Najstarsza część Lizbony
Portugalska język – trudna język. Wczoraj w czasie kolacji przeglądaliśmy kartę, żeby zamówić jakiś portugalski deser i jedną z pozycji było ciasto kokosowe. I teraz ciekawostka od Renaty. „Kokosowy” po portugalsku to côco. Jest też jednak bardzo podobne słowo, a mianowicie cocó, które niestety znaczy „gówno”. Dosłownie. Trzeba więc uważać, zamawiając ciasto. Żeby potem nie było niemiłej niespodzianki.
Dziś z Jarkiem jedziemy obejrzeć Castelo de São Jorge, czyli Zamek Świętego Jerzego. Wcześniej jednak musimy trafić do tramwaju, żeby tam dojechać. Wczoraj podrzucił nas Paulo. Oczywiście skręcamy nie w tą stronę, co trzeba. Pytam więc jakiegoś młodego (tzn. mniej więcej w moim wieku :) Portugalczyka, jak dojść do pociągu. Stacja kolejowa jest tuż obok przystanku tramwajowego. Widać, że gość rozumie, ale tłumaczy nam nie po angielsku, a po portugalsku. Potem Paulo wyjaśnia, że oni po prostu wstydzą się mówić po angielsku. Nie pojmuję, czego tu się wstydzić…
Na zamku trochę wieje, trochę pada. Kamienie mokre i śliskie. Obchodzimy budowlę z zewnątrz, włazimy na mury. Podziwiam paniusię, która po tych zdradliwych kamykach zasuwa w szpilkach. Ewolucja kiedyś może zrobić swoje w tym przypadku.
Z zamku idziemy zgubić się w Alfamie. To najstarsza dzielnica Lizbony, stąd pochodzi rzewne fado. Tu mieszkają na ogół starsi i biedniejsi ludzie. Samochodem raczej ciężko tam wjechać, uliczki są wąskie i strome, pełne kamiennych stopni. Oczywiście, oczywiście, nie można się obejść bez galotów, suszących się na sznurkach na zewnątrz. Jeszcze rozumiem, latem, kiedy świeci słońce, to wszystko szybciej schnie. Ale teraz? Kiedy pada?
Z Alfamy planujemy podjechać do Muzeum Calouste Gulbenkiana. Po drodze wstępujemy do sklepu, żeby kupić portugalskiego prepaida w sieci tmn, gdzie i Renata i Paulo mają telefony. Żeby było taniej. Chcę kupić kartę sim z doładowaniem 10 euro. Wkładam kartę do telefonu, a ten mi mówi, że nieaktywna. Sprzedawca coś kombinuje, ale nie działa. To dostaję drugą. To samo. koleś zaczyna powątpiewać, czy mam zdjętego simlocka, mimo moich zapewnień, że mam. Sprawdza kartę w swoim telefonie. Nieaktywna. Dostaje trzecią. To samo. Wygląda na to, że cała ostatnia dostawa kart jest uszkodzona. W końcu dostaję kartę za 5 euro i dodatkowe doładowanie za kolejne 5. I tym razem działa. Uff.
Żeby dostać się do muzeum, wskakujemy w pierwszy lepszy tramwaj, który akurat nadjeżdża. Okazuje się, że to nie ten,c o trzeba, ale nic to. Zabieram Jarka na Elevador da Bica. Stamtąd do metra i do muzeum, które oglądamy tylko z zewnątrz. A potem szybka wizyta w mojej dawnej uczelni, gdzie jakby nigdy nic wbijamy się na studencką stołówkę na lunch.
Dzisiaj wieczorem nigdzie nie wychodzimy. Na kolację Renata i Paulo gotują kurczaka z grilla, warzywa na parze i tradycyjny ryż portugalski z cebulką, czosnkiem i pomidorami. A jutro ja coś ugotuję. Dziwne, że nasi gospodarze się nie boją. Widać lubią ryzyko :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Masz rację! Lubią ryzyko!
Trzymam kciuki. Może coś się uda.
W sumie po ostatnich zabawach z kuchnią khmerską mam wrażenie, że tylko ja jestem zagrożona, reszta jest całkiem bezpieczna ;)
Gospodarze lubią ryzyko:))))Czekamy z utęsknieniem na pyszną kolację, po której standardowo zapraszamy na degustację trunków!
Jeśli Gospodarze tak jak ja są “niezniszczalni” to niech ryzykują:), ale Ty Ewuniu może lepiej zachowaj wstrzemięźliwość w jedzeniu i nie popijaj mlekiem.
Pozdrowienia dla Wszystkich. Smacznego.