Kotor. Gdzie historia miesza się z legendą
Punktualnie o godzinie siódmej rozlega się dźwięk kościelnego dzwonu. Otwieram oczy i rozglądam się po pokoju. Przez drewniane okiennice wpada blade światło. Budzę się w wygodnym, drewnianym łóżku, w pachnącej pościeli. Na ścianie po mojej prawej stronie wisi oprawiony w ciężką ramę jakiś starodawny dokument. Przed sobą, w ścianie z kamienia zamontowano półki, na których stoją bibeloty jakby nie z tej epoki. Na szafce po lewej stronie stoi zakurzony budzik. I tylko płaski telewizor oraz klimatyzator nie pozwalają pomyśleć, że przeniosłam się sto lat wstecz. Staję na miękkim dywanie, otwieram szeroko okno i wyglądam na miasto. Minęła właśnie moja druga noc w jednym z pałaców kotorskiej starówki.
W 1979 roku wybrzeże Czarnogóry nawiedziło tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi. Kotor był jednym z miast, które zostały zniszczone przez bezlitosny żywioł. Przyspieszyło to jednak wpisanie zabytkowej starówki na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co umożliwiło szybką jej odbudowę. Dzisiaj po trzęsieniu ziemi w zasadzie nie widać śladu, a otoczone murem, położone na samym koniuszku Zatoki Kotorskiej miasto zachwyca tysiące przybywających tu rokrocznie osób, pozwalając Kotorowi konkurować z Dubrownikiem o miano najpiękniejszej miejscowości nad Adriatykiem.
Pierwszy raz do Kotoru przyjeżdżam pod koniec maja. Jest środa rano, na wyłożonych wyślizganą kostką brukową ulicach nie ma zbyt wielu ludzi bo akurat tego dnia w porcie nie cumuje żaden olbrzymi statek wycieczkowy. Nie zawsze tak jest, czasem na redzie stoją dwa, rzadziej trzy wycieczkowce, a z każdego z nich wysiada do trzech tysięcy turystów. To dużo, jeśli uświadomimy sobie, że stare miasto zamieszkuje jedynie pięć tysięcy osób. Spacer po mieście zaczynamy od Bramy Morskiej. Po jej prawej stronie znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca lwa. To symbol Republiki Weneckiej, pod której protekcją Kotor znajdował się od 1420 roku. Ale historia miasta sięga dużo dawniej, bo założono je w trzecim wieku przed naszą erą.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami… na końcu pięknej zatoki nad Adriatykiem, w cieniu wysokich gór, przywódca iliryjskiego plemienia postanowił wybudować osadę. Mimo doskonałego położenia strategicznego, nie było to łatwe, gdyż teren był podmokły. Za każdym razem, jak stawiano domy, te szybko zapadały się na grząskim podłożu. Czegokolwiek nie spróbowaliby budowniczy – nie działało. Pewnego dnia zatroskany król wędrował po okolicznych zalesionych stokach, gdy spotkał nimfę. Widząc zamyśloną twarz władcy, boginka spytała go, co go trapi. Król wyjaśnił, w czym problem, a nimfa, chcąc pomóc, podpowiedziała mu, by ściął wysokie drzewa, usunął z nich gałęzie i tak przygotowane pale wbił w podmokły grunt, stabilizując go. Władca przekazał radę boginki budowniczym i już wkrótce nad woda stanęło piękne miasto.
Chcąc uczcić powstanie osady, król postanowił wydać przyjęcie, na które zaprosił jego mieszkańców, możnowładców z sąsiedztwa i wszystkie ważne osobistości. Nie zaprosił tylko nimfy, która przebrała się za dziewczynę i mimo wszystko pojawiła się na balu. Usłyszała, jak władca przemawiając i opowiadając o wspaniałości miasta, sobie przypisał genialny pomysł z palami. Gdy skończył, nimfa podeszła do niego i nakazała mu publicznie przeprosić i przyznać, że to dzięki niej powstała osada, grożąc, że w przeciwnym wypadku zabierze mu to, co ma najcenniejszego. Król zrobił szybki rachunek: złoto? Jako władca, szybko zdobędzie nowe bogactwa. Syn? Żona urodzi mu kolejnego. Roześmiał się więc nimfie w twarz. Boginka dotrzymała słowa i zabrała miastu… słodką wodę. Od tamtej pory z miejskiej studni wypływała tylko słonawa woda i tak jest do dzisiaj.
Tyle legenda. Prawda jest taka, że dawniej rzeczywiście kopano w mieście studnie. Mijam ich w czasie moich spacerów po Kotorze kilka, ale jedna się wyróżnia. Leży na małym placyku w samym sercu starówki, otoczona niewysoką barierką i kilkoma małymi knajpkami. Dawniej było to centrum życia społecznego miasta. Każdego ranka przy studni spotykały się kobiety nabierające wodę do prac domowych i przekazujące sobie najnowsze ploteczki, a każdego popołudnia dookoła siadali mężczyźni przy kawie, wymieniając się informacjami. Obecnie woda do miasta dostarczana jest wodociągiem z gór ponad starówką.
Przewodnik prowadzi nas dookoła starego miasta. Mijamy kolejne place, pałace i kościoły. Nadstawiam ucha, by jak najwięcej dowiedzieć się o dziejach tego wspaniałego miasta. Spacer trwa pół godziny, potem mam jeszcze półtorej godziny wolnego czasu na samodzielne myszkowanie po Kotorze. I tak będzie co tydzień, przez kilka miesięcy. Spacer, najważniejsze zabytki i czas wolny. Mnie jest jednak mało. Postanawiam przyjechać tu na dwie noce, by móc w spokoju, niespiesznie chłonąć atmosferę miasta, bez konieczności patrzenia na zegarek i myślenia o tym, by stawić się jako pierwsza na zbiórce. By nie tylko poznać Kotor za dnia, ale i nocą. By przespać się w jednym z zabytkowych pałaców.
Zabytkowy Kotor pałacami stoi. W czasie spaceru po starówce można się o tym przekonać, bo widać je na każdym kroku. Dzięki temu, że mieszkańcy miasta sami zwrócili się do Republiki Weneckiej o protektorat, Kotor był bardzo dobrze traktowany, a co za tym idzie szybko się rozwijał i bogacił. Powstawało wiele pałaców, w których mieszkały zamożne rodziny. Ich dzisiejsze nazwy pochodzą właśnie od nazwisk dawnych właścicieli. Niektóre znajdują się obecnie w rękach prywatnych i urządzono w nich na przykład hotele, inne należą do miasta i znajdują się w nich muzea czy siedziby urzędów, a status niektórych jest jeszcze nierozstrzygnięty, więc stoją puste.
Palazzo Drusko mieści się niedaleko Bramy Północnej do Kotoru, w sześćsetletnim budynku z kamienia, który kiedyś należał do szlacheckiej rodziny czarnogórskiej. Wnętrze urządzono naprawdę klimatycznie – surowy kamień i drewno, obrazy w ciężkich ramach na ścianach, stare meble. Jest tu wspólna kuchnia i siedem pokoi, a każdy z nich urządzony jest w nieco innym stylu. Docieram tu w piątek wieczorem, po pracy, a recepcjonistka szybko prowadzi mnie do mojej komnaty – Pokoju Zakonnika. Teraz już tylko szybki prysznic i mogę wyjść na wieczorny spacer po starówce.
Wieczorem na uliczkach Kotoru jest o wiele mniej osób, niż w ciągu dnia. Pasażerowie statków wycieczkowych nocują w swoich kajutach, turyści wypoczywający w Budvie, Ulcinj czy nawet w Dubrowniku, którzy do Kotoru zajrzeli w ramach wycieczki na kilka godzin, wrócili już do swoich hoteli i pensjonatów. Po starówce kręcą się mieszkańcy i ci, którzy – tak jak ja – postanowili na noc zostać w Kotorze. Miasto jest bardzo ładnie podświetlone licznymi latarniami, z których żółte światło pada na błyszczący bruk i kamienne mury. W nocy znane mi zakątki i zaułki Kotoru wyglądają zupełnie inaczej, niż za dnia. Obchodzę starówkę dookoła i wracam do swojej komnaty, bo następnego dnia muszę wstać przed świtem.
Kiedy następnego dnia rano zaczynają bić kościelne dzwony Kotoru, ja jestem już w drodze na szczyt górującej nad miastem Twierdzy świętego Jana. Chcę wspiąć się na szczyt zanim słońce zacznie przypiekać – w upalne, letnie dni wejście na górę jest raczej katorgą, niż przyjemnością. W dodatku okazuje się, że przed ósmą rano nikomu nie chce się wstać, by pobierać trzy euro za wstęp na mury miejskie. Ale nawet w chłodzie poranka wejście nie należy do najłatwiejszych. Mozolnie pokonuję kolejne stopnie. Szacuje się, ze jest ich około tysiąca czterystu. Ile dokładnie? Nie wiadomo. Niektóre są zniszczone, inne nierówne, co wcale nie ułatwia wspinaczki. Ale dla widoku na miasto z góry jestem gotowa się poświęcić!
Pierwszy przystanek robię przy niewielkim, charakterystycznym kościółku mniej więcej w jednej trzeciej wysokości. To świątynia Gospe od Zdravlja, czyli Matki Boskiej od Zdrowia. Podobno zbudowali ją mieszkańcy w podzięce Matce Boskiej, iż ochroniła miasto przed epidemią dżumy. Według innej legendy z kolei, to koty sprawiły, że czarna śmierć nie zebrała w Kotorze tragicznego żniwa. Za czasów weneckich żyło ich tu bardzo dużo, a według niektórych przewodników na każdy dom przypadały dwa koty. A ponieważ te urokliwe zwierzęta polują na szczury, nie dały im się rozprzestrzenić po mieście. Koty do dzisiaj zresztą są tu bardzo lubiane!
Już spod kościółka widok na miasto i Zatokę Kotorską jest ładny, ale mi mało. Chcę wejść na sam szczyt. Kotor otoczony jest murami miejskimi o długości czterech i pół kilometra. Ich wysokość dochodzi do dwudziestu, a szerokość do piętnastu metrów. Pierwsze fortyfikacje powstały wprawdzie za czasów Bizancjum, ale najbardziej rozbudowano je za czasów weneckich. Na tyle, że Kotor nigdy nie został podbity przez Turkow, którzy podporządkowali sobie sporą część wybrzeża Morza Adriatyckiego. Po trzech kwadransach docieram wreszcie na szczyt położonej na wysokości dwustu sześćdziesięciu metrów nad poziomem morza fortecy. Widok z góry na skąpaną w porannym słońcu zatokę i miasto na jej koniuszku – rewelacyjny!
Choć jestem jedną z pierwszych osób na górze, to nie spieszę się schodzić, więc wkrótce pojawiają się kolejni turyści. Przychodzi czas, by zejść na dół i choć jest to łatwiejsze, niż wspinaczka, to trzeba uważać, bo na wyślizganych kamieniach nietrudno o upadek. Na dole zaglądam do knajpki, którą odwiedzam w ciągu dnia w te tygodnie, kiedy na ulicach miasta kręci się zbyt dużo turystów i mam ochotę od nich odpocząć. Tym razem jednak nie na koktajl owocowy, a na śniadanie. Posilona, mogę ruszyć na dłuuuugi spacer po mieście.
Zaczynam od położonej nieopodal mojego pałacu i knajpki Bramy Północnej. To jedna z trzech bram prowadzących do miasta, a wybudowano ja w 1540 roku. Zaraz za nią przerzucony jest jeden z dwóch mostków nad rzeką Skurda, która wypływa spod skały nieopodal. Krótka legenda mówi, że w dawnych czasach rzeki tu nie było, a za skałą co jakiś czas kąpały się trzy nimfy, odblokowując w tym celu niewielkie źródełko. Któregoś razu najmłodsza z nich po kąpieli zapomniała je zatkać, przez co woda zaczęła wypływać coraz szerszym strumieniem, tworząc rzekę. Skurda zachwyca czystością, stojąc na moście przy bramie północnej lub tym prowadzącym z Dobroty do Kotoru można często dostrzec pływające w niej pstrągi.
Zaraz obok Bramy Północnej stoi kościół Marija od Rijeke. W tym miejscu w czasach bizantyjskich stała pierwsza, trzynawowa katedra Kotoru. Dzisiaj warto zwrócić uwagę na ciężkie, metalowe drzwi, na których przedstawiono historię błogosławionej Hosanny z Kotoru. Przyszła ona na świat w głębi Czarnogóry, w prawosławnej rodzinie, jako Jovana Kosić. Jako bardzo pobożne, młode dziewczę przeniosła się do Kotoru, gdzie dała się poznać jako niezwykle dobra, uczynna osoba, nie odmawiająca pomocy ludziom w potrzebie. Przeszła na katolicyzm, przyjmując imię Katarzyna, które następie zmieniła na Hosanna wstępując do zakonu dominikanek, gdzie zaczęła żyć w odosobnieniu. Jej modlitwom przypisuje się ocalenie miasta od ataku otomańskiego admirała Barbarossy.
Stąd już rzut beretem do urokliwego Placu Prawosławnego, nazwanego tak od stojących przy nim dwóch cerkwi. Większa z nich to serbski kościół świętego Michała, wybudowanego na początku XX wieku, dla mnie nieszczególnie ciekawa. Druga to cerkiew świętego Łukasza, uroczy kościółek z 1195 roku, w którego wnętrzu można zobaczyć pozostałości trzynastowiecznych fresków. Świątynia jest o tyle ciekawa, że choć była kościołem prawosławnym, to do 1812 roku stał w niej także ołtarz katolicki, a nabożeństwa odprawiano w dwóch obrządkach.
Wąska uliczka prowadzi w kierunku Placu Broni, jednak po drodze, po lewej stronie, uwagę przykuwa spora topola. To najstarsze drzewo w Kotorze – posadzono je w 1667 roku, po silnym trzęsieniu ziemi, które mocno zniszczyło miasto. Naprzeciwko znajduje się Muzeum Kotów, gdzie zaglądam z ciekawości i ciesze się, że wstęp kosztuje tylko jedno euro, bo samo muzeum nie rzuca na kolana. Ot, zbiór rycin, pocztówek, plakatów i innych przedmiotów przedstawiających koty. Dla kogoś, kto ma fioła na punkcie tych zwierząt to z pewnością punkt obowiązkowy na kotorskiej mapie turystycznej, jednak mnie dość szybko nudzi.
Idę do jednego z moich ulubionych miejsc Kotoru – na Plac Broni. To pierwszy plac, który widzą wszyscy odwiedzający miasto, jeżeli weszli tu przez Bramę Morską, a tak dzieje się najczęściej. Z opowieści przewodnika pamiętam, ze nazwy wielu placów nadawano na podstawie tego, czym handlowało się w danym miejscu. Nietrudno domyślić się zatem, co było sprzedawane i kupowane akurat tutaj. Przy placu stoi kilka ciekawych budynków, między innymi pałac Namiestnika Weneckiego z najdłuższym balkonem w mieście, strażnica czy przepiękna wieża zegarowa z 1602 roku.
U podnóża wieży zegarowej stoi niewysoka konstrukcja zwieńczona strzelistym ostrosłupem. To pręgierz, ale nie taki zwykły. Tutaj skazanych nie przywiązywano twarzą do niego, by biczować ich plecy. Wręcz przeciwnie, zakuwano ich w kajdany stojących tyłem do pręgierza. Dlaczego? Kotor nie był dużym miastem, a większość sąsiadów znała się chociażby z widzenia. Dlatego większą kara dla drobnego przestępcy była publiczna hańba i pogarda w oczach innych mieszkańców, przechodzących obok niego, niż biczowanie.
Większość zwiedzających idzie stąd w kierunku leżącego na prawo Placu Mąki, gdzie stoi jeden z piękniejszych pałaców Kotoru – Pałac Pima. Po drodze do niego mija się ogromne, zielone drzwi prowadzące do ciekawszego, moim zdaniem, Pałacu Beskuća. Kuća to po serbsku dom, zatem nazwisko rodziny, która tu mieszkała, można przetłumaczyć, jako Bezdomni. Trochę głupie, jak dla możnowładcy. Dlatego senior rodu zwrócił się kiedyś do namiestnika weneckiego z prośbą o jego zmianę, jednakże ten odparł, że będzie ona możliwa wyłącznie wtedy, kiedy bogacz wybuduje sto pałaców w Kotorze i okolicach – wówczas będzie mógł przyjąć nazwisko Stokuća. Nie było łatwo, ale rodzina była dość zamożna, więc jeden po drugim powstawały kolejne pałace. Niestety seniorowi rodu zmarło się, gdy wybudowano dziewięćdziesiąty dziewiąty pałac, a rodzina była bardziej zajęta walką o spadek, niż konstruowaniem ostatniego budynku, więc koniec końców nazwisko pozostało niezmienione.
Ja jednak zagłębiam się w plątaninę uliczek w samym sercu kotorskiej starówki. Dobrze jest zobaczyć najważniejsze zabytki miasta, ale jakże przyjemnie jest też pobłądzić po mieście, zaglądając w rzadziej odwiedzane zakamarki. Nawet w ciągu dnia na niektórych zacienionych uliczkach jestem zupełnie sama. Nie jest to jednak duży labirynt, bo stare miasto w Kotorze w ogóle nie jest wielkie i jeśli nie liczyć wejścia na mury, to na zwiedzenie miasta wielu osobom wystarczą nawet dwie godziny.
Plątanina uliczek doprowadza mnie do Placu Katedralnego, gdzie stoi jedna z najważniejszych kotorskich świątyń – wybudowana w 1166 roku Katedra świętego Tryfuna. Ten uznawany za jeden z najstarszych romańskich kościołów nad Adriatykiem wybudowano na fundamentach starszej, dziewięciowiecznej świątyni. Budynek wielokrotnie przebudowywano, w szczególności po trzęsieniu ziemi z 1667 roku. Mówi się, że to z tamtego czasu pochodzą nierówne wieże kościoła, bo czarnogórscy budowniczy podobno byli zbyt leniwi, by odbudować je symetrycznie.
Święty Tryfun był męczennikiem, pochodzącym z Azji Mniejszej i nie miał z Kotorem nic wspólnego. Jak zatem doszło do tego, że został patronem tutejszej katedry? Przewodnicy opowiadają legendę, według której relikwie Tryfuna przewożone były przez flotę wenecką do Wenecji, by ochronić je przed niewiernymi Turkami. Statki zawinęły do portu w Kotorze by uzupełnić zapasy i za każdym razem, kiedy próbowały wypłynąć w dalszą drogę, rozpętywała się burza. Po kilku nieudanych próbach uznano więc, że święty Tryfun wybrał Kotor na miejsce swojego spoczynku. Skrzynię z jego relikwiami można zobaczyć w przykościelnym muzeum, podobnie jak dwa ciekawe krzyże – w jednym z nich znajduje się drzazga pochodząca ponoć z krzyża, na którym uśmiercono Jezusa Chrystusa, a przed drugim modlił się sam Jan III Sobieski przed odsieczą wiedeńską. Do muzeum warto wejść nie tylko ze względu na eksponaty, ale też na widok, jaki rozpościera się z katedralnego balkonu.
Sprzed katedry można iść w prawo, w kierunku Placu Sałaty (zgadniecie, czym tam handlowano?) i dalej ku bramie południowej. Ta okolica nie leży na głównym szlaku, którym przewodnicy oprowadzają turystów po starówce, więc jest tu trochę luźniej, niż na ważniejszych placach. Nie brakuje jednak sklepów z pamiątkami, hosteli czy knajpek, gdzie można usiąść i zjeść lub napić się czegoś przed dalszym spacerem.
Z kolei uliczki w lewo prowadzą do Pałacu Grgurina, gdzie obecnie mieści się Muzeum Morskie. Choć nie jestem miłośniczką zwiedzania muzeów, zaglądam do środka by obejrzeć stare mapy Kotoru i Zatoki Kotorskiej, modele statków, stare przyrządy nawigacyjne i ubrania sprzed lat. Kolekcja zajmuje dwa piętra, ale wbrew pozorom nie jest duża. Jest jednak o wiele ciekawsza niż wystawa w Muzeum Kotów, więc jakbym miała wybierać jedno z tych dwóch muzeów, to zdecydowanie polecam Morskie. Stojąc przodem do pałacu warto też rzucić okiem na bramę po lewej stronie, nad którą grzbiet wygina zardzewiały, ale uroczy blaszany kot.
Kończąc spacer, wracam na popołudniową drzemkę do mojej pałacowej komnaty. Tego wieczoru planuję odpoczynek, ale ostatecznie dochodzę do wniosku, że skoro już tu jestem, to po raz drugi tego dnia wespnę się na twierdzę, by zobaczyć zachód słońca. Słyszałam, że widoki po zmroku są fenomenalne. Wspinaczka wcale nie jest łatwiejsza, ale docieram na górę w momencie, kiedy słońce chowa się za horyzontem, a miasto zaczyna rozbłyskać żółtymi światłami. Sam zachód nie jest spektakularny, ale rozświetlona starówka bardzo mi się podoba. Siadam na murach twierdzy i patrzę na leżący u moich stóp Kotor do czasu, aż wszystkie światła dookoła gasną i zapada nieprzenikniona ciemność. Chwilę później dostaję smsa, że nad Budvą wybuchł pożar i została uszkodzona linia energetyczna, więc pół wybrzeża nie ma prądu. Razem z innymi zaczynam schodzić w dół po ciemku, przyświecając sobie jedynie latarką z telefonu. Z tego względu schodzenie trwa dłużej. Kiedy docieram na dół prąd częściowo wraca. Zmęczona, kładę się spać i zasypiam, jak tylko przykładam głowę do miękkiej, wygodnej poduszki.
Następnego dnia budzi mnie dzwon pobliskiego kościoła. Wstaję, uchylam okiennicę i idę wziąć prysznic. Potem szybkie pakowanie, klucz zostawiam na recepcji i wracam do Budvy. Warto było spędzić w Kotorze trochę więcej czasu niż tylko dwie godziny w czasie wycieczki!
- Choć Czarnogóra jest poza Unią Europejską, obowiązującą tu walutą jest euro.
- Dojazd do Kotoru z innych miejscowości Czarnogóry nie jest trudny. Jadąc z południa kraju samochodem należy jechać Magistralą Adriatycką w kierunku lotniska w Tivacie i tuż przed nim na rondzie skręcić w prawo, jak nakazują znaki. Od strony Herceg Novi najlepiej objechać malowniczą Zatokę Kotorską.
- W sezonie może być trudniej z zaparkowaniem, ale jak jedzie się od tunelu, mija starówkę i już za mostkiem po lewej stronie znajduje się parking, gdzie zazwyczaj są miejsca. Godzina kosztuje 0,80 euro.
- Do Kotoru można też jechać autobusem. Kliknij tutaj, by sprawdzić połączenia autobusowe!
- Wstęp do Muzeum Kotów kosztuje 1 euro.
- Wstęp do Muzeum Morskiego kosztuje 4 euro.
- Wstęp do katedry kosztuje 2,5 euro.
- Wstęp na mury miejskie w godzinach 08:00-20:00 kosztuje 3 euro w sezonie, poza tymi godzinami i poza sezonem – bezpłatnie.
- Będąc w Kotorze spałam w przepięknym Palazzo Drusko, gdzie płaci się od 40 euro za pokój dwuosobowy i od 30 euro za jedynkę. W Kotorze dostępne są także inne możliwości noclegu, w tym niedrogie hostele. Kliknij tutaj, by sprawdzić oferty!
- Starówka pełna jest różnych knajpek. Moja ulubiona to The Harbour Pub se smacznymi śniadaniami, kanapkami i lekkimi daniami obiadowymi. Miłośnicy owoców morza moga natomiast zajrzeć do Konoby Scala Santa.
- Kotor moim zdaniem dobrze zwiedza się na własną rękę, ale jeżeli ktoś woli spacer z przewodnikiem, tutaj można sprawdzić oferty zorganizowanych wycieczek.
- Jeśli szukasz bardziej szczegółowych wskazówek dotyczących kraju, kliknij tutaj, by przeczytać zbiór informacji praktycznych o Czarnogórze!
Jak podoba się Wam Kotor? Lubicie zwiedzać stare miasta? Jakie europejskie miasteczko uważacie za najbardziej malownicze?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Herceg Novi żałuje, że zawsze odwiedzałam namiętnie Kotor, a dopiero niedawno odkryłam Herceg Novi. Jest cudowne i moim zdaniem piękniejsze od Kotoru ☺️
Herceg Novi jest fajne, bo o wiele spokojniejsze. Ale też malutkie :)
Girona w Hiszpanii
Nie byłam jeszcze!
Girona fantastyczna.
Alberobello :D
Aaaaaaaaaa…. Ty wiesz :)
Urokliwe miasteczko, w tym roku odwiedziłam i polecam
:D
Byłam , piękne miasto.
Nie da się zaprzeczyć ;)
Dla nas Piran….
O tak, też jest pięknym miastem
A Węgry,ktòre z miasteczek?
Byłam dawno i króciutko ale Szentendre pamiętam jako naprawdę ładne. I ma Muzeum Marcepanowe :)
To prawda….ma swòj urok,też byliśmy zbyt kròtkoale przecież już niedługo wakacje 2018
Już tuż tuż :D
Szentendre, Eger i Pecz:)
Czekamy na inspiracje
Postaram się, choć na razie Afryka a potem Gran Canaria :)
Jak do tej pory to Hallstatt w Austrii.
Widziałam na zdjęciach ale jeszcze nie na żywo, a chciałabym :)
Na żywo jeszcze piękniejsze
Monterosso I pozostałe urocze miasteczka z Cinqeterre
Och też widziałam je tylkl na zdjęciach i marzy mi się zobaczyć na własne oczy
Oooo, dziękuję :)! Idealnie – akurat planuję tam podróż na wrzesień :)
Super! Mam jeszcze kilka artykułów o Czarnogórze na blogu a będzie wiecej, zaglądaj :)
Daleko niedaleko Tak, wczoraj do późnej nocy czytałam – są bardzo pomocne :) I czekam na więcej :) !!
Jak dla mnie trudno o jakieś jedno konkretne,ale zgadzam się,że Kotor cudny, pobliski Perast i otaczająca je Boka Kotorska również
O tak, Perast też jest boski!
Mi się podobało w Chester, UK.
Nie znam ale właśnie obejrzałam zdjęcia i powiem jedno – wow! :)
Łukasz <3
Kotor
Kotor – jedno z piękniejszych miejsc w którym byłam :)
Tak jest właśnie! :)
W Europie jest wiele pięknych miasteczek, trudno wybrać jedno, ale ostatnio oczarowało mnie Avil w Hiszpanii… A do Czarnogóry muszę się wybrać, tym bardziej, że Chorwację znam dość dobrze, a stąd już nie daleko ;-)
Pozdrawiam
Bliziutko, tylko w sesonie czasem spodziewać się trzeba kolejek na granicy, im wcześniej się jest na miejscu, tym lepiej :) a Avil nie znam, w której części Hiszpanii leży?
Najlepiej po drodze odwiedzić jeszcze Salamancę i wtedy już tylko kawałek na północny – zachód ;-)
Widok z gory o zachodzie slonca – cudowny! :) Sama trafilam do Kotoru dwa tygodnie temu i sie zakochalam, przepiekne miasteczko. I o tej porze roku wejscie na szczyt w srodku dnia nie jest juz wcale meczace, pogoda wrecz idealna :)
Jak nie jest gorąco, to na pewno o wiele łatwiej się wchodzi. dlatego w szczycie sezonu stwierdziłam, że tylko przed świtem, albo pod wieczór, bo w ciągu dnia, jak świeci słonce, to patelnia :)
Jeszcze nie byłam ale może w przyszłym roku ?
Polecam, warto!
Nigdy nie byłam, ale jak widzę te wszystkie cudowne miejsca, restauracje i kościoły to już bym chciała pojechać , zobaczyć, chłonąć atmosferę…. Piękna relacja!
Dziękuję! Polecam, wybierz się, jak będziesz miała okazję!
Tyle dobrego, pochlebnych opinii słyszałem o tym miejscu i jeszcze mnie tam nie było. Powoli wykluwają się plany, żeby tam pożeglować w przyszłym roku. Dzięki za dodatkowy bodziec motywujący. (-:,
To zajrzyj jeszcze za jakiś czas, będzie więcej o całej Zatoce Kotorskiej :)
Wow to ostatnie zdjęcie jest niesamowite i strasznie mi się podoba. A to miejsce poza historią i bardzo urokliwą zabudową ma chyba bardzo przyjazny klimat. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie patrząc na te fotografie :)
Dziękuję! Dobre wrażenie, starałam się oddać właśnie taki klimat miasta :)
Przepiękna legenda. Nie znałam jej wcześniej, a Kotor to naprawdę interesujące miasto :-)
Bardzo! Nie zaprzeczę :)
Dzięki za praktyczne informacje. Bardzo interesujące miasto, jak i cały kraj zresztą. Pozdrawiam :)
Nie ma sprawy, polecam się :)
z jednej strony trochę żałuję, że nie poszedłem na sam szczyt, a z drugiej… spod kościółka też ładnie widać (doszedłem gdzieś do połowy pełnej wysokości). Tylko że ja tam byłem o zachodzie słońca :)
Ja byłam o wschodzie i zachodzie :)
Kotor jest na mojej liście miejsc do zobaczenia przed śmiercią ;) Ale ja wybiorę duży wycieczkowiec, by do niego dotrzeć :)
To też fajny sposób podróżowania, choć ja go jeszcze nie wypróbowałam :)
Kotor, mimo tego, że jest to chyba najbardziej “oklepane” miejsce w Czarnogórze i najbardziej popularne, to ma w sobie coś takiego, że nawet, jak przypłyną do zatoki wielkie statki wycieczkowe, a miasto zalane jest turystami, to i tak jest pięknie. I jakoś wszystko przestaje mieć znaczenie, a człowiek skupia się na pięknie pasma Lovocen, architektury Kotoru, linii brzegowej i panującej tu błogiej atmosferze :)
Absolutnie zgadzam się z tym, co piszesz. Te góry w tle sa urzekające, kamienne budynki, waskie uliczki i jakoś nie przeszkadza obijanie się o innych turystów. Chociaż wczesnym rankiem, kiedy ulice były puste, też mi się podobało :)
Czarnogóra kusi mega widokami, nie byliśmy ale w planach jest na następny rok, no może 2019 :)
Warto warto!
Piękne zdjęcia :) A historia miasta na prawdę ciekawa :) Pozdrawiam i czekam na kolejne wyprawy
Dziękuję i również pozdrawiam!
Właśnie wybieram się w tamte rejony i zastanawiam się, czy zdecydować się na nocleg w Kotorze, czy od razu odbić na Dubrownik…
Widok z góry – boski
Nocować w Kotorze, bez dwóch zdań!
Byłem w Kotorze, ale po przeczytaniu Twojej relacji dochodzę do wniosku, ze nie byłem :)
Herceg Novi równie piękne
Największe wrażenie jednak zrobiło na mnie Lindos na Rodosie
Lindos cudne, to prawda!
Kotor o wschodzie słońca – niezapomniany. Ale jeszcze bardziej niezapomniane nieco mniej znane miejsca w Zatoce Kotorskiej. Na przykład Isla Mamula – wyspa więzienie (później obóz koncentracyjny), miejsce gdzie nakręcono sporo horrorów. Niestety, co zupełnie niezrozumiałe było dla ludzi z którymi rozmawialiśmy – mają tam budować hotel. Co bardzo pozytywnie zaskoczyło, to ceny! Kotor i tak to najdroższe miasto w Czarnogórze, ale i tu nie było jakoś super drogo. A taki Risan choćby to w ogóle bajka.
O Mamuli słyszałam, niestety nie udało mi się tam wybrać. Mieszkając w Budvie miałam tylko jeden dzien w tygodniu wolny od pracy i nie na wszystko starczyło mi czasu. Ale cała Zatoka Kotorska jest po prostu fenomenalna!
Kotor wygląda niesamowicie na tych zdjęciach. Nie mogę się doczekać kiedy zobaczę go na żywo.