Przywitanie z Egiptem
Siedzimy sobie z Rafałem na dworcu Ramsis, który jest najważniejszym węzłem kolejowym w Egipcie, i czekamy, aż otworzą kasy, żeby kupić sobie na następny dzień bilet na pociąg do Luksoru. Podchodzi do nas dwóch policjantów i jakiś młody chłopak w cywilu. Ten ostatni przepraszającym tonem zagaduje nas, pyta się, kim jesteśmy i skąd. Zaczyna tłumaczyć, że cieszy się, że odwiedzamy jego kraj. Że jesteśmy w nim bardzo mile widziani. I pyta o zdjęcia dworca, które robiłam przed chwilą. Tłumaczę, że to taka pamiątka. Panowie dopytują, czy nie jestem aby dziennikarką. Nie jestem, to w porządku. Przepraszają za zawracanie głowy.
Do Kairu przylatujemy w środku nocy. Jestem pozytywnie zaskoczona szybkością, z jaką wydostajemy się z lotniska: odprawa graniczna, bagaże, wszystko idzie niesamowicie sprawnie. Tylko w nocy nie kursują autobusy do centrum, więc bierzemy taksówkę. Kosztuje nas czterdzieści funtów egipskich. Zastanawiam się, czy bardzo przepłaciliśmy. Jedziemy na dworzec Ramsis po bilety do Luksoru, ale informacja odsyła nas na drugi koniec dworca. Stamtąd wysyłają nas z powrotem. Bilety do Aleksandrii kupuje się w jeszcze innym miejscu. W końcu okazuje się, że kasy są zamknięte.
Chwilę czekamy, rozglądamy się i włóczymy po peronach. Zorientowanie się na dworcu to nie lada wyczyn. Patronem dworca jest Ramzes II, jeden z faraonów starożytnego Egiptu. Wcześniejsza nazwa stacji to Dworzec Misr. Misr znaczy po prostu Egipt. Stację wybudowano w 1856 roku jako przystanek dla pociągów odjeżdżających do Aleksandrii. Ówczesnego budynku już nie ma, bo w 1892 roku wzniesiono nowy w stylu bardziej arabskim, który z kolei wyremontowano i rozbudowano w 1955 roku.
Gdy okazuje się, że za długo trzeba czekać na otwarcie kasy, gdzie mogliby nam sprzedać bilety na wybrany pociąg, ruszamy na poszukiwanie hotelu, a znalazłszy go, ucinamy sobie krótką drzemkę. Nabrawszy sił, wyruszamy na spacer po centrum Kairu. Idziemy mniej więcej w kierunku Nilu. Po drodze nad rzekę zaliczamy pierwsze spotkanie z lokalnym marketingiem bezpośrednim. Polega on na tym, że nagle znajduje się obok nas przemiły człowiek, który z chęcią powiem nam jak trafić tam, gdzie chcemy trafić. Ale najpierw da nam swoją wizytówkę, której niestety nie ma przy sobie. Aby otrzymać wizytówkę, trzeba iść do jego sklepu z perfumami. Tutaj oglądamy zdjęcia rodziny, kogoś sławnego i oczywiście też zdjęcia z Polski. A potem pada cena i propozycja kupna perfum. Dziękujemy, idziemy dalej. Nad Nil.
Rzeka wydaje się mniej szeroka, niż się spodziewałam. Tak na oko przypomina Wisłę, ale może to tylko takie wrażenie. Przechodzimy mostem na drugą stronę, na małą wysepkę. Okazuje się, że młodzi ludzie zrobili sobie pod nim miejsce spotkań. Most daje dużo cienia, od rzeki powiewa delikatnie chłodny wiatr, obok można kupić napoje chłodzące. Czego chcieć więcej? My też cieszymy się chwilą wytchnienia od palącego słońca, a potem idziemy kawałek wzdłuż rzeki.
Nie bardzo wiem, co sądzić o tej części miasta. Horyzont zasłaniają wieżowce, które pewnie kilkadziesiąt lat temu uznawane były za nowoczesne. Dzisiaj pokrywa je warstwa burego kurzu. Gdzieniegdzie dostrzec można połacie zieleni, a nawet palmy i kwiaty. Skrycie się w takiej oazie daje przyjemne wytchnienie od zgiełku ulicy. Z kolei sam Nil pełen jest feluk i statków, które udają feluki. Zapewne większość z nich wykorzystywana jest do wożenia turystów. Brakuje mi w tym wszystkim jakiejś spójności, a już na pewno uroku.
Wracamy następnym mostem w okolice Muzeum Egipskiego. Bilet kosztuje sześćdziesiąt funtów od osoby i nie można wnosić aparatów fotograficznych. Mnie się to jakimś cudem udaje, chociaż torebka zalicza dwa przeszukania i jedno skanowanie. Pierwsze przeszukanie jest zresztą dość zabawne. Siedzi sobie pan w białym mundurku przy bramce i zagląda do torebek. Za panem siedzą kolejni czterej panowie i pilnują, żeby ten jeden sprawdzał te torebki. Kawałek dalej siedzi ich jeszcze czterech. Pilnują, żeby tamci czterej pilnowali tego jednego, żeby zaglądał do torebek. W ten sposób aż dziewięciu panów ma pracę.
Muzeum jest ciekawe. Eksponaty sprzed tysięcy lat stoją na wyciągnięcie ręki. Można z bliska obejrzeć hieroglify wyryte w kamieniu w zamierzchłych czasach, stare naczynia i ozdoby. Szkoda tylko, że wszystko jest dość słabo opisane. Gdyby nie przewodnik, który mamy ze sobą, to pewnie nie zorientowalibyśmy się czasem, co warto obejrzeć. Znajdujemy na przykład stelę, na której jest napisane, że Izrael został starty w pył i nie zostało po nim ani jedno ziarno. Myślę, że ktoś się trochę wtedy pomylił. Moją szczególną uwagę zwracają mumie, za obejrzenie których trzeba dopłacić kolejne sto funtów. W muzeum można też zobaczyć słynną maskę faraona Tutenchamona. Sporo ciekawych eksponatów, choć samo muzeum wygląda momentami jak nieuporządkowana rupieciarnia.
Po muzeum wracamy na dworzec. Udaje nam się wreszcie dostać te bilety do Luksoru na następny dzień. Wizyta w pełnym starożytnych pamiątek muzeum podsyciła moją chęć zobaczenia tych wszystkich egipskich zabytków na żywo i już nie mogę doczekać się, by pospacerować pomiędzy ruinami, przypominającymi o potędze, jaką przed tysiącami lat był kraj faraonów.
Lubicie być zaczepiani na ulicach przez miejscowych, czy uważacie to za zbyt mocne nagabywanie? Zwracacie uwagę na zakazy fotografowania w czasie Waszych podróży?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
czy nie jesteś aby dziennikarką? hahhaha, lokalny marketing bezpośredni – właśnie to spotkało mnie w Betlejem, choć dopiero teraz, jak przeczytałam twoją historię, sobie to uświadomiłam!!:)) tuz obok bazyliki Narodzenie Bożego podchodzi do mnie facet i zagaduje, mówię, że z Polski jestem, a on, że ma jakichś krewnych w Polsce, nawet miasto wymienił! hahah, i zaprasza mnie do swojego sklepu. starsza pani, z którą kręciłam się po okolicy (to była pielgrzymka), była ciężko przerażona i błagała mnie, żebym nie szła!! ja oczywiście poszłam, a ona biegła za mną, cała trzęsąca się ze strachu, bo jednak w potrzebie nie chciała mnie zostawić:)) a w sklepie drewniane figurki, pamiątki itp. nie kupiłam nic, bo 10 minut temu wykosztowałam się na kartę do aparatu (inna historia!), ale sympatyczny Palestyńczyk dał mi brelok na klucze, drewnianego wielbłąda. i też pokazywał mi pamiątki z Polski!! jakieś widokówki, kartki z pozdrowieniami napisanymi po polsku…:))) i oczywiście zdjęcie sobie z nim zrobiłam:)) a zrobiła je moja współtowarzyszka, trzęsącymi się rękami:))
wow, od razu mi się przypomina przystojny Indiana :-)
@Kasia, cudowna staruszka, piękna historia! Tak to jest, rodzina, pamiątki z Polski, kup prawdziwy jedwabny szal, Polska piękna kraj, special price itp itp :)
@Ania, zaginionej Arki jeszcze nie szukalam, ale kto wie, kto wie :)
Witaj!
Jakimi liniami dotarłaś do Egiptu, bo albo słabo szukam, albo mi wychodzi, że taniej jest uciec z wycieczki organizowanej w hotelu niż samemu kupować bilet.
Ja leciałam w tamtą stronę Lufthansą, z powrotem Swiss. Znalazłam te bilety na http://www.esky.pl, można też szukać na http://www.skyscanner.com, http://www.momondo.com itp. Warto też zapisać się na newsletter Lufthansy, mają czasem fajne promocje.
A czemu nie wolno? Klatwa Ramzesa???
Tak :D Budowla strategiczna, zabronione ;)
Jakie piękne słońce :)
bo to piękny wschód słońca był :)
A Ty nie w drodze na lotnisko?
Aaa, no wlasnie, Ewa- spakowana? Znalazlas CS na Dominikanie?
Lecę dziś po południu. Właśnie biorę się za pakowanie :D
CS i hostele są znalezione, więc będzie gdzie głowę złożyć :)
Dworzec Ramzes to masakra, jak ja byłem w listopadzie to rusztowania był rozłożone w tym miejscu skąd zdjęcie jest zrobione tak jakby coś remontowali. Syf nieziemski, o co się nie oprzesz to się możesz ubrudzić. Zorientowanie się w kasach to prawdziwy wyczyn. A prawda jest taka, że biletu wcalnie nie trzeba kupować tylko wbić się na hama do pociągu i kupić u konduktora jak przyjdzie do kontroli, nie ważne, że są miejscówki, zajmiesz miejscowemu to cię nie wygoni turysta prędzej.
Ciekaowstka przy kasach jest taka, że są takich barierki naprowadzające do okienka ze słupkiem na końcu. Po prawej stoją mężczyźni po lewej kobiety – ale ich prawie nie ma jeśli przyjdzie kobieta to jest poza kolejnością obsługiwana. Zasada ta raczej nie dotyczy turystów.
Ewa trzymaj się ciepło na tej Dominikanie do jasnej cholery :)
Bo on przechodzi gruntowną modernizację :D Już w czerwcu był opakowany rurami i płachtami, chociaż nie widziałam ani jednego człowieka faktycznie pracującego „na budowie”…
Dzięki, za 1,5h muszę się stawić na lotnisku, zatem kończę pakowanie :) Pozdrówka!
W Egipcie zawsze wszelkie kontrole wywołują uśmiech u turystów. W Hurghadzie jak zwiedzamy miasto wchodzi się do Kościoła Koptyjskiego. Przed wejściem policjanci kontrolują każdego. Sprawdzają torby/plecaki, podobnie jak Tobie jeden mężczyzna rzuca kątem oka, inni go pilnują ;) Ale przechodzi się też przez bramkę, która autentycznie albo jest wyłączona, albo piszczy za każdym razem, ale przejść trzeba :D
Apropo zaczepiania i nagabywania na ulicach myślę, że najgorsze są chwile gdy nagabywacz się denerwuje i zaczyna rzucać nieprzyjemnymi epitetami :/ najczęściej to się zdarza jak turysta proponuje cenę za dany produkt, a jak już sprzedawca się zgodzi na tę niską cenę, nie chce kupić produktu.
Mnie raczej tutaj nie zaczepiają. Jakimś dziwnym trafem większość osób wie, że jestem tutejsza. Sama nie wiem do końca skąd.
Raz zaczepił mnie egipski lovelas, ale to długa historia. Pisałam o niej na : https://egipskie.pl/polka-w-egipcie/egipski-lovelas/