Rikszą przez miasto-labirynt
Kiedy dojeżdżamy do mostu nad rzeką, z którego wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta, w ogóle się nie orientuję, gdzie dokładnie jestem. Tak naprawdę to zgubiłam się już na samym początku, jak tylko wyruszyliśmy. Camagüey to jedno z pierwszych miast założonych na Kubie przez hiszpańskich kolonizatorów pod wodzą Diego Velazqueza. Stanowi istny labirynt, w którym przybyszom niezwykle trudno odnaleźć właściwą drogę. Dlatego zamiast na piechotę zwiedzamy je na miejscowych rikszach — rowerowych taksówkach.
Taksówkarze mają świetny humor. Ścigają się, zajeżdżają sobie wzajemnie drogę, pokrzykują na siebie co chwilę. Pedałują ile sił w nogach, nieustannie się wyprzedzając i żartując. Widać, że się przed nami popisują. Na zakrętach muszę się mocno trzymać poręczy, bo mam wrażenie, że w przeciwnym wypadku wypadłabym z rikszy. W końcu w tym szaleńczym wyścigu labiryntem ulic dojeżdżamy do pierwszego placu — San Juan de Dios.
Takie właśnie jest Camagüey. Niewielkie, co chwilę rozwidlające się uliczki łączą miejskie place, czasem prowadząc do ślepych zaułków. To wyjątkowy plan urbanistyczny, niespotykany w innych kolonialnych miastach, które zazwyczaj charakteryzują się geometrycznym układem ulic i budynków. Camagüey wygląda natomiast, jakby rozwijało się bez żadnego planu, zupełnie chaotycznie. A jednak, jak twierdzą przewodniki, w tym szaleństwie jest metoda.
Oryginalną osadę założono bliżej wybrzeża w 1515 roku. Nosiła wówczas nazwę Santa Maria del Puerto del Principe. Niestety bez ustanku padała ofiarą ataków piratów, którzy grabili i łupili, co się tylko dało. Z tego względu trzynaście lat później zdecydowano się przenieść miasto bardziej w głąb lądu, chcąc chronić mieszkańców i ich dobytek.
Oprócz przeniesienia osady z dala od wybrzeża kolejnym pomysłem na jej zabezpieczenie było takie zaplanowanie rozkładu ulic, by tworzyły błędny labirynt, w którym — w przypadku kolejnych możliwych ataków — piraci gubiliby się, stając się łatwym celem dla mieszkańców. Dlatego też do miasta prowadziła tylko jedna brama, którą można było zamknąć, więżąc najeźdźców w pułapce.
Zsiadając z rikszy na przepięknym i przestronnym placu San Juan de Dios doskonale rozumiem już zamysł ówczesnych planistów. Nie jestem już pewna, czy umiałabym sama wrócić do punktu wyjścia. Zapominam jednak o tym temacie, kiedy rozglądam się po placu, uznawanym zresztą za najpiękniejszy zakątek Camagüey.
Z czterech stron plac otoczony jest niskimi, kolorowymi budynkami. W jednym z nich, dawnym szpitalu, mieści się dzisiaj muzeum. Przed niektórymi domami stoją stoliki i krzesełka — to restauracje. Wchodzimy na chwilę do jednej z nich, by rzucić okiem na ogromne gliniane dzbany, będące symbolem Camagüey.
Dzbany te noszą nazwę tinajón. Służyły dawniej do zbierania i przechowywania wody deszczowej. Dzisiaj większość z nich służy już tylko jako dekoracja. Nie wszystkie dzbany są wielkie. Legenda mówi, że młodzieniec, który napije się wody z prywatnego dzbana dziewczyny, zakocha się w niej i pozostanie jej na zawsze wierny.
Kiedy zatrzymujemy się na kolejnym placu, Plaza del Carmen, zauważam mężczyznę pchającego taczkę wypełnioną niewielkimi dzbanami. Kawałek dalej, na trzech krzesłach siedzą kobiety z kubkami w rękach, pogrążone w plotkach. Czwarte, pustek krzesło zachęca, by się przysiąść i posłuchać, o czym rozprawiają. Na ławce obok para zakochanych tuli się do siebie, a na kolejnej zasiada mężczyzna z gazetą. T wszystko pomniki uwieczniające zwykłe, codzienne życie miasta.
Plac del Carmen zwieńcza wybudowany w 1825 roku kościół Nuestra Señora del Carmen, wyróżniający się dwiema wieżami. Znajduje się tu też dawny klasztor urszulanek, będący dzisiaj podobno siedzibą miejskiego historyka.
Plątanina uliczek prowadzi nas do kolejnego kościoła – Nuestra Señora de la Merced, o którym mówi się, że to najpiękniejszy kolonialny kościół w mieście. Powstał on w połowie XVIII wieku. W przeszłości działał tu też zakon karmelitów. W ogóle w Camagüey kościołów nie brakuje. Część mieszkańców twierdzi, że poplątany układ miasta to nie żaden zamysł planisty, lecz kompletny przypadek. Miasto miało być budowane bez planu, a jedynym wyznacznikiem do wytyczania ulic było to, że każdy mieszkaniec chciał mieć dom jak najbliżej jednego z piętnastu kościołów.
Kościół Nuestra Señora de la Merced stoi przy placu Trabajadores, a w pobliżu znajduje się kolejny ważny zabytek miasta — dom, w którym urodził się Ignacio Agramonte, bohater wojny dziesięcioletniej o niepodległość Kuby od Hiszpanii.
Nazwiskiem Agramonte nazwano ostatni plac, który odwiedzamy tego dnia. Do Parque Agramonte, leżącego w samym sercu miasta, docieramy z Trabajadores. Sporo tu ludzi, najwięcej ze wszystkich placów, które odwiedziliśmy w Camagüey. Na środku skweru stoi pomnik bohatera na koniu.
Dookoła skweru pełno jest, jak zwykle, przepięknych budynków. Wyróżnia się dominująca sylwetka katedry Nuestra Señora de la Candelaria. Pochodzi ona z 1530 roku, jednakże została gruntownie przebudowana w XIX wieku. Tuż obok wzrok przyciąga też przepiękna, niebieska fasada Casa de la Trova — domu muzyki.
Z Parque Agramonte wracamy nad rzekę, gdzie kończymy zwiedzanie starówki, wpisanej w 2008 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jedynym ważnym placem, którego nie odwiedzamy, jest Plac Rewolucji, słynący z kanciastego pomnika Agramonte. Zwiedzanie miasta rikszą to dobry pomysł, tym bardziej że rikszarz raczej nie zgubi się w labiryncie, w którym ja sama co chwilę tracę orientację.
Jak podoba się Wam Camagüey? Zwiedzaliście kiedyś jakieś miasto na rikszy?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
W tym kubańskim mieście niestety nie byłam – żałuję, ale czasu było mało i trzeba było zdecydować gdzie jechać a gdzie nie.
Piękne, kolorowe miasto – jak inne miasta na Kubie!
Powiem szczerze, że jeśli miałabym wybierać, to też wolałabym jechać do Trynidadu, Hawany, Santago de Cuba czy Cienfuegos. Na szczęście starczyło mi czasu na wszystko, ale akurat Camaguey w pierwszej trójce ulubionych się nie znalazło, choć ma swój urok :)
Miłe wspomnienia :)
Wiem :D
Ach Kuba! Wspaniale mi tam było, choć wiem, że jeszcze tyle w sumie mam do zobaczenia, jak choćby Camagüey. Co do zwiedzania z rikszy takiej z napędem na nogi to jeździłam tak po Hanoi, fajnie było, ale jednak na własnych nogach to co innego :)
To prawda, ale raz w życiu można spróbować. Chyba nigdy wcześniej tak nie zwiedzałam (poza krótkim przejazdem rikszą w Waranasi w Indiach) :)
Kapitalna kolorystyka. Czuję, że bym je polubiła. Kuba od dłuższego czasu jest na mojej liście, a to miasto dopisane do listy wartych odwiedzenia.
Kubę polecam z całego serca!
Bardzo lubię takie rzeźby miejskie które są częścią ulicy :)
Zdecydowanie wolę je od napuszonych pomników ;)
Ekstra, ciekawe czy teraz coś zmieni się w tym kraju. Pewnie tak, ale no co?
Zmiany zaczęły się już jakiś czas temu. Może teraz przyspieszą?
ładne! chociaz chyba mniej kolorowe niz te inne kubanskie miasta
Nawet nie, tylko pogoda brzydka była tego dnia ;)
kolorowe miasto… myślę, że warto je odwiedzić. Mam Kubę w “miejscach, które muszę odwiedzić”
Warto!
chyba bym się bała taką rikszą jechać, skoro mają aż tak ułańską fantazję tam ;) a miasto coś czuję, że by mi się spodobało, szczegółnie ten labirynt uliczek!
Nie ma ryzyka, nie ma zabawy :D
Niesamowite widoki.
Wspaniałe zdjęcia. Cieszę, że trafiłam na Twój blog. :)
Dziękuję, mam nadzieję, że cały blog się spodoba :)
Piękne zdjęcia i wspomnienia :) Inspirujesz!
Dzięki :)
Zazdroszczę Ci tej wyprawy, bo Kuba jest jeszcze przede mną, a bardzo chcę tam pojechać. Dzięki Twoim zdjęciom, choć przez chwilę poczułam jej niesamowity klimat. Dzięki Ci za to :)
Bardzo polecam Kubę, jest wspaniała!
Super, zazdroszczę podróży na Kubę. Byłam za to na Jamajce. Karaiby są super.
Ja zazdroszczę Jamajki ;)
Trochę podobne do Trinidadu. Choć do Camagüey nas nie wywiało, ale będzie po co wracać na Kubę :)
Trochę… chociaż Trinidad podobał mi się o wiele bardziej ;)
Cudnie! Piękne zdjęcia i super przygoda! Zazdrościmy :)
Dzięki!
Miasto Camaguey jest prześliczne, byłem w nim dwukrotnie i z przyjemnością wybrałbym się ponownie—dlatego z wielką przyjemnością przeczytałem Twoje opisy i obejrzałem zdjęcia.
Nam udało się też wejść do kościoła Iglesia de Nuestra Senora de la Merced usytuowanego na Plaza de los Trabajadores (tzn. na Placu Robotników). Pod głównym ołtarzem znajduje się krypta, gdzie mieści się małe muzeum z różnymi kościelnymi eksponatami, znalezionymi w kościele, jak też można zobaczyć kilka starych, zawalonych grobów z czaszkami i kośćmi—niezwykłe przeżycie…
Piszesz o wizycie na Plaza del Carmen i pomniku ‘mężczyzny z gazetą’. Podczas mojej wizyty na tym placu, gdy robiłem zdjęcia, pojawił się starszy mężczyzna i zaczął coś mi po hiszpańsku wyjaśniać, a następnie usiadł na ławeczce koło tego właśnie pomnika i zaczął też czytać gazetę… Momentalnie zrozumiałem, o co chodzi: to właśnie on pozował Macie Jimenez, gdy wykonywała tą rzeźbę, a teraz kręci się po placu, czekając na turystów i chętnie im pozuje do zdjęć! Tak więc nie tylko go ‘unieśmiertelniła’, ale też pewnie zapewniła świetne źródło dochodu—ustawiony jest na całe życie!
Życzę wielu udanych podróży!
Ale super spotkanie! Takie momenty w podróży są bardzo fajne. Nawet jeśli wymagają potem drobnego napiwku za zdjęcie, ale myślę, ze to niewielki problem :)
Również wielu przyjemnych podróży życzę!