Czarnobyl – wyprawa do strefy zamkniętej
Reaktor w bloku nr 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (dokładna nazwa elektrowni to Czarnobylska Elektrownia Jądrowa im. W.I. Lenina – Чорнобильська Атомна Електростанція, ЧАЕС) wybuchł niecałe 26 lat temu, 26 kwietnia 1986 r. Dzisiaj obszar wokół elektrowni jest strefą zamkniętą, co nie oznacza, że absolutnie nie ma do niej wstępu. Pracuje tu nadal około 3 tysięcy osób, a do niedawna nieśmiało rozwijała się tutaj turystyka. Postanowiłam zatem też zobaczyć to elektrownię i jej okolice.
Mieszkamy w Sławutyczu, miasteczku stworzonym specjalnie dla pracowników elektrowni już po katastrofie. Mieszkańcy nie przepadają za turystami takimi jak my, odwiedzającymi strefę – są raczej oschli. Chociaż nie wszyscy – pani z kiosku, w którym kupujemy ukraińskie karty sim i piwo (tak – tu można kupić piwo w kiosku!) jest przesympatyczna, a kiedy brakuje jej kart sim prowadzi nas do sklepu tuż obok. W pierwszej chwili zastanawiamy się, co to w ogóle jest, bo idziemy z nią do jakiejś piwnicy pod blokiem bez szyldu czy jakiegokolwiek oznaczenia, ale potem okazuje się to być zwykłym sklepem :)
Do strefy dojeżdżamy eksterytorialną kolejką pracowniczą, której trasa biegnie po części przez Białoruś. Tą samą kolejką od lat, dzień w dzień, dojeżdżają do pracy i wracają do domu okoliczni mieszkańcy.
W strefie – instruktaż udzielony nam przez pana Siergieja. W momencie eksplozji reaktora znajdował się on na terenie elektrowni, a teraz jest naszym przewodnikiem. Po instruktażu – kontrola paszportów i możemy załadować się do czerwonego autobusu, którym będziemy przemieszczać się po okolicy.
Na początek podjeżdżamy pod sarkofag – betonową konstrukcję przykrywającą to, co zostało z bloku 4. po wybuchu. Tutaj stoi też pomnik likwidatorów skutków awarii. Pogoda nie jest najlepsza, ale przynajmniej nie leje.
Dozymetry wskazują około 3-4 μSv/h. Dla porównania, w Zakopanem możemy spodziewać się wartości powyżej 1 μSv/h, a w Warszawie w przybliżeniu 0,3 μSv/h. Ale spokojnie, według informacji naszych przewodników przez cały pobyt w strefie zamkniętej (2 dni) otrzymamy dawkę promieniowania taką, jak w czasie dwugodzinnego lotu samolotem.
Ruszamy dalej – tym razem do opuszczonego miasta Prypeć (Припять). Półtorej godziny, jakie dostajemy na eksplorację, zaostrza apetyt na następny dzień, który prawie w całości spędzimy w tym mieście. Zaglądam do teatru, domu kultury, centrum sportu i do wesołego miasteczka. Pogoda ciągle nie dopisuje. Zimno i co chwila pada. A czas pędzi jak TGV…
Po wizycie w Prypeci jedziemy w kierunku Czarnobyla zatrzymując się na chwilę pod blokiem 5. i 6. elektrowni, a potem we wsi Kopacze (Koпaчi). Po katastrofie została ona wysiedlona, a wszystkie budynki zburzono i zakopano. Jedyny ślad po wiosce to tablice z nazwą miejscowości, tablica informacyjna i kopce ziemi oznaczone znakiem radioaktywności. Tutaj, lekko już głodni, posilamy się świeżymi jabłkami prosto z drzewa. Poziom promieniowania w tym miejscu to około 0,2 μSv/h.
Kiedy powstawała elektrownia, Prypeci nie było jeszcze na mapie Ukrainy, stąd elektrownię nazwano od najbliższego miasta. Dzisiaj Czarnobyl (Чорнобиль), choć wysiedlony po eksplozji, nie jest zupełnie pusty. Mieszka tu kilka osób, które postanowiły wbrew zakazom powrócić po wysiedleniu, a także tymczasowo pracownicy elektrowni. W Czarnobylu obserwujemy badanie radioaktywności próbek wody…
… oglądamy kolorową cerkiew prawosławną, pomnik Lenina, postawiony w 25. rocznicę katastrofy pomnik mający ją upamiętnić, port rzeczny, synagogę zamienioną w WKU, a potem dostajemy chwilę wolnego, by samodzielnie pomyszkować po domach położonych przy ulicy Lenina.
Pogoda poprawia się. po cichu liczymy, ze następnego dnia będzie już ładnie. Przed wyjazdem z Czarnobyla zatrzymujemy się przy jeszcze jednym pomniku, postawionym na cześć strażaków biorących udział w gaszeniu pożaru reaktora i hali turbin, a potem jedziemy do pracowniczej stołówki na obiad.
Po obiedzie podjeżdżamy pod blok 3. elektrowni, sąsiadujący ze zniszczonym blokiem 4., gdzie karmimy chlebem ogromne, trzymetrowe sumy. To nie mutanty – po prostu mają okazję urosnąć takie duże, bo nikt ich tu nie łowi. Obok bloku 3. stoi pomnik Prometeusza. Jedziemy dalej – tym razem do stacji kolejowej Janów. Oglądamy jeden z dwóch opuszczonych po katastrofie pociągów. Wagon – muszę przyznać – wygląda gorzej niż po przejeździe kiboli specjalnym pociągiem PKP na mecz ich ukochanej drużyny.
Ostatni przystanek tego dnia to pomnik Pripyat 1970. To rok założenia miasta. Funkcjonowało ono jedynie 16 lat. Potem powrót, przejście przez dwie bramki dozymetryczne (ciekawe uczucie – takie czekanie, czy przepuści, czy nie…) i wyjazd do Sławutycza.
Drugiego dnia tą samą kolejką wracamy do strefy zamkniętej. Dzień rozpoczyna się na wizycie w Burakiwce czyli składowisku odpadów radioaktywnych. Aby bezpiecznie przechowywać napromieniowane materiały kopie się tutaj doły, wypełnia warstwą gliny i piachu, następnie w takiej transzei umieszcza się odpady, przykrywa kolejną warstwą piachu, gliny i ziemi. W Burakiwce są jeszcze nie zasypane transzeje – operatorzy spychaczy układający odpady w dole mogą pracować jedynie 40 minut w takich warunkach.
W Burakiwce, nieco z boku, znajduje się też swoiste cmentarzysko sprzętów używanych do usuwania skutków wybuchu. Resztki śmigłowców, ciężarówek, wozów strażackich stoją na powietrzu i niszczeją z roku na rok. Najwyższe wskazanie dozymetru przy małym chwytaku na składowisku to ponad 230 μSv/h.
Kolejny przystanek to już znowu Prypeć. Tym razem mamy tutaj kilka godzin na eksplorację we własnym zakresie. Zaczynam z jednym ze współuczestników, Michałem, od basenu, zaglądamy do kilku mieszkań, badamy z Tomkiem słynnego chwytaka (profesjonalny wysięgnik z kijka pozwala umieścić dozymetr w środku chwytaka – w środku przy ziemi wskazania około 213 μSv/h). Potem przychodzi czas na buszowanie po budynku straży pożarnej i posterunku milicji, zakładzie Jupiter, aż w końcu wspinamy się na dach szesnastopiętrowego bloku mieszkalnego Fujiyama Bis celem skonsumowania “obiadu z widokiem na sarkofag” (rezygnujemy z posiłku w stołówce pracowniczej, żeby mieć trochę więcej czasu na spacer po Prypeci).
Dwa ostatnie miejsca na naszym planie zwiedzania to szkoła podstawowa i szpital. Wracając ze szpitala zahaczamy jeszcze w ostatniej chwili o Cafe Pripyat. Zaczyna znowu padać. Wracamy do Sławutycza.
Rankiem kolejnego dnia, przed wyjazdem z okolic elektrowni, zatrzymujemy się jeszcze przy głównym placu Sławutycza pod pomnikiem osób, które zginęły w katastrofie lub bezpośrednio po niej. Zostaje złożony wieniec, a pan Siergiej opowiada nam w skrócie o tym co się wydarzyło.
Wyprawa na tym się nie kończy, bo ze Sławutycza jedziemy jeszcze do Kijowa. Ale to już zupełnie inna bajka.
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
I co tu komentować,
czasowo za blisko ta katastrofa.
Większość tych co siedzi w Internecie,
to jeszcze na świecie nie była… :-)))
Atom to atom, jak walnie, to nie ma co zbierać.
Nie no, 26 lat temu to sporo z nas było już na świecie. Młodzi, ale byliśmy :)
A co do atomu to bardziej skomplikowana sprawa, ale ja myślę, że to generalnie dobre źródło energii.
Byłem wiosną ubiegłego roku. Niestety wtedy program zwiedzania nie obejmował cmentarzyska pojazdów. Wrzuciłem gdzieś nawet na YT filmy z wycieczki.
Wiosną musi być zupełnie inaczej, kiedy drzewa jeszcze bez liści, chciałabym to kiedyś zobaczyć…
No to zapraszam:
http://www.youtube.com/watch?v=fC9BAZ4h8pw :)
No właśnie – jak nie ma liści to dużo więcej widać… Ja to momentami miałam wrażenie, że po lesie, a nie po mieście chodzę :)
No tak, ja też już byłam na świecie, pamiętam wycieczki całą klasą po jod. Była nawet ze strony ukraińskiej propozycja programu wymiany – polskie dzieci na wycieczkę do Czarnobyla, a dzieci z Czarnobyla do Polski. Mam wrażenie, że będąc tam i widząc takie obrazki jak wagon czy resztki ciężarówek “czułabym” to promieniowanie, psychika działa cuda, a lecą samolotem jakoś promieniowania nie “czuję”.
Czuję, że wycieczka do skutku nie doszła? Tak sobie myślę, że gdybym w tamtych czasach była rodzicem to za nic nie puściłabym dziecka na Ukrainę.
A teraz sama się tam wybrałam :)
szczęśliwie z wymiany zrezygnowano, z tego co pamiętam…Ale jako dziecka trochę miałam pietra
Mnie to zupełnie wtedy ominęło. Próbuję sobie właśnie przypomnieć, kiedy pierwszy raz dowiedziałam się o katastrofie i za nic mi to nie wychodzi…
Katastrofę pamiętam całkiem dobrze, choć byłam jeszcze dzieckiem. Rodzice słuchali radia Wolna Europa i w naszym domu panowała bardzo napięta atmosfera. Kiedy nad moim miastem przesuwała się radioaktywna chmura, zmuszeni byliśmy paradować w szkolnej defiladzie z okazji święta 1-Maja. Jod owszem piłam, choć podany był nam bardzo póżno. Potem większość dzieci dostała wysypki. Lekarze rozkładali ręcę i stawiali diagnozę, że to epidemia różyczki. Ja różyczkę przechodziłam już wcześniej, a ponoć nie choruje się na nią dwa razy! Tak reagował nasz organizm na promieniowanie…
Oj, tak … działy się wtedy różne dziwne rzeczy. Choroba, na którą cierpiała moja babcia ewoluowała w dziwny, nieznany lekarzom sposób i niestety babcia zmarła, chociaż ten typ choroby śmiercią w normalnych warunkach raczej nie groził …
@Adri i @Janusz, nie wiem, jak wyjaśnić opisywane przez Was przypadki. Szukałam trochę informacji na temat skutków zdrowotnych awarii elektrowni i znalazłam opracowania mniej więcej w takim charakterze:
“Nie ma żadnych wiarygodnych doniesień o zauważalnych zdrowotnych następstwach awarii czarnobylskiej. Dotyczy to zarówno skutków wczesnych i bezpośrednich, jak też odległych, takich jak wady wrodzone lub nowotwory.” Źródło: http://www2.ipj.gov.pl/pl/szkolenia/matedu/czernobyl20.htm#_Toc131575091 “W 20-tą rocznicę awarii Czarnobylskiej elektrowni jądrowej”, Opracowanie Działu Szkolenia i Doradztwa
Instytutu Problemów Jądrowych (W. Trojanowski, L.Dobrzyński, E.Droste) oraz A.Strupczewskiego z Instytutu Energii Atomowej, marzec 2006; ostatnie zmiany 4 maja 2006.
Jest tam też cytat ze strony Państwowej Agencji Atomistyki: “Dawki, jakie otrzymali Polacy były tak małe, że nie mogą prowadzić do żadnych uchwytnych klinicznie skutków.“
Czytałam już różne opracowania na temat skutków katastrofy w Czernobylu i są one bardzo rozbieżne. Znalazłam też, że jednym ze skutków ubocznych płynu Lugola może być zapalenie skóry z pojawieniem się pęcherzyków, świądem i nadrżerkami. Jedno jest pewne nie była to różyczka, jak twierdzili lekarze!
Faktycznie nie musiała to być różyczka. Wcale się przy tym nie upieram. Możliwe, że była to reakcja na Lugola. A może jakaś inna infekcja, która zbiegła się z awarią. Nie jestem naukowcem ani lekarzem, więc nie potrafię dać jednoznacznej odpowiedzi. Opieram się na tym, co przeczytałam o wpływie promieniowania i tego, jaką dawkę otrzymali Polacy w wyniku awarii.
Co ciekawe, znalazłam też informacje, że tego płynu Lugola de facto też nie trzeba było podawać (tzn. przy dzisiejszym stanie wiedzy, bo wtedy nie wiedziano nic, więc płyn podano na wszelki wypadek).
To miasto ma niezwykły klimat…
Klimat albo pozostałości po promieniowaniu, jak zwał tak zwal :)
Ze znajomymi juz od dawna interesujemy sie tematem katastrosy czarnobylskiej a w tym roku postanowiliśmy w końcu odwiedzić to miejsce. W internecie jest sporo ofert wycieczek z różnych biur podróży, ale dotychczas znalazłam tylko jednodniowe.
Stad moje pytanie do autorki :)
czy Twoja wyprawę organizowałaś sama czy korzystałaś z oferty jakiegoś biura podróży? byłabym wdzięczna za informacje
Pozdrawiam
Aneta, nie, żadne biuro podróży. Do Czarnobyla wybrałam się z ludźmi ze Strefy Zero (www.strefazero.org) czyli nie komercyjnie, ale też nie samodzielnie. Polecam, to naprawdę świetne towarzystwo i osoby pełne pasji!
a oni funkcjonują jeszcze ? bo na stronie głownej są wycieczki z 2012 roku i brak sygnałów o 2013 roku
Pozdrawiam
Napisz do nich maila, bywają zabiegani :)