La Graciosa. Mały raj na ziemi
Niewielki katamaran, na wyrost nieco zwany promem, dobija do nabrzeża. Oprócz mnie z pokładu schodzi jeszcze tylko kilka osób: para turystów gdzieś ze Skandynawii, młody chłopak z plecakiem, hiszpańska rodzinka z małym dzieckiem w wózku, dwóch hiszpańskich robotników i samotna Hiszpanka z niewielką walizką. Rozglądam się dookoła, biorę głęboki wdech i uśmiecham się do siebie. Spełniam właśnie jedno z marzeń z ostatnich miesięcy – tę noc spędzę na malutkiej wysepce Graciosa.
Caleta del Sebo nie jest dużą miejscowością, ale nie sprawdziłam wcześniej, gdzie znajduje się mój pensjonat. Dlatego zaglądam w jedną z piaskowych uliczek i pytam pierwszą napotkaną osobę – starszą kobietę w charakterystycznym słomkowym kapeluszu – o drogę.
– Idź prosto aż do plaży i po lewej będzie restauracja, a po prawej pensjonat. Znajdziesz na pewno – odpowiada mi przyjaźnie.
– Dziękuję! – uśmiecham się i ruszam przed siebie, zadowolona, że udało mi się z pierwsza osobą dogadać po hiszpańsku. Nie było to bardzo skomplikowane, ale mimo wszystko cieszą mnie takie drobne rzeczy.
Pensjonat rzeczywiście znajduję bez problemu, pukam i po chwili otwiera się okno obok, w którym pojawia się głowa kolejnej staruszki. Przedstawiam się i mówię, że mam rezerwację pokoju na tę noc. Pani prosi mnie o paszport, kseruje i oddaje mi razem z kluczem.
– O której zamierzasz się jutro wymeldować? – pyta na odchodnym.
– Około dziewiątej rano.
– A, to niedobrze – martwi się staruszka. – To mogłabyś w takim razie zapłacić teraz, bo ja jutro o dziewiątej będę jeszcze spała?
– Oczywiście – podaję kobiecie odliczoną kwotę i idę do swojego pokoiku zostawić rzeczy przed wyjściem na spacer po okolicy.
Przy poprzednich wizytach na Graciosie spacerowałam po tej części Caleta del Sebo gdzie znajduje się kościółek, tym razem więc kieruje swoje kroki ku drugiemu końcowi miejscowości i dalej, wzdłuż brzegu do Playa Francesa. Niskie, białe zabudowania kończą się już po paru minutach. Za miejscowością, a przed plażą, przy brzegu pełno skał, wśród których kręcą się dwie postaci, co chwila schylając się i wydłubując coś spomiędzy kamieni. Co robią? Nie wiem, bo zamiast im przeszkadzać, idę dalej. Po prostu. Przed siebie. Bez planu i bez pośpiechu. Słonce powoli kryje się za chmurami. Po drugiej stronie cieśniny El Rio wznoszą się ogromne klify Risco de Famara, a jeszcze dalej, w tle majaczą sylwetki wulkanów Timanfaya. Wokół mnie cisza, spokój i ani żywej duszy. Aż się to wszystko wydaje nie do końca realne…
Wracam do Caleta del Sebo kiedy słońce chyli się ku zachodowi. Rozglądam się za knajpką, w której mogłabym zjeść kolację. Jak natak maleńką miejscowość jest ich tu naprawdę sporo, ale wybieram taką na uboczu portu, nie najelegantszą, ale z pięknym widokiem na portową plażę i łodzie. Czynnikiem decydującym jest jednak język hiszpański, który dobiega mnie ze stolików przy tarasie. Jeśli Hiszpanie tu siedzą, to musi być dobrze – tak sobie tłumaczę.
Zaglądam do karty i wybieram coś typowo kanaryjskiego – gofio escaldado, czyli maź z mąki gofio wymieszanej z resztkami zupy rybnej i ogromnymi kawałkami cebuli. Do tego dzbanek sangrii, która materializuje się na moim stoliku dosłownie w ciągu minuty. Wyciągam aparat, by zrobić zdjęcie plaży przy porcie.
– Piękne zdjęcie ci wyjdzie – dobiega mnie komentarz po hiszpańsku z sąsiedniego stolika.
– Dziękuję bardzo – odpowiadam moim łamanym hiszpańskim. – Bo to piękny widok!
Dokładnie w tym momencie zaczyna padać. Szybko chowam aparat, by się nie zamoczył, a kelnerka pomaga mi przenieść się w głąb tarasu, gdzie pod zadaszeniem można schronić się przed deszczem. Zajmuję miejsce po sąsiedzku z Hiszpanami, no i czy trzeba innego pretekstu do rozmowy? Jestem zaskoczona, jak wiele rozumiem i jak dużo mogę powiedzieć… Sprawę trochę na pewno ułatwia sangria :) Ważne, że się dogadujemy.
Moi rozmówcy to mężczyźni, którzy mogliby być moimi ojcami. Mingo jest rybakiem urodzonym i wychowanym na Graciosie. Pokazuje mi palcem swoją czerwoną łódź rybacką kotwiczącą w porcie. Andreas z kolei przyjechał tu aż z Teneryfy, ma na Graciosie dom, w którym co roku spędza kilka tygodni. Rozmawiamy o piłce nożnej (a w zasadzie to moi rozmówcy przechwalają się znajomością polskich piłkarzy – Lewandowski, Fabiański i Lato to według nich świetni piłkarze). Potem Mingo opowiada mi, dlaczego mieszkańcy Teneryfy są jego zdaniem sympatyczniejsi, niż mieszkańcy Lanzarote (bardziej serdeczni i nie dwulicowi). Potem dopytują o moją pracę i jak mi się ona podoba. Relacjonują, ilu turystów dziennie przypływa na Graciosę (mnóstwo!). Mingo opowiada co nieco o rybołówstwie (niełatwa praca) a Andreas wspomina o zaćmieniu słońca, które ma być jutro i o ekstremalnie niskim odpływie, który właśnie możemy podziwiać. W międzyczasie na moim stoliku ląduje gofio, a u Mingo i Andreasa tortilla, które szybko znikają. Dla takich chwil, jak te właśnie chciałam tu przyjechać na noc. Kiedy kończy się sangria żegnam się z nowymi znajomymi i idę spać.
Ranek znowu wita mnie deszczem. Na szczęście nie ulewą, lecz kapuśniaczkiem. Kiedy schodzę na śniadanie, spomiędzy chmur próbuje wyjrzeć słońce, ale niezbyt mu się to udaje. Zaglądam do pobliskiej kawiarni na tosta z szynką i herbatę. Przygotowanie zamówienia trochę trwa, więc mogę poobserwować innych klientów. To sami mężczyźni! Zamawiają wyłącznie kawę. Co chwilę ktoś prosi o cortado, barmanka obsługuje ekspres, klient ekspresowo opróżnia filiżankę, zostawia na ladzie parę monet i znika. Z rana mało kto jest w nastroju do rozmów. Rozglądam się po porcie, ale nie widzę czerwonej łodzi Mingo, zapewne wypłynął na połów. Oby był pomyślny!
Tego dnia mam zaplanowane nurkowanie. Więcej na ten temat nie napiszę, bo nie ma o czym – pierwszy raz zdarza mi się atak paniki pod wodą i z nurków nici. Kiedy wracamy na wyspę dostaję zaproszenie na kolejną próbę w południe, ale mam tego dnia już inne plany. Chce dotrzeć na położoną po drugiej stronie wyspy przepiękną plażę Playa de las Conchas.
Sposoby, by tam dotrzeć, są trzy: na własnych nogach, rowerem bądź terenówką. Waham się między nogami a rowerem, aż w końcu decyduję się na jeepa, bo znowu zaczyna padać. Mam pecha do pogody na Graciosie tego dnia. Poza tym zostaje mi niewiele czasu do promu. Dziesięciominutowa przejażdżka kosztuje 10 euro, ale wizyta – nawet krótka – jest tego warta!
Na szerokiej, złocistej plaży spotykam tylko kilka osób. Ciężko mówić o plażowaniu przy takiej pogodzie, ale jakaś mała grupka rozsiadła się u stóp jednej z wydm. Przestaje padać, więc decyduję się na spacer wzdłuż plaży.
Wędrówka sprawia mi ogromną przyjemność. Miękki, lekko wilgotny piasek pieści stopy. Nie słyszę nic oprócz relaksującego szumu wysokich fal. Za sobą zostawiam plażowiczów. Lubię być sama, w takiej chwili nawet nie chcę nic mówić, komentować, dyskutować. Taką chwilą trzeba się po prostu cieszyć. I ja się nią cieszę. A cieszę się jeszcze bardziej, gdy spomiędzy chmur zaczyna wyglądać słońce!
Natychmiast robi się ciepło, na tyle, że mogę wreszcie zrzucić bluzę. Idę dalej, aż do samego końca. A potem jeszcze trochę pod górkę po kamieniach. Rozciąga się stąd rewelacyjny widok na całą Playa de las Conchas.
U moich stóp fale rozbijają się niemalże ze wściekłością o nabrzeżne skały. Gdzieś za mną niewielkie wzniesienie starego wulkanu. Tuż obok sąsiednia, niezamieszkana wysepka Montaña Clara. Najchętniej wcale bym nie wracała…
Niestety – trzeba wracać. Przed wejściem na prom decyduję się jeszcze zjeść obiad na Graciosie zamiast na Lanzarote i popłynąć godzinę później. Zamawiam pyszną, świeżą rybę – cóż innego mogłabym zjeść w tej maleńkiej wiosce rybackiej? A potem już tylko półgodzinna przeprawa na Lanzarote i żegnam się z Graciosą na dłużej.
Jak się Wam podoba Graciosa? Chcielibyście ją odwiedzić, czy raczej wydaje się zbyt nudna i nieciekawa?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Dzięki za ten wpis ;) to dla mnie jak prezent wielkanocny.
I wielkie dzięki, że zabrałaś mnie do raju. La Graciosę zdobyłam w grudniu. Ale objechanie wyspy rowerem to mało. Koniecznie chciałabym tam wrócić i “pomyszkować” bardziej w tych małych uliczkach.
Czekam na powiew kanaryjskich wiatrów w Twoich kolejnych wpisach i pozdrawiam świątecznie ;)
Również pozdrawiam po-świątecznie :) O Lanzarote jeszcze trochę będzie na blogu…
Magia
Czekałam na ten wpis. Graciosa mała magiczna wysepka… jesli wrócę kiedys na Lanzarote, nie odpuszczę jej
Polecam się :) i Graciosę też polecam :D Nie odpuszczaj!
Te domki wygladaja troche jak z opuszczonej wioski przybrzeznej – super!
Świetne są :) Dzięki!
Sangria, i inne alkohole to najlepszy nauczyciel języków, gorzej jak następnego dnia każdy ma inną, swoją wersję zdarzeń;)
Sympatycznie się ta Graciosa prezentuje.
pzdr
Hahahhaha, na szczęście nie probówałam sangriohiszpańskiego opanować do perfekcji :)
Zdecydowanie chciałbym tam pojechać i poszwendać się po wyspie. Troszkę szkoda tego nurkowania, miałem nadzieję, że coś ciekawego widziałaś i napiszesz. Ale może następnym razem się uda :)
Też żałuję… póki co na Graciosę nie wrócę, ale jak dobrze pójdzie to niedługo zanurkuję w innym miejscu, które jest genialne… no, ale to na razie plany nie do końca określone, więc ciiii :)
A z tym nurkowaniem to tak na zasadzie nigdy w życiu więcej, czy po prostu nie tym razem?
Nie tym razem! W życiu nie zrezygnuję z nurkowania :)
Nie byłam. fajnie popatrzeć :)
Masz powód, by się wybrać ;)
Malujesz bardzo idylliczne obrazy, można wypocząć już czytając :)
Strasznie fascynują mnie mieszkańcy – w prawdzie tym razem jest tylko kilka krótkich dialogów, ale sprawiają wrażenie życzliwych i nie żyjących w pośpiechu. To chyba są szczęśliwi ludzie :)
Też tak myślę! Zresztą gdzie tu się spieszyć na tej Graciosie? :)
Piękne miejsce! Jasne, że chciałabym odwiedzić. A propos kanaryjskich smaków to pamiętam, że bardzo smakowały mi lody z gofio!
Oooo to musi być dobre! Nie miałam okazji spróbować, ale mus z gofio też był wyśmienity :)
Ciekawe!
Bajkowe krajobrazy, ciekawa architektura domów. Człowiek miałby ochotę przenieść się tam choćby od zaraz :)
O tak :)
Niebywałe, te wszystkie wyspy są tak blisko siebie, a tak bardzo się od siebie różnią. Chyba trzeba będzie tam jeszcze wrócić, Teneryfa nie nie wystarczy (-:,
O, zdecydowanie każda inna! Ja na kilku jeszcze nie byłam, ale już widzę, że warto zajrzeć na każdą :)
Piękno samo w sobie – i kto mi teraz powie, że istotą piękna jest 5cio gwiazdkowy hotel? Zaśmieję mu się wówczas w twarz bo piękno skryte jest w naturze. Pozdrawiam moją ulubioną podróżniczkę!
A w życiu, 5* hotel nie jest niezbędny :) dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam!
Miałem takie myśli, gdy byłem na Teneryfie, że chciałbym tam pomieszkać, bo pasuje mi ta atmosfera, ten spokój, ten klimat. Mówiłem, że gdybym był informatykiem, pewnie zaszyłbym się na miejscu pracował zdalnie. A potem poznałem kilka osób, które mieszkają tam od lat i marzą o tym, żeby uciec, bo ileż można ;) Co nie zmienia faktu, że na emeryturę wybrałbym się tam bez zastanowienia!
Ja emeryturę to planuję w Lizbonie :)
Kurczę, nad Graciosą jedynie przelatywałam i nie wiedziałam, że jest tak ładna :) co prawda nie różni się zbytnio od Lanzarote, ale ma swój urok! :)
Troszeczkę inny styl domków (są z reguły jednopiętrowe, z podmurówką, drzwiami po środku i oknami po bokach) i nie ma asfaltu. A tak to fakt, podobna do Lanzarote :)
O tej wyspece słyszę po raz pierwszy, chyba. Widzę, że chętnie bym ją zobaczył, odwiedził :)
Bo jest malutka i z reguły ludzie dowiadują się o niej dopiero będąc na Lanzarote :)
Uwielbiam tę surowość i kolory na wybrzeżach Wysp Kanaryjskich – absolutnie mnie urzekają :) Mocno się różni La Graciosa od Teneryfy pod względem atmosfery?
Mocno. Nie znam Teneryfy aż tak dobrze, byłam tylko w Santa Cruz, pełnym życia, kolorów. A na Graciosie cicho, spokojnie… zupełnie inaczej :)
Ta wysepka “tuż obok” to Montaña Clara. Wysepka Alegranza jest dobre kilka kilometrów dalej. Dołączam się do rekomendacji Graciosy! Jest niebiańsko.
Faktycznie! Dziękuję za zwrócenie uwagi, już poprawiam w tekście :)
Dziękuję za ciekawą relację. Orientujesz się jaką tam jest pogoda (temperatury/opady) w lutym? Czy są tam duże dzienne odpływy? I jeszcze jedno – czy na plażach jest dużo skorupiaków? Dziękuję z góry!
Na piaszczystej plaży nie widziałam wielu skorupiaków. Różnica miedzy przypływem i odpływem jest dość widoczna, ale nei przeszkadza szczególnie. W lutym powinno być raczej ciepło, około 20-25 stopni. Z reguły nie pada wiele.
O Graciosie dowiedziałam się jakieś dwa miesiące temu.. i momentalnie zwariowałam na jej punkcie :) Wiedziałam, że jeszcze w tym roku muszę ją zobaczyć… każde wszelkie jej opisy takie jak Twoje tylko mnie w tym utwierdzają… W każdym razie bilety kupione , lecimy 28 listopada – i tylko zastanawiam się jak będzie z promami w tym okresie, bo lądowanie mamy ok18.30 i nie wiem czy jeszcze takim wieczorem dostaniemy się na nią czy też przespać tę pierwszą nockę na Lanzarote i dopiero nazajutrz popłynąć na moją wymarzoną wysepkę ) :)) Pozdrawiam serdecznie !
O tej porze w listopadzie nie będzie już promu. W listopadzie ostatni odpływa o 18:00. Rozkład można znaleźć tutaj: https://www.lineasromero.com/en/ferries/schedule-and-routes/