Santo Domingo
Po wczorajszym wieczornym spacerze po Zona Colonial nawet mi się to miasto spodobało. Dzisiaj, gdybym jeszcze miała jakiś cień wątpliwości, rozwiałyby się momentalnie. Stara część miasta rządzi. Bardzo przyjemny klimacik, budynki jeszcze z czasów Kolumba, do tego palmy i ciepełko. A na deser pyszne dominikańskie jedzenie…
Spotykamy się rano z Carlosem. Jak typowy Dominikańczyk, spóźnia się godzinę. Ponoć złapał gumę, musiał coś jeszcze pozałatwiać itp. Nic to, w oczekiwaniu na naszego gospodarza idziemy dokonać konsumpcji śniadania. Muszę przyznać, że z moim podstawowym hiszpańskim dajemy sobie radę całkiem nieźle i jesteśmy w stanie zamówić w knajpce coś, czego nie ma w menu. I nawet dostajemy to, co chcemy!
Kiedy w końcu przyjeżdża Carlito ruszamy do starego centrum. Zona Colonial to część miasta, którą założyli Hiszpanie przybyli tutaj w czasie odkryć geograficznych. To tutaj wylądował Krzysztof Kolumb po tym, jak wyruszył z Palos de la Frontera w Andaluzji. Nawiasem mówiąc nieźle się ułożyło, w jednym roku odwiedzam miejsce skąd wyruszył i dokąd przybył Kolumb! Oczywiście tak zacny człowiek musi mieć swój pomnik w tym mieście – stoi dokładnie na środku Parque Colón.
Za pomnikiem, na skraju parku stoi Catedra Primada de America. Miejscowi lubią się chwalić, że jest to pierwsza chrześcijańska katedra wybudowana w Ameryce. Faktycznie pierwszą wybudowano w Meksyku, ale tamta już nie istnieje, więc można przyjąć, że ta z Santo Domingo jest najstarsza. Ale nie pierwsza.
Atmosfera w Parku Kolumba jest daleka od świątecznej. W cieniu drzew spokojnie przechadzają się turyści, którzy na szczęście nie tworzą dzikiego tłumu. Przy stolikach rozstawionych dookoła panowie grają w domino. Ot, wygląda jak zwykły dzień…
Z parku idziemy dalej do pierwszej brukowanej ulicy w Ameryce. Calle de las Damas, czyli ulica Dam, została położona w 1502 r. a jej nazwa pochodzi od żony Diego Kolumba i jej przyjaciółek, które urządzały sobie wzdłuż niej przechadzki. Przy Calle de las Damas stoi stara forteca – Fortaleza Ozama, najstarsza budowla militarna w Nowym Świecie. Teoretycznie jest zamknięta, ale mały napiwek dany strażnikowi sprawia, że drzwi się przed nami otwierają. Z wieży w fortecy rozciąga się niezły widok na całe miasto, choć Santo Domingo lepiej wygląda z dołu, niż z góry.
Idziemy ulicą Dam aż do Plaza de España, przy której stoi Alcazar de Colón. I wielka choinka. Alcazar to rezydencja syna Krzysztofa, Diego i jego żony. Na placu robimy chwilę przerwy, siadamy w cieniu palm i odpoczywamy.
Po chwili odpoczynku na ławeczce ruszamy dalej na spacer po Zona Colonial. Mnóstwo tu starych budynków, których nie wolno przebudowywać. Wszystko, co jest stare, ma takie zostać. Renowacja – tak. Zmiany – w żadnym wypadku. Co charakterystyczne, oczywiście z budynków zwieszają się grube kable, którymi doprowadzona jest elektryczność. Ulicami pomykają poobijane samochody, z przyczep sprzedawane są owoce i warzywa, nieliczne sklepy z pamiątkami zapraszają do zakupów…
A po spacerze czas na obiad. Carlos zabiera nas do fajnego miejsca, gdzie możemy spróbować typowo dominikańskich przysmaków. Zajadamy się mofongo, specjalnym rodzajem bananów z mięsem. Tak trochę mało wigilijnie wprawdzie, ale cóż… A za chwilę wyruszamy znowu do Zona Colonial, żeby wigilijny wieczór spędzić w Hard Rock Cafe :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Straszne są te zdjęcia i opisy. Wyzwalają nieograniczone pokłady zazdrości..
:D
No fajnie, fajnie wszystko, ale CO JADŁYŚCIE?! :P
noooo… zielone banany z taką miejscową rybą, która się nazywa mięso ;)))) przepyszne!
Jakoś pominełam ostatni akapit nie wiem czemu dopiero teraz widzę ;)
To nie było klusek z makiem?
Nie było klusek :( zostawiliście może coś dla mnie? :)
U mnie 3/4 lodówki jeszcze pełne jedzenia wigilijnego, kluski i kutia za banana z miesem?:)
A nie chlebek kokosowy? ;)
Przykre, ale nie zostawiliśmy /Hubert nie miał konkurencji/.Musisz po powrocie dogadać się z Anią.
Wrrrr… niedobry Hubert :D
Chlebek to jako pamiatka z podróży, a wigilijne jedzenie, to klasyczny przykład transakcji barterowej:) Wchodzisz w to? Zostało jeszcze pół lodówki? :))
Z przywiezieniem będzie ciężko, ciuchy mam tak wilgotne, ze ważą już ze 3 razy więcej niż jak tu przyjeżdżałam. Ale mogę spróbować coś ugotować. Tylko nie daję gwarancji, ze będzie to jadalne :D
Aniu, nad tym gotowaniem dobrze się zastanów. Ja odradzam:).
Ewa, to ja chyba posłucham rodzinnych wskazówek :P
Hmmm… Mamo, dzięki ;) chyba jednak nie zrobię jutro tej surówki na obiad :P
Ania, nie wiesz, co tracisz :)))