Najbardziej backpackerska ulica świata

Jest taka jedna w Bangkoku. Khao San Road. Pamiętacie książkę Niebiańska plaża Aleksa Garlanda? Ewentualnie film nakręcony na jej podstawie? To tam się wszystko zaczyna. Jak zresztą dla prawie wszystkich turystów podróżujących z plecakiem po Azji Południowo-Wschodniej. Lądujesz w Bangkoku? To musisz udać się na Khao San Road. Musisz. To miejsce, gdzie dzieją się rzeczy.

Khao San Road

A ja jestem alternatywna. Na Khao San docieram dopiero pod koniec pierwszego pobytu w Tajlandii. I nie po to, żeby znaleźć tam tani i głośny hostel czy też przygodę za kilka bahtów, ale gnana ciekawością, jak ta ulica naprawdę wygląda. Czy faktycznie jest takim podróżniczym, nieskomercjalizowanym rajem, czy też zaczął tu już rządzić pieniądz dzieciaków, którzy wyrwali się spod skrzydeł rodziców i pragną zażyć wolności na ich koszt – bo i z takimi opiniami się spotykam.

Khao San Road

Co zatem czeka nas na tej słynnej ulicy? Zacznijmy od straganów z mydłem i powidłem, takim jak podrabiane buty, podrabiane zegarki, podrabiane ubrania, podrabiana elektronika, podrabiane portfele i podrabiane wszystko, co się da podrobić. Są stragany z t-shirtami świecącymi napisami w stylu Byłem w Bangkoku i jestem fajny. Stragany z fałszywymi dokumentami, takimi jak prawo jazdy czy legitymacja prasowa. Stragany ze świeżo wyciskanymi sokami z owoców. Ot taki handlowy niby-deptak (niby, bo czasem przedziera się tędy auto lub tuk-tuk).

Khao San Road

Dalej mamy usługi. Salony tatuażu, w których można „zaopatrzyć się” w pamiątkę z Tajlandii trwalszą niż pomnik ze spiżu. Salony masażu, gdzie sprawne Tajki ulżą zmęczonym od wędrowania stopom i barkom bolącym od noszenia plecaka. Salony rybnego spa, gdzie małe rybki zrobią sprawny pedicure.

Khao San Road

Są tu knajpki i restauracje. Łatwiej chyba dostać jednak coś z kuchni międzynarodowej, niż tajskiej. Kurczak. Frytki. Stek. McDonald’s też jest. I Subway. No i mamy też hostele i guesthouse’y. Dawniej podobno tanie, dzisiaj już niekoniecznie. Za to ciągle hałaśliwe ze względu na sąsiedztwo barów i innych lokali rozrywkowych. I oczywiście lokalnych biur podróży, które ambitnych backpackerów samodzielnie planujących swoje wyprawy zawiozą wszędzie. All inclusive!

Khao San Road

No i oczywiście jest wyprawowy klimat! Pełno niedomytych podróżników, hipisów, z rozwianym włosem na głowie i nogach. Szybciej uświadczysz białą twarz, niż Taja. Młodzieńcy nieogoleni od dwóch tygodni, w wyciągniętych i spranych t-shirtach i słuchawkach od iPoda w uszach. Dziewczęta w workowatych spodniach, obwieszone etniczną biżuterią, z torebkami Bolce & Banana. Atmosfera wolności i przyjaźni. I od czasu do czasu turyści w sandałach i skarpetkach.

Khao San Road

Może jestem dla Khao San Road za surowa. Nie zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Z jednej strony fajna atmosfera targowiska, ale ceny wyższe, niż gdzie indziej. Z drugiej – faktycznie pełno młodzieży, której wydaje się, że jak przebije sobie ucho czterokrotnie, a na łopatce wytatuuje etniczny wzorek to jest dorosła. A jednak będąc za drugim razem w Tajlandii znowu zaglądam na tę ulicę. Idę na masaż. Kupuję japonki (ale usprawiedliwiam się, że takich samych na Patpongu nie znalazłam) i kilka par kolczyków. Wypijam szklankę coli i wracam tam, skąd przyjechałam.

Odwiedzacie w czasie podróży takie miejsca, które można by określić mianem backpackerskich gett? Byliście na Khao San Road?

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

24 komentarze

  1. Zagranico pisze:

    Mamy bardzo podobne zdanie ;)

  2. Uwaga, będzie wypracowanie :)

    Khao San Road można lubić albo nie – wolny wybór. Można też trochę lubić a trochę nie lubić :) …ale to już kwestia gustu. Co do faktów:

    Po pierwsze – jedzenie. Khao San nie jest może mekką tajskiej kuchni, ale łatwiej dostać tam żarcie z zachodu niż Tajskie to nieprawda. I nie mówię tu wcale o wózkach z pad thajem, którego jakość daleko odbiega od pełnokrwistego pad thaja. Ale podczas gdy przy KSR jest jeden McDonalds, jeden Subway i jeden Burger King jest, są też dziesiątki ulicznych i nie ulicznych knajp serwujących autentyczną kuchnię tajską oraz kuchnię tajską w wersji soft, dostosowaną do podniebień nowo przybyłych do Tajlandii turystów. Zwłaszcza jeśli traktować KSR nie jak jedną ulicę a bardziej jak całą dzielnicę, którą w praktyce to miejsce jest.

    Co do tego kogo można na KSR spotkać – to też nie jest tak, że to miejsce skolonizowane przez backpackerów. Owszem, na ulicy, na plastikowych krzesełkach, z wiaderkami taniej whiskey jest ich wielu. Ale wejdź do któregoś z tutejszych klubów a spotkasz całą masę tajskiej młodzieży, studentów, punkrockowców, hipsterów itd. itd. którzy zjeżdżają tu na imprezy z całego miasta. I bawią się z rozmachem, śpiewają, tańczą na stołach, piją do upadłego. Swoją drogą mam też wrażenie, że w klubach przy KSR łatwiej spotkać normalną tajską dziewczynę a nie prostytutkę, czego nie można powiedzieć o niektórych innych bangkockich imprezowniach.

    Co do noclegów – przy KSR i w okolicach wciąż najłatwiej o najtańszy nocleg w mieście. Znalezienie czegoś za 300-400B zajmuje 15 minut. Pokój za 160-200B znaleźć można w pół godziny – w innych częściach miasta to niewykonalne. A jak odejść 50-100m od centralnego KSR to i cicho będzie.

    Tak jak pisałem – KSR można lubić lub nie, to kwestia gustu – ja lubię. Za lokalizację – w starym Bangkoku, w pobliżu jego najpiękniejszych zabytków i w pobliżu rzeki. Za zakupy – robi się je tu o wiele łatwiej niż na innych targowiskach, wszystko jest pod ręką i wcale nie drogie – zwłaszcza jak wybrać się na nie rano. Za klimat – wielobarwny, multikulturowy, zrelaksowany i wbrew pozorom – na wskroś tajski i autentyczny.

    Pozdr!

    • Ewa pisze:

      Maciek, dzięki za wypracowanie ;) i parę ciekawych informacji.

      Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że tu zajrzysz i dorzucisz coś od siebie, bo Ty tam mieszkałeś dłużej i bywałeś nie raz, znasz tę okolicę dużo lepiej, niż ja. Ja byłam dwukrotnie i takie miałam spostrzeżenia, tak to wszystko odebrałam.

      Jeśli chodzi o jedzenie to szczerze Ci powiem, że być może miałam pecha albo niezbyt intensywnie szukałam, ale zatrzymałam się chyba w dwóch czy trzech knajpkach i w menu królowały steki. Nie, żebym narzekała, bo po 3 tygodniach karmienia się jedzeniem z żywym ogniem pamiętam, że miałam ogromną ochotę na coś “domowego”. Zresztą wcześniej w Pattai z tego powodu poszłam do knajpy z kuchnią rosyjską.

      Clubbingu przy Khao San nie uprawiałam, więc mogę mówić tylko o tym, co faktycznie rzuciło mi się w oczy na samej ulicy, a tam – będę się upierać – jednak więcej turystów niż miejscowych. No ale też taki charakter miejsca.

      Noclegi – sama tam nie nocowałam, więc akurat to, co napisałam opieram zupełnie na opiniach znajomych. Więc dzięki za informację!

      Pozdrowienia!

      • Marek pisze:

        Khao San jest komercyjne, bo takie ma być. To tak jakby Złotym Tarasom zarzucać, że są komercyjne.

        Co do imprezowni to wszystko zależy gdzie się pójdzie. Są kluby zrobione pod turystów, są też i takie, gdzie turystów jest zdecydowanie mniej (np. BrickBar).

        A ten wizerunek turystów, który opisałaś bardzo mi się nie podoba. Owszem, tacy ludzie tez tam trafiają, ale ogólnie jest to taka mieszanka wszystkich narodowości, kultur i typów podróżników, że generalizowanie nie ma kompletnie sensu.

  3. Ewa pisze:

    Khao San chyba nigdy nie udawal, ze jest nieskomercjalizowany. jest 100% komercja dla backpakerow i mlodych turystow. jak MBK dla straszych i bogatszych turystow szukajacych podrob markowych rzeczy, zegarkow i kosmetykow, tak Khao San jest miejscem dla mlodszych, ktorzy nie maja tyle kasy.
    Wiec szybko stal sie miejscem, gdzie Tajowie oferuja im to czego oni szukaja – tatuaze, masaze, statuetki Buddy dla “uduchowionych”. Dla kazdego cos milego. Zachodnie jedzenie, bo cala masa swiezych turystow nie daje rady chilli, boi sie, ze sie zatruja albo spedza pierwsze dni w toalecie.
    Nie trzeba szukac glebi i starac sie analizowac, czy jest tajski, czy zachodni, jest chwilowym przystankiem, skad sie startuje, na pewno ulatwiajacym zycie falangom. Zanim wroca tu z akilka lat i beda zatrzymywac sie na Sukhumvit.

  4. Darek pisze:

    Osobiście czuję duży sentyment do Rambutrri. Niektórzy twierdzą, że to prawie to samo.
    “Prawie robi różnicę” (?) :-)

  5. Katarzyna pisze:

    Popieram… byłam, zobaczyłam – na samym końcu zresztą – i z ulgą wyjechałam. zbyt głośno, zbyt tłoczno, zbyt komercyjnie. nie zgodzę się tylko z tym, że nie ma dostępu do tajskiego jedzenia, bo to akurat najlepszy element Khao San ;) i dodam, że mają tam fantastyczną knajpkę z sushi – jak chyba wszędzie w Azji…

  6. Kurczę, tego miejsca nie znałem, dzięki za wpis. Jak będę w Thai, to na pewno odwiedzę jako jedno z pierwszych.

  7. Ja się trzymam zawsze nieco dalej, na Rambuttri mam metę sprawdzoną od lat, jest ciszej, spokojniej, choć nadal turystycznie. Jedyną zaletą tej lokalizacji jest piesza odległość do Wielkiego Pałacu czy Wat Po. Ja już chyba po tylu latach po prostu polubiłam tą okolicę i patrzę na nią nieco łagodniej, choć spania na samej KSR sobie nie wyobrażam :) Ale najlepszy pad thai w mieście właśnie tam zawsze pożeram ;)

  8. Marta pisze:

    Bardzo ciekawe, barwne i jedyne w swoim rodzaju miejsce.
    Nie byłam w Tajlandii, ale z Twojego opisu wynika, że na tej ulicy można znaleźć praktycznie wszystko :) Chętnie się tam kiedyś wybiorę.

  9. dellige pisze:

    Ta ulica to miejsce, w którym można zobaczyć wszystko co najciekawsze w Bangkoku. Nic więc dziwnego, że turyści tam chętnie spędzają czas i nic dziwnego w tym, że można tam znaleźć ciekawe i tanie hostele;-) Stamtąd wraca się z plecakiem pełnym wrażeń i to jest piękne.

  10. Marek pisze:

    Khao San Road to miejsce – legenda. Jak Thamel w Kathmandu albo Paharganj w Delhi. Właściwie atrakcja sama w sobie. Ja sobie nie wyobrażam wizyty w Bangkoku bez wpadnięcia na Khao San.

  11. Pojechana pisze:

    A ja lubię Khao San. Zajadam się tu naleśnikami z bananem i phad thaiem z wózka, popijam Changa, zaopatrzam się w kolorowe szarawary i bransoletki i czuję się jak na wakacjach :-)

  12. Tomek pisze:

    Ja Khao San lubię, zresztą cały Bangkok uwielbiam. Ulica jest specyficzna to prawda, ale taką właśnie ma być. Jest autentyczna i ciekawa i ja chętnie na nią wracam.

  13. Włóczykij pisze:

    Ja też świadomy komercji i tak dalej często na Khao San jednak zaglądam :D. Nie wiem czemu, pewnie jedzonko i ta cała geleria dziwnych ludzi z całego świata :).
    Rozbawił mnie kolega co na KS zakupił sobie podrobioną afgańską wizę i teraz w Polsce “szpanuje” :D.

  14. tuanjim pisze:

    Taką samą komerchę można znaleźć na targu w Marakeszu, ale jest to jednak frajda przejść się, potargować. Byłem też na prawdziwym targu pod Casablanką, gdzie można było kupić wszystko, od śrubek po barany. I tam to ja byłem atrakcją, bo byłem jedynym białym :D Mam nadzieję, że i mnie wiatry zawieją do Tajlandii, to będę mógł sobie wyrobić własne zdanie.

  15. Bartek pisze:

    Mnie osobiście wzdryga na słowo “backpakerskie”. Taka “nowomowa”, która przeważnie jest bezwartościowa. To słowo idealnie mi pasuje to tej ulicy. Zachodnia zblazowana młodzież bawi się w podróżników. Próbują odgrywać Kac Vegas. Potem rano leżą zarzygani, nieprzytomni w zaśmieconych bocznych uliczkach. Ilość naciągaczy, naganiaczy, oszustów na metr kwadratowy przekracza normy. Nie da się przejść spokojnie z hotelu do sklepu naprzeciwko. Trzeba każdemu naganiaczowi kilkakrotnie odmawiać i mówić, że nie potrzebuje się podwózki sklep-hotel. Osobiście w podróży przede wszystkim jestem otwarty na poznawanie ludzi, ale tam czuje się jak chodzący portfelik i dlatego tym bardziej jestem zawiedziony.

  16. Krzychu pisze:

    za pierwszy razem w Tajlandii i w ogóle w Azji, pierwszą wizytę złożyliśmy na Khao San. wrażenie niezapomniane, jako że premierowe. trochę za dużo zamieszania, w nocy zewsząd słychać Tajów młucących na gitarach te same westernowe przeboje :-) za drugim razem chciałem mieć trochę spokoju i udałem się nad rzekę, bardziej na południe i… brakowało mi tego wszystkiego :-) jest coś przyciągającego w tym burdelu na kółkach, tym bardziej, że tak jak zostało powiedziane – mimo wielu białych facjat, to wciąż centrum pulsującego Bangkoku! pozdro :-)

  17. Hania pisze:

    Wpis przeczytałam, a potem doprawiłam wszystkimi komentarzami i stwierdzam, że trzeba będzie zobaczyć to miejsce, żeby wyrobić sobie własną opinię! Jak tylko będę w Bangkoku ;)

  18. Cayden Cailean pisze:

    Miejsce fajne, zawsze tam wpadamy przynajmniej raz na pobyt, ale spać to już tam nie chcę… Za pierwszym razem skuszeni cenami wynajelismy tam pokój… Tanio to faktycznie było ale tak głośno że ze snu nici. Zasnąć się dało dopiero koło 5 rano. Także miejsce świetne na imprezowy wypad lub na zakupy ale nie na stałe. Plusem jest oczywiście lokalizacja, faktycznie blisko stamtąd do pałacu czy nad rzekę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!