U stóp Kazbeku
Kazbegi można zaliczyć w jeden dzień z Tbilisi – taksówką, a nawet marszrutką. Ale nie warto. To znaczy warto wybrać się w te okolice, a nawet trzeba, ale jednodniowa wyprawa bez noclegu odbiera nam szanse na mnóstwo fantastycznych wrażeń i tak naprawdę cały urok. Moim zdaniem warto u stóp Kazbeku spędzić choć jedną noc!
Z Tbilisi do Stepancmindy prowadzi słynna trasa zwana Gruzińską Drogą Wojenną. Jeszcze całkiem niedawno sam przejazd tą drogą dostarczał nie lada atrakcji. Wąska, dziurawa szosa wiła się zakosami i prowadziła nad przepaściami, a pędzące w jedną i drugą stronę ciężarówki tylko dodawały grozy podróży. Widoki w czasie jazdy wynagradzały nieco trud, ale czasem niełatwo rozkoszować się krajobrazami za oknem, gdy człowiek obawia się o własne życie. W dodatku sama nazwa budzić może lekki niepokój w sercu. Jak to Wojenna? Nazwa traktu pochodzi od dziewiętnastowiecznych jego modernizacji, które pozwalały władzom Rosji na transport wojska w czasie ówczesnych walk w Czeczenii i Dagestanie. Trasa łączy stolice Gruzji, Tbilisi z Władykaukazem znajdującym się już na terenie Rosji. Ma długość ponad 200 kilometrów, a najwyższy jej punkt znajduje się na Przełęczy Krzyżowej (2379 metrów n.p.m.).
Dzisiaj Gruzińska Droga wojenna wcale nie musi budzić grozy. To piękna, nowa i wystarczająco szeroka trasa. Nadal wije się malowniczo nad przepaściami, ale wcale nie ma się obawy o to, że marszrutka mogłaby zaraz spaść w którąś z nich. Szosa jest równa i pozbawiona dziur. Siedząc w marszrutce mogę napawać się przepięknymi kaukaskimi krajobrazami za oknem – a jest na co patrzeć, bo nie ma chyba osoby, której szczyty i doliny Kaukazu by nie zachwyciły. Tak oto docieram do Kazbegi, a podróż zajmuje mi tylko niecałe trzy godziny.
Samo Kazbegi to niebrzydkie miasteczko położone u stóp Kazbeku, nad rzeką Terek, na wysokości 1740 metrów n.p.m. Jego popularna nazwa pochodzi od nazwiska lokalnego arystokraty Gabriela Czopikaszwilego Kazbegi, który pomógł Rosjanom stłumić powstanie, za co otrzymał promocję na oficera rosyjskiej armii. W 1925 roku władze sowieckie oficjalnie nazwały miasto Kazbegi na jego cześć. W 2006 roku przywrócono mu jednak dawną nazwę Stepancminda, upamiętniającą mnicha Stefana, który w tym miejscu założył swoja samotnię. Przyzwyczajenia jednak ciężko zmienić, i wiele osób nadal posługuje się nazwą Kazbegi.
Gdy wysiadam z marszrutki na niewielkim placyku w centrum miejscowości, natychmiast otacza mnie wianuszek taksówkarzy i naganiaczy. Najgłośniej z nich krzyczy Wasilij ciągnąc mnie a siłę do swojego pensjonatu. Mam już tak, że im mocniej ktoś mnie naciska, tym mniej ja chcę, w dodatku nie ufam takim typom. Pytam więc stojącego obok taksówkarza gdzie znajdują się dwa hostele, których nazwy spisałam sobie przed podróżą. Ten udaje, że nie ma pojęcia, o czym mówię. W międzyczasie Wasilij podtyka mi pod nos jeden z polskojęzycznych przewodników po Gruzji, który wymienia jego kwatery jako polecane miejsce na nocleg. Mam już tego dość, macham na nich wszystkich ręką i chwytam się ostatniej deski ratunku – dzwonię do Mai Sudżaszwili (Sujashvili). To miejscowa nauczycielka, która podnajmuje turystom pokoje. łamanym rosyjskim udaje mi się z nią dogadać i po chwili wędruję już do jej domu na wzgórzu z cudownym widokiem na Kazbek.
Sam szczyt to za wysokie progi na moje nogi. Kazbek wznosi się na wysokość 5034 metry n.p.m. i jest drzemiącym stratowulkanem! Źródła różnią się, jeśli chodzi o datę ostatniego wybuchu, według jednych było to sześć tysięcy lat temu, według innych około 750 roku przed naszą erą. Dzisiaj pokrywa go gruba warstwa śniegu i lodu. Wspinaczka na szczyt to wyzwanie na kilka dni ze względu na konieczność aklimatyzacji, w dodatku trzeba się do niej dobrze i rozsądnie przygotować. To nie moja bajka. moim celem tego dnia jest więc tylko Cminda Sameba – malowniczo położony klasztor prawosławny.
Maja wpuszcza mnie do domu witając jak miłego gościa, prowadzi do kuchni i zachęca do zrobienia sobie herbaty, bo musi wracać z powrotem do pracy. Wychodząc mówi mi jeszcze, że do cerkwi mogę podjechać taksówką, ale spokojnie zdążę tam też dojść na piechotę. Taki mam plan, ambitnie rezygnując z łatwiejszej opcji, jaką byłoby skorzystanie z transportu. Przebieram się i idę z powrotem do centrum miasta, po drodze mijając placyk, na którym niedawno wysiadłam z marszrutki. Wasilija już tam nie ma, ale kilkoro taksówkarzy proponuje mi swoje usługi. Niet, spasiba – odpowiadam z uśmiechem i idę dalej na drugą stronę rzeki, do wioski Gergeti. To stąd prowadzą szlaki i droga na górę. Jest ich kilka. Najłatwiejsza, bo najbardziej płaska, ale też najnudniejsza jest droga, która pędzą w dół i w górę samochody wożące turystów. łatwo ją odnaleźć, bo w Gergeti stoi drogowskaz. Poza tym co chwilę mijają nas wzniecające tumany kurzu samochody. Taka wędrówka nie może być przyjemna.
Na drugim końcu skali pod względem trudności wspinaczki znajduje się szlak wiodący niemalże pionowo pod górę. By go znaleźć trzeba na skrzyżowaniu z drogowskazem skręcić w przeciwną stronę a potem pokręcić się trochę między domami, aż trafi się na ścieżkę pod górę, która kilkukrotnie przecina później główną drogę niemalże pod kątem prosty. O istnieniu tego szlaku dowiaduję się od Antonio, portugalskiego podróżnika i dziennikarza, którego poznaję siedząc pod cerkwią i czekając na kadr prawie idealny z Kazbekiem nie chowającym się za zasłoną chmur. Schodzimy potem razem tą trasą i nie polecam jej zdecydowanie osobom z lękiem wysokości czy z problemami z kolanami. Trzeba mieć też dobre buty, bo nietrudno o pośliźnięcie się na kamieniach czy igłach zalegających na ziemi.
Wspinając się do Cminda Sameba wybieram opcję kompromisową. Najpierw podążam kawałek drogą, by tuż za Gergeti dojść do lokalnego cmentarza. Mijam go po prawej stronie i odbijam w bok, gdy moim oczom ukazuje się mała ścieżka biegnąca wzdłuż jakiejś rury. Szlak prowadzi pod górę ani zbyt stromo, ani zbyt płasko. W sam raz. Gubię się na chwilę tylko w jednym miejscu- tam, gdzie ścieżka łączy się z główną drogą. Nie wiem, czy mam dalej iść wzdłuż niej, więc wspinam się powoli, ale po chwili po lewej stronie, w głębi lasu, dostrzegam dalszą część szlaku. Stamtąd to już dosłownie rzut beretem do celu. Wspinam się między drzewami, by po chwili stanąć na otwartej przestrzeni i zupełnie stracić oddech!
Przyczyny utraty oddechu są dwie. Jedna z nich to widok, jaki ukazuje się moim oczom gdy wychodzę spomiędzy drzew. Rozległa łąka porośnięta brązowiejącą trawą, oświetlona ciepłymi promieniami słonecznymi cerkiew i lekko ośnieżona grań w tle. Druga to po prostu porywisty wiatr, który potężnym podmuchem uderza mnie, gdy wychodzę na otwartą przestrzeń. Owijam się cieplej chustka, zakrywam uszy i ruszam w kierunku klasztoru.
Po chwili postanawiam dawkować sobie przyjemność i zamiast iść prosto do Cminda Sameba odbijam trochę w bok, bo po lewej stronie znajduje się niewielkie trawiaste wzniesienie, z którego na pewno rozciągają się ładne widoki. Tu przystaję na chwilę, ciesząc oczy panoramą dookoła. Przede mną zabudowania klasztorne, a za mną otulony kołderką chmur szczyt Kazbeku. W oddali widzę ścieżkę prowadzącą w kierunku lodowca Gergeti, ale wyprawy tam moje plany nie obejmują, bo trochę już na to za późno.
Uwielbiam takie miejsca. Wiem, że określenie zapierający dech w piersiach bywa nadużywane, ale cudne krajobrazy naprawdę robią na mnie zawsze ogromne wrażenie. Pokazują siłę i piękno natury, a ja jako tylko człowieczek zawsze czuję się malutka w miejscach takich jak to. Malutka i nic nie znacząca. Ta myśl jednocześnie zachwyca i przeraża. Ja jednak ją lubię. Uwielbiam po prostu wpatrywać się w otaczający mnie krajobraz i mogłabym spędzić tam pół dnia.
Idę jednak dalej, zatrzymując się dopiero u stóp Cminda Sameba. To pochodząca z XIV wieku Cerkiew św. Trójcy. Stąd po raz kolejny obserwuję Kazbek. To jak niekończący się film z formacjami chmur dynamicznie zmieniającymi się tak, że raz odsłaniają szczyt, a za chwilę zupełnie go zakrywają. Przysiadam na ławeczce i jeszcze chwilę obserwuję ten spektakl natury.
W końcu ciekawość zwycięża i wspinam się do samego klasztoru. Przy wejściu czekają skrzynie, z których można wyłowić sobie spódnice. Kobiety w spodniach nie powinny bowiem wchodzić do świątyni. Owijam się czarnym kawałkiem materiału i zaglądam do środka. Wystrój jest typowo prawosławny, z półmrokiem panującym w cerkwi i zapachem płonących świec. We wnętrzu kościoła nie można robić zdjęć, więc szanuję tę decyzję i nie wyciągam aparatu. Zresztą stojący w rogu mnich bacznie pilnuje porządku i obyczajów. Po wyjściu z cerkwi obchodzę jeszcze jego zabudowania dookoła, bo mam wrażenie, ze widziany z każdej strony wygląda trochę inaczej.
W końcu zaczyna robić się zimno i przychodzi czas by wrócić do Kazbegi. Razem z Antonio schodzimy stromym szlakiem w dół. Zejście nie jest łatwe, ale dajemy radę. Potem szybki przemarsz przez Gergeti i na drugą stronę rzeki Terek, gdzie Antonio jeszcze tego samego popołudnia łapie powrotną marszrutkę do Tbilisi. Ja idę dalej, do domu Mai, już ciesząc się na myśl o ciepłej kąpieli i pysznej kolacji.
Wieczorem, tuż przed zachodem słońca, Kazbek pokazuje mi się w pełnej krasie (pierwsze zdjęcie). Widzę go jak na dłoni, bo Maja daje mi pokój z bezpośrednim widokiem na górę. Stoję więc przy otwartym oknie i oglądam szczyt oświetlany ostatnimi promieniami słońca. Chmury znikają zupełnie, biały śnieg cudownie kontrastuje z granatem nieba. Idąc spać nastawiam budzik na wczesną godzinę, mając nadzieję, że o wschodzie Kaukaz sprezentuje mi kolejny fantastyczny widok. Rankiem spotyka mnie jednak trochę rozczarowanie, trochę miła niespodzianka. Rozczarowanie, bo szczyt zakrywają ciężkie chmury. Niespodzianka, bo i taka pogoda okazuje się być przepiękna, szczególnie Cminda Sameba otoczona mgiełką. Dla takich widoków warto spędzić noc w Stepancmindzie i wstawać rano!
Po śniadaniu żegnam się z Mają, która jest naprawdę przesympatyczną kobietą o złotym sercu (i świetną kucharką). Marszrutką wracam do Tbilisi, ale kawałek mojego serca chyba na zawsze zostanie u stóp Kazbeku.
Wybieracie się do Gruzji? Namiary na Maję Sujashvili i inne informacje praktyczne znajdziecie tu »
Lubicie góry? Jak podoba Wam się Kaukaz? Czy nie macie wrażenia, że Kazbek ma w sobie coś magnetycznego? Chcielibyście wybrać się do Gruzji, a może już tam byliście? Jak wrażenia?

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Dzięki za tak super wpis! I w ogóle za wszystkie inne, zwłaszcza dot. Gruzji! Już w te wakacje spędzę w Gruzji i Armenii około 6 tyg! A każda relacja, czy informacja są ogromnie przydatne! :) Zdjęcia – genialne! Nie mogę się doczekać!!
Dzięki! Na pewno Ci się spodoba, nie wiem jak Armenia, ale Gruzja jest cudna!
Gruzja, jest piękna. Armenia też, chociaż kompletnie różni się krajobrazem. Na Kazbek jeszcze wejdę, ale póki co byłem tylko pod lodowcem. Jakby co, to o mojej wizycie pod Kazbekiem poczytać można tu: http://znalezc-swoje-miejsce.blogspot.com/2014/09/majestatyczny-kazbek.html :)
Ja póki co byłam pod cerkwią, pod lodowiec może jeszcze wejdę ;) Na Kazbek to raczej nie :D
Widoki piękne i niekiedy zapierające dech w piersiach. Natura i surowość krajobrazu rzuca się w oczy. W Gruzji nie byłem choć mam zamiar kiedyś się tam zjawić. Co do gór to są ładne,ale osobiście jakoś tak za górami średnio przepadam. Co wcale nie oznacza,że nie wybrałbym się tam. Wręcz odwrotnie :)
Ja się nie wspinam, tak ogólnie, ale popatrzeć lubię :D
Ta przestrzeń jest niesamowita. Uwielbiam góry i już wiem, że te okolice Kazbeku mi bardzo pasują.
Pozdrawiam, A.
Moja ukochana góra..:)
Swoją drogą, uświadomiłaś mi tym wpisem, że ja właśnie tą stromą opcją dwa razy wchodziłam pod klasztor, zupełnie nie miałam świadomości, że są inne opcje (tzn. samochodowa droga tak, no ale to masakra nią iść) :D
No i pod lodowiec to jeszcze naprawdę kawał drogi, szczególnie, jeśli chce się wrócić do wioski, więc dobrze, że się nie pchałaś tam :) Choć przepięknie jest..
Wow, ta stroma opcja to hardkor, ale drogą nie chciałam iść dlatego poszłam na kompromis i wybrałam tą pośrednią ;)
Zaczarowałaś mnie tym postem! <3
Samo Kazbegi to niebrzydkie miasteczko? Chyba byłyśmy w innym :P
Karolina, piękne nie jest ale brzydkie też mi się nie wydało. Może w jesiennym słońcu ze złotymi liśćmi na drzewach wygląda ładniej niż zimą? ;)
ale majestatycznie ten Kazbek wygląda :)
Jak tam pięknie! Coś czuję, że niedługo w Gruzji wyląduję ;)
Na mnie również krajobrazy (szczególnie górskie) i piękno natury robią największe wrażenie, dlatego też spośród wszystkich gruzińskich postów, właśnie ten mnie zachwycił najbardziej. Nie planuję wyjazdu do Gruzji w najbliższym czasie, ale na taką wędrówkę po górskich szlakach chętnie bym się wybrała :)
Za jakiś czas będzie jeszcze o Uszguli w Swanetii, bo jego górskie okolice też są prześliczne :)
Ojej, strasznie mi przypomina Gory Smocze w RPA (przynajmniej to zdjecie)
Kazbek, na sam dźwięk tej nazwy reaguję ekscytacją… :)))
Piękne widoki! Gruzja to zdecydowanie jeden z moich kolejnych celów podróżniczych, im więcej o niej czytam, tym bardziej chcę tam pojechać! Dzięki za taki fajny post :)
Polecam się na przyszłość, pisałam jeszcze więcej o Gruzji i jeszcze trochę będzie :)
Piotr, bo byłeś i widziałeś czy bo chcesz jechać? ;)
w Gruzji byłem ale nie za długo i nie miałem okazji ruszyć w góry, a bardzo bym chciał stąd ta moja ekscytacja… ;)
naprawdę jest wulkanem :o? o!!
cudownie tam jest! też zostałam na noc, ale i tak było mi mało! i kilka dni można w Kazbegi i okolicach spędzić, a niedosyt pozostanie! Ale widze, że drogę wyremontowali – w 2011 roku trochę z duszą na ramieniu jechałam tą marszrutką (a wracałam stopem, ale to już inna historia ;))
Wyremontowali, a w zasadzie kończyli remont, jak ja jechałam to parę kilometrów przed Kazbegi jeszcze była trochę dziurawa, ale tak to równiutka i ładna szosa.
Gruzja jest w moich planach, ale jeszcze nie teraz. Widoki wręcz zapierające dech w piersiach, musiały być cudowne na żywo!
Fan-tas-ty-czne były :D Dzięki!
A mnie się marzy taki kilkutygodniowy trekking po Gruzji, z noclegami pod namiotem albo we wioskach, każdy dzień i każda noc w innym miejscu
To mogłoby być naprawdę świetne przeżycie :)
Ależ miałaś widoki! Ja Kazbeku nie widziałam mimo, że doszłam na sam punkt widokowy. No ale romantyczna mgła też robiła swoje
Taktownie nie spytam się co robiłaś w tej romantycznej mgle ;)
Tym opisem i pięknymi fotkami przywołałaś moje wspomnienie o moim pobycie na Kaukazie. To był rok 1974, sierpień. Obóz studencki w Ceju w pól. Kaukazie w Osetii. 2 tygodnie. Codziennie wycieczki w góry. Byłam na dwóch lodowcach. Zdobyłam Pik Turist (ponoć 3500m npm?). Do Tbilisi jechaliśmy drogą wojenno-gruzińską (tak wtedy się nazywała). Widoki dech zapierały …teraz pamiętam to jak przez mgłę. Wtedy robiłam slajdy. To była jedyna metoda na fotki w kolorze. Zakochałam się w Kaukazie. Muszę je odkurzyć i obejrzeć i przypomnieć sobie…Stolica Osetii wtedy nazywała się Ordżonikidze. Też byłam… A Tobie dziękuję…
Chciałabym tam znowu…
Oj jak bym chętnie obejrzała takie slajdy! Warto je zeskanować może?
Pięknie. Totalne oderwanie od rzeczywistości. Już kolejny raz jestem bałamucona tymi widokami. Tam są fantastyczne wyprawy konne organizowane przez Polaków ale z końmi miejscowymi. Mega!
Ja się chyba boję koni :) Ale spróbuję się przełamać w tym roku na Słowacji :)
Piękne zdjęcia i cudowny artykuł. Dziękuję!
Zazdroszczę widoków, mój Kazbek był prawie niewidoczny, chyba, że się akurat obok niego stało…
Uch, niezłe chmury!
Byłam tam dwa tygodnie temu… Widoki zapierają dech w piersi, niezapomniane krajobrazy! Gruzja to moja nowa wielka podróżnicza miłość :-)
Pozdrawiam
Moja też :)
Ten remont nie starczyl na dlugo-niestety. Jechałam tam w tym tygodniu i są odcinki gdzie dziura na dziurze albo brak asfaltu. Oprócz tego pedzace i wyprzedzajace na zakrętach tiry. O dziwo można się do tego przyzwyczaić i w drodze powrotnej nie przeżywa się tego aż tak bardzo. A Kaukaz? Cudowny. Jak i reszta Gruzji. Polecam zdecydowanie.
Haha, no to musieli słabej jakości asfaltu użyć :)
Bardzo plastyczne opowiadanie, zachęcające do wycieczki
Dziękuję!