Tam, gdzie lwy wspinają się na drzewa
Widzieliście kiedyś lwa na drzewie? Nie? Ja niestety też nie, ale tak to już jest z safari – to nie ogród zoologiczny i to, jakie zwierzęta się spotka na swojej drodze w jego trakcje zależy w dużej mierze od szczęścia. Nie inaczej jest gdy odwiedzam ugandyjski Park Narodowy Królowej Elżbiety (Queen Elizabeth National Park) słynący z tego, że jest jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie można spotkać lwy wspinające się na drzewa. Takie zachowanie nie jest typowe dla lwów, wdrapując się na gałęzie nie mają one tej gracji co lamparty, mimo to próbują. Znaleźć je można często wśród wielkich kaktusów, gdzie szukają ochrony przed muchami tse-tse i ochłody w cieniu. Ale im bardziej mój przewodnik Isma wypatruje lwów na drzewach, tym bardziej tych lwów tam nie ma…
Trudno jednak narzekać, kiedy w ciągu jednego popołudnia spotka się czterech przedstawicieli Wielkiej Piątki Afryki, na którą składają się lew, słoń, bawół afrykański, lampart i nosorożec. Samotnego bawoła pasącego się na sawannie dostrzegamy zaraz po wjeździe na teren parku. Przyglądam mu się nieco z oddali, a w tle majaczą szczyty Ruwenzori.
– Będzie ich więcej – mówi Isma, ruszając dalej. – Nie ma safari w Queen Elizabeth bez bawołów.
I faktycznie, jakiś czas później spotykamy kolejne dwa wylegujące się w kałuży na środku polnej drogi. Bawoły to jedne z najniebezpieczniejszych zwierząt afrykańskiej sawanny, mimo że wyglądają jak przerośnięte krowy. Swoimi rogami są w stanie zawalczyć przeciwko lwom. Najmniej przyjemne są samotne samce, trzeba bacznie obserwować, czy przypadkiem nie są zdenerwowane i nie mają ochoty zaszarżować. Powoli, trzymając odpowiedni dystans, omijamy zwierzęta, by za chwilę za zakrętem wjechać wprost na całe stado tych olbrzymów.
– Naoglądamy się też kobów ugandzkich – zapowiada Isma. – Jest ich tu pełno. Zaraz dojedziemy do miejsca znanego jako tereny godowe, gdzie można zobaczyć ich najwięcej. Zawsze tu są, szczególnie właśnie w okresie godów. Zobaczysz…
Kob ugandzki to podgatunek koba żółtego, antylopy popularnej na afrykańskich sawannach. Przyroda dawkuje mi emocje, bo znowu najpierw spotykamy jedną samicę, potem kolejną, potem rogatego samca. Jedziemy dalej by znowu zobaczyć kilka sztuk. Aż wreszcie docieramy na miejsce i już wiem, co miał na myśli Isma mówiąc, że ich tu pełno. Gdzie się nie obejrzę – koby!
Ostatni pewniak w Queen Elizabeth to guziec. Te afrykańskie świnie na sterydach zaskakują nas nieustannie wyskakując z kałuż przy drogach. Utytłane w błocie są nie do odróżnienia od kamieni, więc najczęściej zauważamy je dopiero gdy postanawiają poderwać się z ogonem w górę niczym antenka i uciec przed mijającym je samochodem. Słodziaki, doprawdy :)
Bez przerwy rozglądamy się za lwami na drzewach, gdy zaczyna dzwonić telefon mojego przewodnika. Chwila rozmowy, Isma daje po hamulcach i zawraca, dodając gazu. Dzwonił znajomy, którego spotkaliśmy kilka kilometrów przed wjazdem do parku, a który właśnie trafił na jakiegoś ciekawego zwierzaka. Isma nie chce mi zdradzić, co to takiego, więc zaczynam się ekscytować, że może w końcu lew! Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że faktycznie na drzewie siedzi wielki kot… ale nie lew, tylko lampart. Przepiękny, dostojny, cętkowany drapieżnik nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Wyleguje się na gałęzi, rozgląda dookoła, ziewa, aż w końcu powoli podnosi się i jednym susem chowa się w gąszczu. Cudowny! To dzisiaj nasz drugi zwierzak z Wielkiej Piątki.
Lampart znika w chaszczach, a my jedziemy dalej. Telefon dzwoni ponownie, a Isma po raz kolejny przyspiesza. Może teraz lew? – zastanawiam się. I faktycznie jest! Lew. Dorodny samiec wyleguje się… pod drzewem! W dodatku widać go jedynie z daleka, a w parku narodowym jazda offroad jest zabroniona, w związku z tym nie możemy się zbliżyć do wielkiego kota. Pozostaje nam obserwować go przez teleobiektyw, bo tak najlepiej go widać. No i nie siedzi na drzewie, ale trudno. Lew to lew! Kolejny z Wielkiej Piątki zauważony!
Robi się coraz później i męczący upał zmienia się powoli w przyjemne ciepełko. Z większych zwierząt dostrzegamy już tylko samicę koba śniadego. Oprócz tego kilka mniejszych lub większych ptaków i oczywiście kolejne koby ugandyjskie, których faktycznie jest tu multum. Wreszcie mój przewodnik decyduje, że czas jechać do miejsca, gdzie spędzimy tę noc.
Isma koncentruje się już tylko na drodze, by zdążyć na miejsce przed zmrokiem, podczas gdy ja ciągle wypatruję tych nieszczęsnych lwów na drzewach. Rozglądam się dookoła, aż nagle dostrzegam coś ciekawego.
– Isma, zatrzymaj się!
– Co się stało? – docieka przewodnik.
– Słonie! Tam, po prawej stronie. Idą w stronę drogi…
Choć czas już naprawdę nas goni, zatrzymujemy się, by przyjrzeć się stadu tych potężnych, wspaniałych zwierząt przekraczających drogę. Idą jeden za drugim, chroniąc młode. Jest ich kilkanaście sztuk. Nie mogę oderwać wzroku. W końcu ostatni osobnik znika w wysokiej trawie po drugiej stronie drogi. Czwarte zwierzę z Wielkiej Piątki!
Ruszamy dalej, ale wkrótce Isma zwalnia po raz kolejny. To właśnie uwielbiam w safari, ciągłe niespodzianki, wypatrywanie i zastanawianie się, jakie zwierzę zobaczymy za chwilę. Tym razem to jednak nie jest zwierzę, a… jezioro. Przejeżdżamy przez powulkaniczne tereny pełne jezior kraterowych i właśnie mijamy jedno z nich, w dodatku wypełnione słoną wodą. Wydobywa się z nich – jakżeby inaczej – sól. Nad brzegiem jeziora dostrzegam pojedyncze sylwetki. Isma tłumaczy, że tu schodzą się stare, samotne bawoły, którym nie zostało już wiele życia.
Punktualnie o siódmej docieramy na miejsce. Noc spędzamy w hostelu Mweya, położonym na wzniesieniu nad naturalnym, trzydziestodwukilometrowym kanałem Kazinga łączącym jezioro Edwarda z jeziorem Jerzego – dwa duże zbiorniki wodne wyznaczające granice parku Królowej Elżbiety. Mimo zmęczenia nie jestem zbyt głodna, więc decydujemy się z Ismą zamówić jedną porcję przepysznej tilapii na kolację i się nią podzielić. Zaglądam na chwilę do pokoju by zostawić rzeczy. Isma upiera się, że za kilka minut podjedzie po mnie samochodem, mimo że kantyna jest zaraz po drugiej stronie drogi. Jednak na tym terenie obowiązuje zakaz chodzenia po zmroku, gdyż nie jest on w żaden sposób ogrodzony.
O słuszności zakazu przekonuję się po raz pierwszy zaraz po kolacji, gdy Isma odwozi mnie z powrotem, a w światłach samochodowych reflektorów ukazują się nam trzy koby. Drugi raz natomiast w środku nocy, gdy budzi mnie hałas podobny do chrumkania świni. Uchylam lekko drzwi i wpatruję się w mrok. Gdy oczy przyzwyczajają się do ciemności udaje mi się rozpoznać zwierzę. Oto tuż obok mojego pokoju pasie się ogromny hipopotam!
Wczesnym rankiem przy śniadaniu podekscytowana opowiadam przewodnikowi, jaką niespodziankę miałam w nocy. Siedzimy na drewnianych ławkach, mając u stóp wody kanału, w którym nawet z daleka można dostrzec sylwetki hipopotamów, a także kilka bawołów, które przyszły nad ranem do wodopoju. Dookoła nas latają kolorowe ptaki. Nie spieszymy się, bo tego dnia w planie mamy jedynie przejazd do Kisoro, skąd wyruszymy tropić goryle następnego dnia.
Sam wyjazd z Queen Elizabeth to jeszcze jakby końcówka safari. Choć nie jeździmy po jego terenie w poszukiwaniu kolejnych zwierząt, to co jakiś czas przy drodze spotykamy a to słonia, a to bawoła, a to wreszcie samca koba śniadego. Nie brakuje też ptaków. Nic dziwnego, że park ten jest tak chętnie odwiedzany przez turystów. Żyje tu dziewięćdziesiąt pięć gatunków ssaków i ponad pół tysiąca gatunków ptaków!
Park Narodowy Królowej Elżbiety ustanowiony został w 1952 roku, początkowo pod nazwą Kazinga. Dwa lata później nazwę zmieniono by upamiętnić wizytę królowej Elżbiety II. Położony w zachodniej części Ugandy park zajmuje obszar prawie dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych. Nam w czasie krótkiej wizyty udaje się odwiedzić tylko niewielki jego fragment. I niestety nie spotykamy lwów na drzewach, ale i tak jestem zachwycona! Udało się zobaczyć słonie, bawoły, lamparta i lwa, a do tego hipopotamy, sporo antylop i liczne ptaki. Nie ma powodów do narzekań, a wspinające się lwy może jeszcze kiedyś gdzieś spotkam…
- Walutą Ugandy jest szyling ugandyjski (UGX). Kurs wynosi 1 USD = 3500 UGX, 1 EUR = 4400 UGX.
- Safari w Parku Narodowym Królowej Elżbiety miałam w ramach pięciodniowego prywatnego pakietu safari, obejmującego także tropienie goryli w Parku Narodowym Mgahinga Gorilla oraz szympansów w Kibale, zorganizowanego przez Walter’s Tours. Jego koszt wyniósł 1620 dolarów, a cena ta obejmowała transport, noclegi, śniadania, kierowcę i przewodnika w jednym, pozwolenie na tropienie goryli oraz pozwolenie na tropienie szympansów.
- Jesli organizujemy safari na własną rękę to wstęp do Parku Narodowego Królowej Elżbiety kosztuje 40 dolarów od osoby plus 150 dolarów za samochód terenowy lub 50 dolarów za samochód osobowy.
- W trakcie safari spałam w hostelu Mweya, położonym tuż obok bardziej luksusowej Mweya Safari Lodge. Teren, na którym stoją zabudowania hostelu nie jest ogrodzony, więc w nocy nie wolno wychodzić w pokoi, bo grozi to spotkaniem z hipopotamami. Stołówka znajduje się na skarpie z pięknym widokiem na kanał Kazinga. Niestety noclegu nie można zarezerwować przez internet, ale w okolicy dostępne są także inne opcje zakwaterowania. Kliknij tutaj, by przejrzeć oferty.
Fascynuje Was dzika przyroda? Chcielibyście wybrać się na safari? A może mieliście już okazję w jakimś uczestniczyć? Jakie zwierzę na wolności zrobiło na Was największe wrażenie?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
… z kameleonem… :P :D
Hahahhaha :D
Mega klimat! Trochę przypomina mi Uda Walave na Sri Lance. Mogłabym tam spędzić więcej niż kilka godzin – tylko mieć czas na wszystkie pory dnia, by zobaczyć jak po kolei różne gatunki budzą się do życia i jak funkcjonują.
Jakbym miała więcej czasu to też chętniej spędziłabym go tam więcej, ale moim głównym celem było wytropienie goryli :)
To musi być niesamowicie ekscytujące oglądać tak niebezpieczne zwierzęta, na wolności. Tak jak mój syn wielbi zoo, tak myślę, że gdyby się zorientował, że nie ma fosy/siatki/szyby, to poprosiłby o powrót do domu ;-)
Tak, ja to uwielbiam! :) a co do bezpieczeństwa – to jest samochód ;)
Piękna przyroda, piękne zwierzęta, piękne zdjęcia… dobrze, że je pokazujesz i chociaż przez chwilkę można się przenieść w inny, dziki świat bo tak na żywo to jest dla mnie “marzenie ściętej głowy”… oglądam i podziwiam… Pozdrawiam :)
Dziękuję! Staram się jak mogę, będzie tej dzikości jeszcze trochę na blogu niedługo :)
Z wielorybami u wybrzeży Cairns na północy Australii :)
Aaaaaaaa! :) bosko!
❤️
Pani Ewo ależ z Pani szczęściara.Mogę tylko pozazdrościć takich wrażeń.Zdrówka życzę i czekam na dalsze wpisy.Jola
Dziękuję! Już niedługo :) Pozdrawiam!
Przyznaję się bez bicia- im zwierzęta dalej ode mnie tym lepiej :D Za swój największy sukces uważam, że do tej pory wszystkie trzymały się z dala :D
Oooo, czemu tak? To ja mam odwrotnie. uwielbiam podglądać je jak najbliżej (o ile bezpiecznie :) )
“Ale im bardziej mój przewodnik Isma wypatruje lwów na drzewach, tym bardziej tych lwów tam nie ma…” to jakby o mnie wypatrującej zwierzęta na wszelkich wyprawach typu: miejsce z n gatunków zwierząt. Nawet żółwie morskie na Symilanach uciekły ;-)) Mam jakiś magiczny talent odstraszania zwierząt, gdy ja przybywam, one chowają się głęboko w dżunglę i czekają, aż sobie pojadę. Tak to w każdym razie widzę ;-)
Piękne zdjęcia.
A to pech! Ja czasem mam szczęście, czasem nie, różnie bywa :)
Moim faworytem jest lampart na drzewie, chociaż bez drzewa też by mógł być ;) Na wolności widziałam najwięcej małp. W Malezji i Indonezji koczują całymi stadami. Wygląda to trochę jak obrazki z “Księgi dżungli”, czyli nie najlepiej ;) Za to w Nowej Zelandii urzekły mnie piękne, kolorowe ptaki, które obsiadały całe drzewa, rozśmieszały kiwi i possum. Najbardziej mi jednak zapadły w pamięci dwa orły w Transylwanii, bo widziałam je z tak bliska, że z kolei przypomniały mi się sagi nordyckie o porwaniach ludzi przez te wielkie ptaki ;)
Lamparty widziałam póki co tylko w krzaczorach lub na drzewie. Małp w Afryce też niemało, ale tych najmniej bojaźliwych to nie lubię :)
Wieloryby na Islandii!
Wspaniały park i safari. Koty kotami, ale i najładniej się prezentują koby ugandzkie. Za to guźce są dość mało fotogeniczne ;)
Guźce są absolutnie prześmieszne ale brzydkie – to fakt :)
Chyba nie jestem jedyną, której narobiłaś apetytu na safari tym wpisem :) Cudowne zdjęcia! A moje ulubione zwierzę, z wymienionych to zdecydowanie koby – pięknie się prezentują :)
No mam nadzieję, że narobiłam apetytu :) Naprawdę warto wybrac się choć raz w życiu!
cudowne widoki i przyrody i zwierząt, słonie są cudowne w takie upały zwierzęta pragną cienia
O tak, za gorąco by wylegiwać się w pełnym słońcu ;)
Ja też nie widziałam lwa na drzewie, ale słyszałam, że są :)
Czytając ten post przypomniałam sobie moje safari – rewelacyjna zabawa.
Prawda? Dla mnie za kazdym razem niesamowite przeżycie :)
Nic nie pobije safari na Sri Lance – tam nie tylko nie było lwów na drzewach, ale główną atrakcją były pawie i dzikie kury :-)
Hahahhaha ale pech! Ja na Sri Lance słonie zobaczyłam :)
Dzięki, że przeniosłaś choć na chwilę do tej “dzikiej Afryki” :-) Wyobraziłam sobie, że jestem tam razem z Tobą i podziwiam tę niesamowitą przyrodę i wielką afrykańską piątkę, którą do tej pory mogłam obserwować tylko w zoo :-( Zazdroszczę z całego serca takich niesamowitych podróży!
Dziękuję! Zaglądaj co jakiś czas, niedługo będzie jeszcze więcej Afryki i zwierząt :)
Tak bardzo bym chciała teraz być na takim Safari… Jutro czeka mnie ciężki dzień w pracy, tym bardziej chciałabym się gdzieś przenieść na ten czas ;)
Hahah, mam nadzieję, że dzień nie dał Ci się w kość za bardzo. O tak, tego typu przygody są o wiele milsze niż harówka :)
I to jest prawdziwe safari – bez strzelania do zwierząt. Jakby nie patrzeć to my jesteśmy tylko gośćmi w ich domu. Życzę żebyś następnym razem zobaczyła wymarzonego lwa na drzewie. :) Pozdrawiam!
Dzięki! Powiem szczerze, że zupełnie nie rozumiem polowań na lwy czy słonie w Afryce ze strzelbą. Po co? Dlaczego?
Wspaniałe miejsce. Naprawdę robi wrażenie. To się nazywa natura w najczystszej postaci… Ogromnie zazdroszczę :) Mam nadzieję, że następnym razem uda się zobaczyć lwa na drzewie: )
Dzięki, mam nadzieję, że uda mi się wybrać do Serengeti, tam podobno też można je czasem zobaczyć :)
Jak ja uwielbiam Afrykę twoimi oczami. Ogólnie mega zazdrość – podejrzewam, że takie Safari odrobinę kosztuje. Ja niestety stanę moją stopą za parę lat. A powiedz mi droga Ewo, już napisałaś wpis o tym ile to kosztuje – takie porady praktyczne ?
Tak między nami moim bratnim zwierzęciem to Hipo :)
Nie pisałam porad praktycznych o Ugandzie. Ze względu na małą elastyczność i ograniczenia czasowe zdecydowałam się na zorganizowane, prywatne safari według mojego planu: tropienie goryli, tropienie szympansów, safari w QENP. Całość (5 dni, ze wszystkimi wstępami, pozwoleniami, noclegami, przewodnikiem, transportem itp, tylko bez obiadów i kolacji) kosztowała 1600 dolarów. Safari zorganizował mi Walter: http://www.walterstours.com a za porównywalną wycieczkę w zwykłych biurach podróży dostałam wycenę około 2000 dolarów.
Pozazdrościć takiej podróży. Na pewno przeżycie nie zapomniane :D
Witam. Jak do tej pory zachwycona byłam oglądaniem na wolności małpkami na Zanzibarze- Gerezą Rudą. Niesamowicie fotogeniczne, nie mogłam oderwać się od nich oczu robiąc im całą masę zdjęć w różnych pozycjach, jak również po raz pierwszy widziałam kąpiące się makaki na Bali. Skakały do wody i rozrabiały jak dzieci.
Te zwierzęta dosłownie ożywają na twoich zdjęciach Ewo. Pozdrawiam
Dziękuję! Safari to cudowna przygoda!
Hej, Lwy na drzewach?
Widzielismy ale tylko przez lornetke, w Ishasha.
Tam w okolicy tak zwanego “River Camp” granica z Kongo jako punkt wypadowy.
Potrzebujesz duzu czasu aby je zobaczyc. z bliska bylo szans. I to jest lepiej tak.
W samym Queen Elizabeth National Park raczej ich nie ma!
Ten przewodnik to troche nabijal w fajke.
Ale wiesz, że Ishasha to część Parku Narodowego Królowej Elżbiety, prawda? ;) Wiem że w tamtych okolicach najłatwiej je wypatrzyć, ale zdarza się mieć szczęście i spotkać je też w innych częściach parku.
Ja miałam to szczęście i widziałam lwy na drzewie. Mieszkałam w Queen Elisabeth Bush Lodge- cudowny czas. Lew ryczący nad ranem przy namiocie, śmiejące się nocą hipopotamy, słonie… Polecam wszystkim miłośnikom dzikiej przyrody.
Safari to wspaniałe przeżycie za każdym razem!
Hej Ewa, naturalnie ze o tym wiem ( jestem cierpliwym i dokladnym obserwatorem), mysle za w zwiazku z tym ze populacja Ugandy eksploduje,
coraz mniej jest mjesca dla zwierzat.
Najlepszym przykladem jest Bwindi gdzie Goryle sa praktycznie pod ciagla ocgrona uzbrojonych Gajdow.
Chinczycy rozprzechczeniaja sie w Ugandzie i kradna zwierzeta do zasranych ogrodow Zoo Chinach .
Dzieci ucza sie po chinsku, skandal ale prawda.
shoebill musi byc chrniony przad kradzieza. Niewiarygodne ale prawda.
To jest takze Uganda.
Niestety, dopóki pieniądz będzie rzadził, to tak się będzie działo :(