż natychmiast zakładam kurtkę to od razu czuję, że mnie przewiało. Oj, będzie przeziębienie.
Mimo przenikliwego wiatru obchodzimy kopułę dookoła powoli, wyglądając przez każdy otwór między kolumnami. Podobno przy dobrej pogodzie i przejrzystym powietrzu widać stąd miasto w promieniu trzydziestu kilometrów. Cóż, tego dnia horyzont jest mocno zamglony ale i tak panorama Paryża z wyróżniającą się sylwetką Wieży Eifflawprawia mnie w niemały zachwyt!
Tuż obok kopuły dostrzec można dzwonnicę, która kryje największy dzwon w Paryżu. To ważący niemalże dziewiętnaście ton Savoyarde, bicie którego słychać podobno w promieniu dziesięciu kilometrów.
Ze zmarzniętymi uszami i dłońmi schodzimy wreszcie z kopuły. Niejako z obowiązku zaglądamy jeszcze do wnętrza kościoła, przyglądając się chwilkę, by zaraz odwrócić się na pięcie i wyjść na zewnątrz. Nie robi ono na mnie takiego wrażenia jak widoki z góry oraz obraz całej bazyliki ze zbocza u jej stóp. Schodząc z powrotem w dół mijamy ulicznych grajków, malarzy i kuglarzy prezentujących swoje umiejętności przed tłumem turystów. Słońce znowu przygrzewa, na karuzeli dalej jeżdżą roześmiane dzieciaki a ja uśmiecham się razem z nimi. i za każdym razem, gdy myślami wracam do tamtego miejsca, uśmiech od razu ciśnie mi się na usta.
Lubicie zwiedzać kościoły? Dlaczego? Jak podoba się Wam bazylika Sacré-Cœur?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
My się daliśmy złapać na bransoletki w Salonikach, ale Jerzyk tak swoją polubił, że nosi do dziś, więc za ten uśmiech na jego twarzy 2 euro warto było zapłacić.
Wszystko dobre co się dobrze kończy, jak to mówią :)
uwielbiam Sacre Coeur!
Nom, ja też :)
Mega widoki, uwielbiam każdego rodzaje tarasy widokowe :D
Fajnie napisany post, niby tylko o bazylice, ale z prawdziwym zaangażowaniem:)
Dzięki!
Do zwiedzania kościołów mam podobny stosunek. Wnetrza z każdym kolejnym odwiedzonym robią się mniej ciekawe niż to jak budynek prezentuje się z zewnątrz. Czasem tylko trafi się kościół, który ma w sobie coś, co zatrzymuje uwage w środku na chwilę. Dzięki Twojemu barwnemu opisowi właśnie ta bazylika i jej taras będą na mojej liście miejsc obowiązkowych, kiedy w końcu trafię do Paryża :)
Cieszę się, bo Sacre Coeur naprawdę warta jest odwiedzin :)
Bardzo mi się podoba :)
:)
Byłam tak dawno, że niewiele już pamiętam – czas wrócić :)
Ha, ja właśnie wróciłam po kilkunastu latach :)
Bardzo się podoba. Nie byliśmy, ale za kilka tygodni będziemy :)
Udanej podróży!
Wstyd przyznać ale jeszcze nie byłem w Paryżu- wszystko przede mną
Oj wstyd wstyd :D
Mnie w kościołach pociąga bardziej ich zewnętrze jednak, ale i ten tutaj przedstawiony wybiega nieco poza zakres moich zainteresowań. Chociaż z drugiej strony będąc w Paryżu koniecznie muszę się wybrać tam, choćby dla widoku który się z niego rozpościera. Dodatkowo bazylika przywodzi na myśl kościół pod tym samym wezwaniem na górze Tibidabo w Barcelonie :)
Nie znam tego wspomnianego przez Ciebie. Podejrzewam, że znając Twoje zainteresowania to dużo chętniej odwiedziłbyś Notre Dame niż Sacre Coeur :)
Widok ze wzgórza Bazyliki jest po prostu cudowny! Aż się rozpływam teraz :)
uwielbiam…, oczywiście podoba się :)
Wolę Notre Dame ;)
Chyba szybko tam nie pojadę, bo Nadia nie przegapiłaby tej karuzeli i pewnie do samej bazyliki nie doszlibyśmy. Z zewnątrz prezentuje się bardzo ciekawie, jednak mnie ciekawi jak jest w środku? Pomimo, że nie jestem wielkim fanem kościołów to lubię ich wnętrza, zwłaszcza gdy na zewnątrz panuje ukrop a w ich wielkich przestrzeniach jest przyjemnie chłodno.
No halo, to zabieraj córę na karuzelę a nie jakieś wykręty ;) w środku dla mnie – zwykły kościół. Złoto, obrazy i takie tam :)
Nigdy nie słyszałam o Paryżu jako o mieście karuzeli. Ciekawy zwrot. Zwróciłam uwagę na karuzelę pod bazyliką, bo jest naprawdę piękna, ale nie wiedziałam, że jest ich znacznie więcej. Następnym razem spróbuję je odnaleźć :)
Jedną widziałam jeszcze pod Wieżą Eiffla, ale nie rozglądałam się za pozostałymi. W sumie to mógłby być ciekawy pomysł na zwiedzanie Paryża karuzelowym szlakiem :)
Ja ją nazywam paryskim Taj Mahal ;)
Niesamowite miejsce :) W łaziłam po schodach, ale dlatego, że nie wiedziałam o kolejce. Zobaczyłam ją jak schodziłam :P Ale widoki były tego warte! Też rzadko zwracam uwagę na wnętrza, bardziej interesuje mnie sama bryła :)
Hahahaha… po Gruzji to spodziewałabym sie po Tobie, że samochodem wjedziesz :P
Savage Garden!!! Aaa! Teraz bedzie za mna łazic. Dzięki… :) Ja wcinałam gigantyczną bezę na schodach. Także same miłe wspomnienia z Sacre Coeur :))
Aaaa! Przyznaję, że raz na jakiś czas wracam do tych starych piosenek :)
Piękne jest to miejsce, widok z niego zachwycający. Chętnie bym tam wróciła :-)
Ja też :)
Muszę przyznać uczciwie, że sakralne budynki nigdy mnie nie ciągnęły. Jedyne, które zapamiętałam z podróżniczej drogi to Basilica San Vitale i San Francesco (szczególnie grobowiec Dantego) w Rawennie i amsterdamski kościółek Ons lieve heer op solder (po polskiemu U Pana Boga na Strychu). W Sacré-Cœur z Twoich zdjęć najbardziej kuszą mnie widoki :)
U Pana Boga na Strychu? Cudowna nazwa! Muszę coś więcej o nim poszukac, bo byłam w Amsterdamie ale nigdy mi się nawet o uszy nie obiła taka nazwa :)
To moje ukochane miejsce w Paryżu! Nie zapomnę jak kiedyś siedziałam ze znajomymi na schodach, ktoś grał na saksofonie, ktoś inny śpiewał, ludzie popijali piwko i podziwiali widok. Aż wierzyć się nie chce, że mogliśmy to robić przed świątynią :D
Hahaha no tak tam jest, bardzo piknikowa atmosfera :)
Ciekawy tekst, jeśli będzie Pani planowała jeszcze wizytę w Paryżu, proszę się do nas odezwać ;)
Dziękuję, zapamiętam :)
Nie lubię zwiedzania kościołów, ale wspinanie się na Bazylikę jak najbardziej bym chętnie zaliczyła, bo widok z góry urzekający.
No to mamy podobnie!
Montmartre to miejsce magiczne, a Sacre Coeur szczególnie. Podoba mi się też wnętrze, szczególnie mozaiki. Sądzę, że wart jest obejrzenia Cimetiere Saint Vincent.
Ewo, piękne zdjęcia, dziś odkryłam Twój blog i jestem pod wrażeniem.
Dziękuję i cieszę się, że Ci się tu podoba! Zgadzam się co do magii tej okolicy, czułam się tam bardzo przyjemnie :) Cmentarza nie znam, dzięki za polecenie!
Czy na kopułę bazyliki płaci się wstęp?
Oj… już nie pamiętam, ale chyba tak…