Pocztówka z widokiem na samoloty
Przez krótki moment mam wrażenie, że pękają mi bębenki w uszach. Świdrujące wycie odrzutowych silników jest nie do zniesienia. Trwa to jednak tylko krótką chwilę. Samolot przelatuje tuż nad głową. Obracam się, podążając wzrokiem za jego sylwetką, teraz dotykającą kołami pasa. Stoję na wąskiej grobli łączącej miejscowości Kanoni i Perama, obie na południe od stolicy Korfu – Kerkiry. To moim zdaniem jedno z najprzyjemniejszych miejsc w okolicy.
Niewielki, biały kościółek zdobi chyba połowę pocztówek, jakie turyści wysyłają z pozdrowieniami z Korfu. Trzeba przyznać, że jest naprawdę uroczy. Wybudowane na miniaturowej wysepce Vlacherna zabudowania dawnego żeńskiego klasztoru zajmują prawie całą jej powierzchnię.
Klasztor powstał w 1685 roku i szybko przeszedł w prywatne ręce. Przez jakiś czas stał zupełnie opuszczony. Dzisiaj najstarsze elementy zabudowy, jakie można tu znaleźć, to nagrobki pochodzące z 1758 roku. Wnętrze kościółka jest ciasne, ale ładnie zdobione – jak to zazwyczaj bywa w przypadku świątyń ortodoksyjnych. Obok działa mały sklepik z pamiątkami.
Do kościółka z Kanoni prowadzi krótki pomost, przy którym parkują łódki wożące chętnych do odwiedzenia drugiej maleńkiej wysepki w pobliżu – Pontikonisi, zwanej Mysią Wyspą.
Gdy pierwszy raz słyszę tę nazwę, przychodzi mi na myśl niewielki skrawek lądu opanowany przez miliony gryzoni. Nic bardziej mylnego. Nazwa wyspy pochodzi ponoć od jej kształtu, który z góry przypominał kiedyś ciałko myszy. Z biegiem czasu erozja zrobiła swoje i myszka straciła ogon, ale nazwa pozostała.
Przejazd na Mysią Wyspę kosztuje zaledwie 2,5 euro i trwa trzy minuty. Poza mną jedynymi pasażerami małej łódki jest rumuńska rodzina z nieśmiałą córeczką. Gdy wychodzimy na brzeg przesympatyczny Grek żartuje, że zostawi nas na wyspie samych na noc i odpływa.
Kiedy rodzinka zaczyna wspinać się po schodach w kierunku tutejszego kościoła, ja zaczynam wizytę na Pontikonisi od obejścia jej dookoła. Ten żmudny, wyczerpujący marsz trwa niecałe dziesięć minut – a idę krokiem żółwim – tak malutka jest to wyspa. Jestem zupełnie sama, jeśli nie liczyć kilku jaszczurek zwinnie umykających przede mną w krzaki. Widać stąd zarówno Peramę, jak i Kanoni z restauracjami i kawiarniami w punktach widokowych.
W końcu i ja wchodzę po schodkach na górę, gdzie stoi mały pobielony kościółek Pantokratora datowany na XI lub XII wiek. I chociaż mój przewodnik po Korfu twierdzi, że miejsce otwarte jest jedynie 6 sierpnia, ja bez problemu zaglądam do małego, ciemnego wnętrza.
Po prawej stronie kościółka znajduje się niewielki placyk z widokiem na Kanoni otoczony porastającymi wysepkę iglakami. Zaglądam tam, spodziewając się ciszy i spokoju, a tu nagle zaskakuje mnie dziki wrzask. Rozglądam się wystraszona. To zza kościółka wyskakuje z krzykiem paw i wzlatuje do góry, sadowiąc się na dachu budowli. Za pawiem pojawia się mały, kudłaty piesek.
Nawet na tę niewielką, cichą wysepkę dotarła komercja. Póki co nie nachalna, ale jest. Przyjęła postać malutkiego sklepiku z pamiątkami leżącego po prawej stronie zabudowań kościelnych i niewielkiego kantorka, który robi za kawiarnię. Można tu między innymi kupić okropnie drogiego arbuza (porcja za 4 euro) i przyjemnie odświeżającą lemoniadę cytrynowo-imbirową domowej roboty (za jedyne 2,5 euro). Obok stoją dwie drewniane ławeczki, na których można usiąść i nacieszyć się chwilą.
Powrót z Pontikonisi, wbrew groźbom łódkowego, jest banalny. Wystarczy przystanąć na nabrzeżu i za kilka minut z wyspy Vlacherna przypływa łódka zabierająca nas z powrotem. Kiedy odbijamy od brzegu Mysiej Wyspy, bezpośrednio nad naszymi głowami z hukiem przelatuje podchodzący do lądowania samolot.
Bo to pocztówkowe miejsce znajduje się na tyłach korfiańskiego lotniska. Bywają pory, że samoloty przelatują nad Pontikonisi i Vlacherną dosłownie co kilka minut. Miejsce to przyciąga więc nie tylko miłośników małych wysepek z równie małymi, białymi kościółkami, ale też wszelkiej maści poszukiwaczy ekscytacji, jaką daje przelatująca nad głowami latająca maszyna. Spacerując wzdłuż grobli łączącej Kanoni z Peramą muszę uważać, by nie wpaść do wody mijając grupki amatorów hałasu i innych wrażeń zapewnianych przez samoloty dowożące turystów na Korfu.
Ekscytację można wyczuć kiedy nad horyzontem pojawiają się światła podchodzącego do lądowania odrzutowca. Zaczyna się pokazywanie palcami i szykowanie aparatu do robienia zdjęć. Ci będący jeszcze na brzegu przyspieszają kroku, by zająć odpowiednie miejsce. Sylwetka samolotu rośnie coraz szybciej, a do uszu zaczyna dochodzić cichy pomruk silników.
Pomruk ten po chwili zmienia się w niemiłosierne wycie, kiedy ogromne cielsko odrzutowca przelatuje tuz nad moją głową. Robiąc zdjęcia nie mam jak zatkać bolących uszu. Na szczęście to nieprzyjemne uczucie szybko mija, a samolot spokojnie osiada na lotniskowym pasie. Kolejni turyści przylecieli na wakacje. Witamy na Korfu!
Samoloty, które startują, to już jakby inna bajka. Hałas jest dużo mniejszy. Nie znam się za bardzo na lotnictwie, ale zgaduję, że to kwestia faktu, iż przelatując nad naszymi głowami są już sporo wyżej niż wtedy, gdy podchodzą do lądowania. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że startująca maszyna idzie tak ostro w górę.
Mogłabym tu stać i przyglądać się przylatującym i odlatującym samolotom całymi godzinami, ale jestem umówiona ze znajomymi na kolację na sushi. W Kanoni znajduje się jedyna na Korfu restauracja serwująca dania kuchni japońskiej i niestety jest niemiłosiernie droga, chociaż jedzenie mają naprawdę takie, że palce lizać! Zaraz obok działa też całkiem sympatyczny bar, a poniżej dwie kawiarnie, gdzie można napić się czegoś z widokiem na pas startowy.
Z kolei naprzeciwko pomostu prowadzącego na wysepkę Vlacherna działa tawerna, gdzie serwują przepyszne dania kuchni greckiej w całkiem znośnych, jak na lokalizację, cenach. Mijając tawernę dochodzi się do małej plaży Kanoni.
Mieszkańcy pobliskiego hotelu mogą też zjechać tutaj specjalnym wagonikiem kolejki. Plaża jest niewielka, na jej części stoją leżaki i parasole, druga dostępna jest dla osób, które przyniosły własne ręczniki. Po południu większość znajduje się w cieniu skał Kanoni.
Jeśli ktoś szuka tego klasycznego, pocztówkowego widoku na biały klasztor na wyspie Vlacherna, trzeba jednak wejść na górę, do jednej z dwóch kawiarni. Stąd też najlepiej obserwować samoloty, bo nie przelatują one bezpośrednio nad głową. Jednak mimo hałasu, jaki robią maszyny, mam wrażenie, że okolica ta jest bardzo spokojna. Nie ma tu tłumów ludzi, czas płynie jakby wolniej. Dlatego chyba tak lubię to miejsce. Taki paradoks.
Lubicie obserwować samoloty? Czy raczej przebywanie w takim miejscu byłoby dla Was męczarnią ze względu na hałas?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Kiedyś zamiast japońskiej restauracji, był tam Starbucks. Aż dziwne, że zamknęli tak popularną kawiarnię z TAKIM widokiem! A Kanoni to moje ulubione miejsce, nocą lądujące samoloty wyglądają pięknie! :)
Tak, tak – ale podobno biznes im się nie kręcił, bo ludzie wola tradycyjną grecką kawę, tak słyszałam :)
Najbardziej lubię oglądanie startu :) Zresztą to też mój ulubiony czas loty
Mój też! :)
właśnie się zastanawiałam, co ty tak z tymi samolotami ostatnio
lubię :)
no faktycznie pocztówkowo :) super miejsce dla spotterów :)
:)
Haha, rewelacyjny temat! Kościółek faktycznie idylliczny, a tu tak postmodernistycznie idylli pozbawiony. Uwielbiam!
A mimo wszystko swój kościółkowy charakter zachował :)
fajna wysepka ;-) samoloty lubię, ostatnio na Azorach przelatywały niziutko nad hostelem( bo obok lotnisko) i wcale mnie to nie denerwowało
Na Kanoni też jest kilka hoteli i ludziom też nie przeszkadza :) Fajne widoki :)
fajnie obserwować samoloty :) zwłaszcza w takim miejscu, ech, kiedyś trzeba się tam wybrać ;]
Trzeba, trzeba :)
Jak dla mnie te miejsce z widokiem na samoloty zarówno lądujące jak i startujące byłoby wprost idealne i długo bym się z niego nie ruszał… :)
Też tak mam :)
Już nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć:)
Już niedługo :)
Ha ha ha… Teraz to Ty ubiegłaś mnie z tematem!
Ups ;)
Wyglada na bardzo przyjemne miejsce mimo huku samolotow.
Tak właśnie jest…
Myślę, że dla mnie obserwowanie było by frajdą przez parę dni. Potem miałabym dość huku :).
Ale trzeba przyznać, że zdjęcia z samolotami wtopionymi w tło wyglądają bajecznie :).
Dzięki! :)
Genialne jest to lotnisko :)
:)
Ale zdjęcia! I te samoloty nad głowami! <3
Dzięki! :)
No własnie się zastanawiałem, z której to wyspy pocztówki, a to z niedoszłej mojej :D
Hahaha, oczywiście! :) Skąd by indziej?
Niesamowite zdjęcia! To połączenie zieleni, białego kościółka i lądujących samolotów po prostu bajeczne :)
Dzięki :)
Pyszne zdjęcia. Niskie ukłony … Chciałbym kiedyś posiedzieć z kawą i przyglądać się osiadającym samolotom ….
Dziękuję bardzo :D
Raz mi się zdarzyło spać w samochodzie tuż przy płocie oddzielającym teren lotniska od dróżki. Faktycznie, ogromny to hałas, gdy tak startują i lądują co kilka minut samoloty obok Ciebie :) Szczęśliwie, w nocy lata ich zdecydowanie mniej, więc dało się spać ;)
Ja teraz mieszkam w takim miejscu, że co jakiś czas nad głową przelatuje samolot startujący. Już się przyzwyczaiłam i nawet tego nie zauważam, nawet w nocy :)
Dobry opis, fajne zdjęcia! Byłyśmy na Korfu i nas bardzo urzekła. Piękna wyspa o włoskich korzeniach :)
Dzięki! nie też urzekła :)
Miejsca rzeczywiście pocztówkowe. Plaża, samoloty, kościólki, wyspy.
:)
Uwielbiam oglądać samoloty – nawet mamy swoje ulubione miejsce przy lotnisko w Pyrzowicach ;) Po takiej widokowej wycieczce najchętniej bym się pakowała. Piękne zdjęcia z Korfu – byliśmy w tym samym miejscu i sporo czasu spędziliśmy na tym przesmyku przyglądając się samolotom. … Korfu jest piękne!
Też uwielbiam! Zaczęło się, jak w czasach studenckich jeździłam czasem ze znajomymi na cargo na Okęciu, żeby popatrzeć na lądujace samoloty :)
Cudowne widoki, a móc lecieć i je oglądać z góry to na pewno musi być niesamowite przeżycie :)
Co za widok! genialnie! Muszę się tam wybrać. Świetny blog.