Nie taki Sudan Południowy straszny, jak go malują
Napadną cię, pobiją i okradną. Zgwałcą, zastrzelą z kałacha, pokroją na kawałki i zakopią. Jest niebezpiecznie, wojna, terror, a po ulicach chodzą uzbrojeni ludzie. A ci ludzie to już w ogóle! Agresywni, niesympatyczni i w dodatku czarni jak smoła! Gdybym słuchała tych wszystkich historii… albo inaczej, gdybym brała je do siebie, bo nasłuchałam się sporo, to nigdy nie wybrałabym się do Południowego Sudanu, najmłodszego państwa świata.
Zaczyna się zabawnie. Poza kilkoma normalnymi, że tak to ujmę, pasażerami na pokładzie samolotu z Nairobi do Dżuby znajduje się jakiś milion wojskowych Japończyków. ONZ. Tak się składa, że mam miejsce w tylnej części maszyny, więc gdy wszyscy normalni wysiadają, ja ciągle czekam, aż Japończycy zechcą się ruszyć. No i oni oczywiście po wyjściu w swoją mańkę, a ja stoję na płycie lotniska i się rozglądam jak głupia, gdzie by tu iść. Instynkt stadny nakazywałby za tłumem, ale tłum dawno gdzieś zniknął. Idę na czuja.
Trafiam. Prosto w nieskończony chaos hali przylotów (czy to miejsce w ogóle można nazwać halą?) Tak mi się przynajmniej wydaje – do czasu, gdy nie zobaczę chaosu hali (hahah) odlotów. Na przylocie trzy kolejki, nie wiadomo, w której stanąć. Cztery okienka, nad jednym napis, że dla Południowych Sudańczyków, to je od razu eliminuję. Kolejkę wybieram złą. Przenoszę się do innej. W międzyczasie ktoś przynosi walizki, więc opuszczam kolejkę i idę dać ją skontrolować. Otwieram, policjant ledwie zerka.
– Co tam jest?
– Ciuchy, kosmetyki, takie tam.
– Kokainy nie ma?
– Nie ma. A co, można wwozić?
– Pewnie, że można. To co, może jednak jest?
Nie mam kokainy, policjant kredą pisze mi na walizce OK. Dobrze, że kredą, czasem używają niezmywalnych markerów. Wracam do kolejki numer dwa, odstaję swoje, urzędnik bierze moje papiery, pozwolenie na wjazd i odsyła mnie do okienka dla Południowych Sudańczyków. Szybko rozdają te obywatelstwa. W końcu w paszporcie pojawia się wiza!
Dżuba zaskakuje mnie pozytywnie. Znaczy się nie wyobrażajcie sobie Dubaju w Sudanie Południowym, aż tak to nie, ale cywilizacji jest więcej, niż się spodziewałam. Nawet asfalt jest i lampy wzdłuż głównych dróg. Samochodów mniej, niż w kenijskich miastach. Dość czysto. Pomiędzy murowanymi domkami tylko gdzieniegdzie lepianki kryte strzechą lub blachą falistą.
Ludzie faktycznie czarni. Znaczy się, że czarnoskórzy to wiadomo, ale w porównaniu z czekoladowymi Kenijczykami ci sudańscy są jak smoła. Ale agresywni nie są. Przynajmniej w stosunku do mnie. Wędrując po Dżubie, co by nie mówić, czuję się nawet bezpieczniej, niż w Mombasie czy tym bardziej w Nairobi. Nikt mnie nie zaczepia, nikt mi nie chce nic sprzedać, niewiele osób w ogóle mnie zauważa. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał mnie napaść czy okraść. Sympatycznie jest.
Opowieści o agresywnych Sudańczykach to dzieło Kenijczyków z kolei. Bo to tak, faktycznie u Sudańczyków krew nieco gorętsza i czyny czasem poprzedzają myślenie. Kenijczycy to takie poczciwe ludki. I co się tu dziwić, że jak ci ostatni przyjeżdżają do Południowego Sudanu za pracą, to dają się stłamsić Sudańczykom. A czemu przyjeżdżają? Bo tu lepiej płacą. A czemu Sudańczycy oddają pracę? Bo zamiast się szkolić i pracować nad kwalifikacjami, walczyli o niepodległość.
Tu dochodzimy do drugiej sprawy. Wojna już się skończyła. Sudan Południowy jest niepodległy. Na północy kraju jeszcze się tam tłuką, ale w Dżubie spokój. Ślady po wojnie są jeszcze widoczne, ale mała szansa, że na drodze spotka się oddział wrogiej piechoty i czołg… yyy…
No dobra, czołgi da się spotkać. Takie pamiątki po wojnie. Ktoś kiedyś będzie je musiał wreszcie sprzątnąć. Po drodze z Dżuby do Toritu natrafiamy na trzy takie. Ale nieuzbrojone, nikt z nich nie strzela. Ba, na taki czołg nawet można się wspiąć i sesję zdjęciową sobie zrobić. Co innego pola minowe. Tutaj ciągle trwają prace nad rozminowaniem terenów. Tu lepiej nie wchodzić i nie cykać sobie zdjęć gdzie popadnie, bo może to być rozrywka – dosłownie – jednorazowa.
W ciągu zaledwie sześciu dni, jakie spędzam w najmłodszym państwie świata, ani razu nie czuję się w jakikolwiek sposób zagrożona. Wczasy uważam za udane! Ale, tak czy siak, oczy dookoła głowy warto mieć zawsze. A nuż widelec zobaczy się coś ciekawego ;)
W Sudanie Południowym byłam w czerwcu 2013 roku, kiedy w kraju panował spokój. W grudniu 2013 roku wybuchł wewnętrzny konflikt i od tego czasu kraj pogrążony jest w chaosie. Zanim zdecydujesz się tam pojechać, sprawdź dobrze, jak wygląda obecna sytuacja w kraju, gdyż informacje zawarte w tym wpisie mogą być już nieaktualne.

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Wczasy :) Jeśli dziś wejdzie do mnie jakikolwiek klient i będzie marudził że mu coś nie pasuje, przysięgam, powiem mu, że polecam wczasy w Dżubie :D Bardzo fajny wpis, będzie więcej?
Będzie tylko ogarnę siebie i zdjęcia ;)
asfalt już jest? słabo :dd
No, nawet więcej niż 4 kilometry. A po asfalcie pędzą wypaśne landcruisery :D
Na tych czterech kilometrach to się chyba ledwo zdążą rozpędzić ;)
hahah, piszę przecież, że więcej jest. Myślę, że ze 20 się nazbiera :)
Ewa, super tekst! uśmialiśmy się za ten tekst z czołgiem:)
gdy duo MariOlkowe podjęło decyzję o wyjeździe w świat, podczas którego, mieliśmy odwiedzić Amerykę Pd, tekstów z cyklu: zabiją, porwą, okradną, zastrzelą, zamordują, wsadzą narkotyki, słyszeliśmy na każdym kroku… więc dokładnie Cię rozumiemy
pozdrawiamy z Malezji
Wspaniałe wakacje Ewciu. Nie boisz się tak podróżować?
Napisz nam proszę, jaki jest koszt pobytu, jakie są ceny. Z doświadczenia wiem, że w takich biednych i zacofanych krajach jest drożej niż w krajach rozwiniętych.
Przykładowo, stolica Angoli – Luanda uważana jest za drugie najdroższe miasto świata.
W Angoli mało się produkuje, wsyzstko jest importowane, dużo ludzi ma pieniądze, bo Angola jest w pierwszej 10 eksporterów ropy naftowej.
Ale nie o tym chciałem pisać. Znam się bardziej na Afryce Południowej. Jak wiesz, RPA ma bardzo złą reputację, jest dokładnie tak jak piszesz, mówi się w Polsce ludziom że napadną cię, pobiją i okradną, zgwałcą, zastrzelą. Zastanawiałem się skąd taka reputacja?
Wydaje mi się że początkujący reporterzy, którzy chcą zrobić karierę szukają ciekawych tematów. Dlatego co robią? Jadą do RPA i piszą o przestępczości. Jest to dobry i poczytny temat. W RPA łatwo jest napisać taki artykuł. Wystarczy pojechać do townshipu, czyli miasta zbudowanego z szałasów. Może tam mieszkać nawet milion ludzi.
Wiadomo, że w takich miejscach mieszkają emigranci z prawie całej Afryki, tam rządzą swoje prawa, i nie można się spodziewać że jest tam bezpiecznie.
Ale jeśli ktoś chce zwiedzić RPA, przyjedzie sobie do Kapsztadu, pochodzi po mieście, wejdzie na Górę Stołową, pojedzie na Przylądek Dobrej Nadziei, wtedy nie ma szans że stanie się coś złego. Kapsztad jest bezpieczny. Tak samo Johannesburg. Potem z Kapsztadu można pojechać do Parku Krugera, spędzić kilka dni w innych parkach.
W takich parkach nie ma przestępczości, no bo skąd?
Można nawet pojechać do Soweto, jak wiesz to miasto miało bardzo złą reputację w czasach apartheidu. Mieszka tam około 6 mln. ludzi. Ale Soweto stało się teraz bogatą dzielnicą Johannesburga, szałasów prawie tam nie ma, powstają nowe domy, mieszka tam setki milionerów. Soweto jest bezpieczniejsze niż centrum Johannesburga.
Nie boję się, tym bardziej, że odwiedzałam znajomych. Dlatego też ciężko mi mówić o kosztach.
Ale przykładowo:
– nocleg w guesthouse w Torice (całkiem znośny standard, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ja mam bardzo niskie wymagania – w pokoju był wiatrak i plastikowa moskitiera nad łóżkiem, krzesło i stolik, wszystko może nie najczystsze, ale też nie jakieś strasznie obleśne, łazienka z prysznicem i toaleta w formie normalnego sedesu na zewnątrz w sąsiednim budynku) to 50 funtów za pokój (spałam w nim sama). Po czarnorynkowym kursie dolara to wyjdzie nieco ponad 10 dolarów.
– butelka wody 600 ml – 1 funt (0,2 usd)
– szklanka herbaty 2 funty (0,4 usd)
– pocztówka 7 funtów (1,5 usd), znaczek drugie tyle, ale poczta i tak tego nie wyśle
– boda-boda, motorek na odcinku kilku kilometrów 10 funtów (2,2 usd)
– kurczak z grilla (pierś ze skrzydełkiem, frytki) 15 funtów (3,3 usd), z ryżem 20 funtów (4,4 usd)
To ceny przykładowe, które pamiętam. W momencie, kiedy byłam w Dżubie, czarnorynkowy kurs dolara wynosił 4,5 funta za usd.
boda-boda – fajna nazwa, ciekawe dlaczego, te wszystkie egzotyczne dla nas środki transport mają takie pocieszne nazwy :)
Marzy mi się Sudan, byłem zaledwie o krok po drugiej stronie granicy z Etiopią, klimaty, baobaby, bajka.
A ja bym chciała do Etiopii ;)
Witam,
Przed moim wyjazdem, natrafiłam na Pani relacje – dziękuję za wprowadzenie w temat:) Spędziłam kilka dni w Jubie, teraz i przez najbliższy rok mieszkam w Wau na północy kraju.
Pozdrawiam z gorącej południowosudańskiej ziemi!
Powodzenia i pozdrawiam z sąsiedniej Kenii :)
Z całej takiej wycieczki najdroższy jest przelot, bo chyba nie ma bezpośrednich lotów z Warszawy, pewnie musi być przesiadka we Frankfurcie albo coś takiego.
A co to za pozwolenie na wjazd? Nie sądzę że będę to potrzebował na moim paszporcie, w końcu jestem Afrykańczykiem.
Ja leciałam z Nairobi, jest kilka połączeń dziennie.
Każdy do Sudanu Płd potrzebuje wizy, można ją wyrobić wcześniej w ambasadzie, ale ja nie miałam czasu jeździć do Nairobi specjalnie do ambasady, więc dzięki takiemu pozwoleniu (znajomości, pozdrawiam :) ) mogłam polecieć do Dżuby bez wizy i wykupić ją na lotnisku. Normalnie nie jest to możliwe z tego co wiem, przynajmniej w tej chwili. Afrykańczycy – np. Kenijczycy też potrzebują wizy, tylko płacą za nią dużo mniej, niż np. Europejczycy.
Czy są zniżki w hotelach, w muzeach itp dla osób z Afryki.
Przykładowo, w RPA, w Namibii, Suazi my, lokalni płacimy nawet o połowę mniej niż ludzie z zagranicy. Nie wiem czy to odnosi się do Południowego Sudanu, chyba nie jest jeszcze w Commonwealth. Musi się dobrze starać żeby wejść.
W hotelach nie wiem jaka jest ogólna zasada ale my za pokój płaciliśmy tyle samo, co Sudańczyk. A na muzeum się żadne nie natknęłam :)
Cześć, poωiem Ci, że przeczytałаm wpis z przyjemnością.
Nаprawdę miło się to сzyta ;-) Bardzo mi się to pοdoba.
Może zabrzmi to śmiesznie, ale tak trzymaј , bo dobrze Ci to
wychodzi!
Dwa tygodnie temu wróciłam z Sudanu Południowego, głównie byłam w Dżubie i w Bor. Czytałam Twój wpis kilka razy przed swoim wyjazdem :) Naprawdę muszę przyznać, że nie taki Sudan Południowy straszny… Nie zamieniłabym tego urlopu na żadne wczasy w Egipcie czy w Tunezji :)
Ooo, a jak tam teraz sytuacja? Bo jak wyjeżdżałam z Kenii w 2014 to nie było zbyt wesoło ze względu na problemy polityczno-plemienne, a potem mniej miałam czasu, żeby śledzić co się dzieje.
Tam gdzie ja byłam, było ogólnie spokojnie, ale co troche słyszałam o jakichś plemiennych konfliktach w różnych wioskach – palenie domów, kradzież bydła itd :-(
Ale bardzo, bardzo chciałabym pojechać tam jeszcze raz ;)
Konflikty plemienne to codzienność w tych okolicach, niestety :( Też chętnie wybrałabym się ponownie!
Zazdroszczę Ci tego wyjazdu. Sama bardzo chciałabym pojechać do Sudanu Południowego, jednak słyszałam, że obecnie jest tam bardzo niebezpiecznie. Tak przynajmniej mówił znajomy reporter: podobno gwałty i ataki na porządku dziennym. Ciekawa jestem co powiedzieliby lokalni mieszkańcy i czy Twoi znajomi by to potwierdzili.
Teraz chyba nie jest zbyt ciekawie. Moi znajomi już stamtąd wyjechali, nie dało się normalnie żyć i pracować…
Czyli ta opinia się potwierdza. Udało Ci się pojechać w dobrym jeszcze momencie.
Tak, byłam w czerwcu, a w grudniu już zrobiło się nieciekawie…