Dziś jest pełnia, każde życzenie się spełnia!
Jest 2009 rok. To mój pierwszy wypad do Azji. Jedziemy we czwórkę, ale już na początku, w Bangkoku, rozdzielamy się. Ja z Agą jedziemy do Kambodży, pozostała dwójka – na północ Tajlandii. Tydzień później znowu się spotykamy. Są opowieści, zdjęcia. Noc, czarne niebo i setki ognistych lampionów wzlatujących ku górze. Chcę to zobaczyć na własne oczy. Dlatego kolejny azjatycki wypad dwa lata później planujemy z Agą tak, by w czasie listopadowej pełni księżyca znaleźć się w Chiang Mai i na własnej skórze odczuć, jak świętuje się tutaj Loi Krathong.
Zdążyło się już ściemnić, kiedy wychodzimy z hostelu i ruszamy nad rzekę. Ale wystarcza jeden krok na ulicę, by zauważyć, że to nie jest dzień jak co dzień. Na krawężniku po prawej stronie stoją małe lampki, przed warsztatem naprzeciwko dwójka dzieci i prawdopodobnie ich tata zapalają kolejne. Wszędzie pełno małych, migoczących na wietrze światełek. Jest nastrojowo.
A te światełka to tak naprawdę nie z okazji Loi Krathong. To inne święto, wywodzące się z północnej Tajlandii, które co roku wypada dokładnie w ten sam dzień. Nazywa się Yi Peng. Lampiony unoszące się ku niebu, zwane khom loi to element tego właśnie święta, które tradycyjnie było czasem gromadzenia zasług.
Powoli docieramy nad rzekę. Na obu brzegach zgromadziło się już sporo ludzi. Atmosfera dookoła jest bardzo radosna. Cały czas ktoś schyla się nad wodą i puszcza z prądem małe niby-łódeczki, niby-wianki z zapaloną świeczką lub lampką. Co chwila gdzieś strzelają race lub rozbłyskują fajerwerki. Kolejne lampiony wzlatują w powietrze.
Loi oznacza unosić się na wodzie, krathong to z kolei nazwa tych właśnie łódeczek w kształcie kwiatu lotosu, tradycyjnie robionych z liści bananowca. Do środka wkłada się – poza świeczką – także małe porcje jedzenia, betel, kadzidełka, kwiaty i drobne monety (ofiara dla rzecznych duszków). Krathongi puszcza się w czasie pierwszej pełni księżyca 12 miesiąca tajskiego kalendarza księżycowego, co najczęściej wypada w listopadzie.
Dawniej Loi Krathong było okazją do przypodobania się duchom wody, dzisiaj jest to głównie świetna zabawa, okazja do spotkania się, spędzenia wspólnie czasu i dzielenia się radością. Panuje przekonanie, że zwodowanie krathonga w tym dniu przyniesie szczęście. Podobnie mówi się o puszczaniu lampionów.
Łódeczka z liści bananowca ze świeczką i karteczką z moim imieniem tej nocy też płynie rzeką. Czy ma to jakikolwiek wpływ na mój los? Kto wie…? Później, leżąc na tarasie na dachu hostelu, dochodzę do wniosku, że mogłabym tak godzinami wpatrywać się w lampionowe konstelacje, zmieniające się jak w kalejdoskopie…
Zdarza się Wam jechać w jakieś miejsce, by uczestniczyć w jakimś szczególnym wydarzeniu? Jak podoba się Wam festiwal Loi Krathong?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Interesująca tradycja! Musi to wyglądać niesamowicie i bardzo nastrojowo. Jeśli dane mi będzie kiedyś przybyć do Tajlandii to będę musiała wpasować się z terminem w Loy Krathong :)
Koniecznie, trzeba co roku sprawdzać datę bo święto jest ruchome, ale naprawdę warto to wpisać w plan wyjazdu :)
I tak jesteś szczęściarą. :-) Fantastyczna tradycja, świetna zabawa i piękne zdjęcia. Aż chciałoby się tam być, patrzeć i czuć.
Latające lampiony to coś wspaniałego. Na tych wakacjach byłem nad jeziorem Białym i jednej z nocy gdzieś w okolicy właśnie ludzie je puszczali. Nie wiem z jakiej było to okazji, ale efekt był niesamowity!
Ogólnie, lampiony bardzo mi się podobają, są takie widowiskowe. Jednak u nas , szczególnie latem to raczej niebezpieczna sprawa. Łatwo o pożar i nieszczęście. Uważajmy co robimy, pozdrawiam