Wulkan Teide. Ponadniebowstąpienie
Teide przyciąga jak magnes. Ciężko oderwać od niego wzrok, majestatycznie wznoszącego się ponad pułapem chmur. Nie jest to najbezpieczniejsze, biorąc pod uwagę, że prowadzę samochód, bo przecież powinnam się koncentrować na drodze a nie wpatrywać się w widoczną w oddali górę. Dlatego jak tylko mogę, to robię przystanki, a przez to pokonanie pięćdziesięciu kilometrów zajmuje mi prawie dwie godziny! Kiedy jednak staję prawie na szczycie, to mam wrażenie, jakbym wspięła się ponad niebo…
Najwyższy szczyt Hiszpanii wcale nie znajduje się na terenie Europy kontynentalnej, tylko na jednej z Wysp kanaryjskich – Teneryfie. Wznosi się na wysokość 3718 metrów nad poziom morza i aż 7500 metrów nad poziom dna Oceanu Atlantyckiego. Powstał wskutek kolejnych wybuchów i wydobywania się z niego gęstej lawy, która stosunkowo szybko zastygała, budując górę w kształcie stożka o dość stromych zboczach, zwaną stratowulkanem. Co więcej, jest wulkanem nadal czynnym, a ostatnia erupcja miała miejsce w 1909 roku!
Już dojazd do wulkanu jest atrakcją samą w sobie. Wyruszam prosto z lotniska na północy wyspy i kieruję się na południe. Droga od razu zaczyna się wznosić i wić. Szybko pozostawiam za sobą ostatnią miejscowość, La Esperanza, i wjeżdżam do bujnego lasu.
Tu robię pierwszy przystanek z widokiem na północną część Teneryfy. U stóp wzniesienia rozlewają się zabudowania turystycznych, nadmorskich miejscowości, a kawałek dalej na północ – poszarpane wzniesienia masywu Anaga, stanowiące naturalna barierę dla chmur wyglądających jak kołdra mająca zaraz opaść na La Laguna i Santa Cruz.
Powietrze jest świeże, chłodne i wilgotne. Łatwo wyczuwam charakterystyczny zapach lasu iglastego z nutką eukaliptusa. W okolicy znajdują się piesze szlaki – nietrudno mi wyobrazić sobie, jak przyjemne musi być wędrowanie w tych stronach. Biorę głęboki wdech, nie myśląc na razie o tym, jak mi tego powietrza będzie później brakować, i wsiadam z powrotem do auta, bo wulkan czeka!
Trasa wije się dalej zakosami niczym wąż, a dookoła same drzewa. Najpierw prowadzi zachodnim stokiem wzniesienia, by w pewnym momencie zawinąć się i przejść na stronę wschodnią. I tutaj po raz pierwszy gwałtownie hamuję, gdy między drzewami dostrzegam majaczącą w oddali sylwetkę ośnieżonego stożka wulkanicznego. Zapatrzona prawie przejeżdżam zjazd na punkt widokowy… Wysiadam z auta, by zachwycić się widokiem. Pokryty białymi plamami wulkan wznosi się ponad chmury, które ścielą się miękko u jego stóp. Jestem jeszcze na poziomie lasu, więc drzewa trochę przesłaniają to, co najważniejsze, ale i tak nie mogę oderwać od niego wzroku.
Kolejne hamowanie jest już mniej gwałtowne, bo z daleka widzę drogowskazy kierujące na punkt widokowy. By tam dotrzeć, trzeba zjechać z głównej drogi, ale warto! Panorama Teneryfy z Teide w tle widoczna jest jak na dłoni. Mi to jednak nie wystarcza, i jeszcze kilkukrotnie zatrzymuję się w następnych punktach widokowych, tych oficjalnych i tych będących tylko kawałkiem dostępnego pobocza. W jednym z nich robię moje ulubione zdjęcie – po prawej stronie pokryty śniegiem stożek Teide, po lewej skałki, na które wspięło się paru śmiałków by cyknąć sobie fotę, a pomiędzy – pierzyna a chmur i gęsty las…
Na wysokości około 2000 metrów n.p.m. kończy się las jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Drzewa ustępują miejsca trawom i roślinności wysokogórskiej. Krajobraz bez bujnego lasu zaczyna trochę przypominać mi Lanzarote. Wjeżdżam na teren kaldery Las Cañadas, rozległej równiny ukształtowanej w czasie aktywności wulkanicznej jakieś dwieście tysięcy lat temu po zapadnięciu się ówczesnego stożka wulkanicznego, który sięgał nawet wyżej, niż Teide obecnie – prawdopodobnie aż 4500 metrów n.p.m.
W tym momencie drzewa zupełnie nie przesłaniają już widoku, a ja robię tylko dwa postoje, bo im bliżej góry, tym bardziej chcę już tam być. Wąska droga prowadzi przez pokryte materiałem wulkanicznym pola pełne bazaltowych, obsydianowych i pumeksowych formacji skalnych. Mijam przycupnięte na równinie obserwatorium astronomiczne, myśląc sobie, że spędzenie tu nocy musi być niezapomnianym przeżyciem.
Wreszcie docieram na miejsce. Moim oczom ukazuje się stacja kolejki linowej wybudowana na wysokości 2356 metrów n.p.m. Parkuję auto, chwytam plecak z polarem i chustka w środku i pędzę po bilet za 26 euro, bo dochodzi już 15:00. Z biletem w ręku ubieram się ciepło, bo wiem, że na górze będzie naprawdę zimno i czekam na swoją kolejkę do wagonika. Po dziesięciu minutach jestem już w środku i mknę ku górnej stacji, znajdującej się na wysokości 3555 metrów. Stąd przecież już niecałe dwieście metrów na sam wierzchołek, ale by tam wejść trzeba mieć specjalne pozwolenie wydawane na konkretny dzień i przedział czasowy. Kiedy chciałam zaaplikować o nie po raz pierwszy, akurat zamknięto szlak, a co za tym idzie wydawanie zezwoleń. Kiedy pogoda się poprawiła niestety nie zdążyłam wpisać się na listę, gdy wszystkie miejsca zostały zarezerwowane. Trochę pech, ale i bez możliwości wejścia na sam szczyt warto wjechać na górę.
Po wyjściu z wagonika uderza mnie podmuch chłodnego powietrza. Chłodnego, ale nie zimnego. Gdzieniegdzie leżą resztki śniegu, zastanawiam się więc czy temperatura faktycznie jest tu poniżej zera, bo wcale się tego nie odczuwa. Robię parę kroków i zaczyna mi się lekko kręcić w głowie. Na dole widziałam ostrzeżenia, by osoby z problemami sercowymi nie wjeżdżały na górę, a na bilecie jest prośba, by nie zostawać na szczycie dłużej niż godzinę. Nie wiem więc, czy to kwestia wysokości i rzadszego powietrza, czy też moja wyobraźnia robi mi psikusa. Faktem jest, że oddycha mi się troszeczkę ciężej, a i jakoś szybciej męczę się obchodząc wierzchołek góry. Najpierw, po wyjściu ze stacji kolejki, kieruję się w lewo, tak by rzucić okiem na północną część Teneryfy.
Panorama zapiera dech w piersiach, którego i tak już mi brakuje… Płaska równina ciągnąca się ku północy, a poniżej warstwa chmur. Wygląda to jakbym wspięła się ponad niebo. U moich stóp resztki śniegu w zagłębieniach pomiędzy zastygłą lawą i skałami wulkanicznymi. Wąska ścieżka z lekkich kamieni prowadzi do punktu widokowego. Trzeba uważać, bo niektóre z nich ruszają się, a inne mogą być pokryte warstewką lodu, więc o skręcenie kostki chyba nietrudno. Dochodzę do miejsca, gdzie ścieżka łączy się ze szlakiem pieszym prowadzącym tu z dołu przez Montaña Blanca. Szlak jest zamknięty ze względu na oblodzenie, ale mimo ostrzeżeń jakaś grupa wędrowców właśnie się tamtędy wspina. Ja idę dalej, do punktu widokowego. Dziecko, które mijam po drodze, upiera się, że chmury to śnieg. W sumie trochę tak to wygląda…
Nie spiesząc się zawracam, by po chwili dotrzeć znowu do stacji kolejki. Nie zauważam nawet jak robi się 16:00. Zgodnie ze wskazówkami powinnam w tym momencie grzecznie zjechać na dół, ale ja chce zobaczyć jeszcze co jest po drugiej stronie. A tam… zupełne przeciwieństwo tego, co widziałam przed chwilą. Ścieżka prowadzi mnie teraz po nasłonecznionej części stoku, co od razu rzuca się w oczy. Teide jest jak niebo i piekło. Tam śnieg, tu siarka. Tam chłód, tu ciepło. Tam cień, tu światło. Tam czarne skały, tu żółte. Przechodzę obok niewielkiego wzniesienia w całości pokrytego intensywnie żółtymi związkami siarki. Spomiędzy kamieni wydobywa się para wodna o charakterystycznym, acz niezbyt intensywnym zapachu zgniłego jajka. Przypomina mi się wizyta w kraterze Stefanos na greckiej wyspie Nisiros.
Niby powinnam już wracać, ale ciągnie mnie dalej i dalej. Po swojej prawej stronie, w dole, rozciąga się kaldera z doskonale zaznaczonymi końcami. W tle, spomiędzy chmur wystaje sąsiednia wyspa, Gran Canaria. Ścieżka prowadzi trochę w dół i obiega stożek, a ja jestem ciekawa, co takiego zobaczyć można za zakrętem. Nie spoglądam już na nudny szczyt Teide, bo ciekawsze rzeczy można zobaczyć na dole.
Wędrówka opłaca się! Ścieżka skręca o raz kolejny, a moim oczom ukazuje się coś wspaniałego! Zastanawiam się, czy zdążę dojść do punktu widokowego, który mam przed sobą. Dostrzegam pracownika parku. O której odjeżdża ostatnia kolejka? – chcę się upewnić, bo wydaje mi się, że powinna być o 17:00. Za kwadrans piąta – odpowiada mi, a widząc moją konsternację dodaje – Idź szybko, zrób zdjęcie i wracaj!. Spoglądam na zegarek. Jest 16:25. Nie wiem, czy zdążę, ale mówi się trudno. Zakładam, że nie będą tak okrutni, by zostawić mnie na górze…
Tym, co tak bardzo mnie zachwyca, jest krater Pico Viejo i ząbkowane szczyty masywu Teno tonące w chmurach w tle. Biegnę wręcz do punktu widokowego, by przyjrzeć się odrobinę bardziej z bliska temu wulkanowi. To drugi najwyższy szczyt Hiszpanii sięgający 3134 metrów n.p.m. ze średnicą krateru wynoszącą 720 metrów. Wygląda trochę jak pryszcz na gładkim obliczu Teide, o ile pryszcz może być piękny, bo Pico Viejo, oświetlany promieniami słońca, jest piękny! Ostatni raz wybuchł w 1798 roku.
Równie fantastyczne są majaczące w tle sylwetki wzniesień Teno. Przywodzą na myśl jakąś bajkową, magiczna krainę okrytą chmurami niczym welonem tajemniczości. Znowu mam przed oczami zielone lasy, które przypominają mi o tym, jak przyjemne może być to wilgotne, pachnące leśne powietrze. Chciałabym się tam znaleźć. Wiem, że gdzieś między tymi skałami i drzewami ukryta jest jedna z najładniejszych miejscowości Teneryfy, Masca. Niestety ze względu na brak czasu tym razem nie jest mi dane tam pojechać… Ale przynajmniej mogę rzucić okiem z daleka.
Alarm w głowie każe mi spojrzeć na zegarek. 16:35! Nie ma opcji, żebym w ciągu dziesięciu minut dotarła z powrotem do kolejki. Zawracam, wspinam się mozolnie, stawiając krok za krokiem, ciężko oddycham. Kilka minut później docieram do pracownika parku. – A o której jest pierwsza kolejka na dół jutro rano? Bo na ostatnią chyba nie zdążę… – mówię pół żartem, pół serio. Uśmiecha się – Idź spokojnie. Ja też będę nią jechał. I jeszcze ci ludzie za tobą. Po prostu idź, dasz radę! – coś czuję, że ta 16:45 to była taka ściema, żeby nas trochę pospieszyć. Uspokaja mnie jednak myśl, że nie jestem ostatnia. Mimo, że nie oszczędzam się wdrapując się z powrotem w kierunku stacji, to na miejsce docieram tuż przed 17:00.
Za chwilę dojeżdża kolejka, do której wsiadają ostatni turyści. Uśmiecham się do siebie, bo na szczęście nie jestem ostatnia. Kiedy zjeżdżamy w dół, pod górę wjeżdża jeszcze jeden pusty wagonik. Być może na gorze zostali jeszcze jacyś maruderzy, a może zjadą nim pozostali pracownicy parku. Nie wiem. Skupiam się na tym, co dzieje się dookoła mnie. Zjeżdżamy dość szybko i wyraźnie czuję, jak temperatura powietrza podnosi się coraz bardziej. Po wyjściu z kolejki pierwsze co robię to odwinięcie chustki z szyi i zdjęcie polara. Moje auto jest jednym z ostatnich odjeżdżających spod stacji.
Trochę boli mnie głowa. Nie wiem, czy to z nadmiaru wrażeń, braku tlenu czy też ze zbyt szybkiej zmiany wysokości. W dodatku chce mi się pić, a nie mam przy sobie nic zupełnie. Zatrzymuję się więc w jakiejś przydrożnej knajpce, żeby kupić butelkę wody. Przede mną całkiem spore zamówienie składa inny turysta, więc cierpliwie czekam na swoją kolej i rozglądam się po okolicy. Za sobą, na niewielkich krzaczkach dostrzegam małe stadko kanarków! Te urocze, żółte ptaszki, wesoło podskakują i ćwierkają, robiąc całkiem sporo hałasu. Jako dziecko miałam kanarka (przez kilka dni, zanim okazało się, że mam alergię na pierze :) i pamiętam, że tamten był bardziej żółty i ładniej śpiewał, ale i tak wpatruję się w te małe ptaszki z zachwytem. Przez trzy miesiące na Lanzarote nie spotkałam żadnego, musiałam po to pojechać na Teneryfę!
Zmęczona, ale zadowolona, docieram do hotelu. Teneryfa jest zachwycająca, tak odmienna od dobrze znanej mi już Lanzarote. Tutejsza roślinność zachwyca, a wilgotność sprawia przyjemność. Coś czuję, że kiedyś tu wrócę i to przynajmniej na tydzień!
Byliście na Teneryfie? Wjechaliście lub wspięliście się na Teide? Też mieliście trudności z oddychaniem, czy to tylko ja i moja wyobraźnia? A może Teneryfę macie dopiero w planach?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Byliśmy w styczniu, wyjście na Teide warte wysiłku!
Świetne zdjęcia, te chmury mnie powaliły. Wulkany mnie fascynują, zresztą jak cała natura i jej moc.
Dzięki! Mam tak samo od czasu, kiedy pierwszy raz stanęłam w kraterze na Nisiros…
No teraz jest! Zabieram się za czytanie.
mam plan i go wykonam – czyli wejść z buta,spać w schronisku i o świcie na szczyt :-) ale nawet jak się nie wyjedzie kolejką, to całe otoczenie Teide jest magiczne…i faktycznie, można tam jeździć wiele razy:) nie znudzi się. Teide fascynuje i z bliska i z daleka, np oglądany z innych wysp ;) zwłaszcza z leżącej w jego cieniu Gomery. ja po prostu ten wulkan kocham ;-)
Wspaniałe miejsce, byłam tam w zeszłym roku, ale nie wjechałam na górę, teraz trochę szkoda, bo okazja może się nie powtórzyć. Inne wyspy kanaryjaskie czekają!
Inne wyspy też są piękne, ale na wulkan warto wjechać. Może jednak kiedyś wrócisz…
Kanarek bardziej mi się podoba niż wulkan ;-)
Kanarek słodki jest, to prawda :)
Na mówiłaś mnie! Zdjęcia przepiękne
Beata, dzięki, cieszę się :) Nie spodziewałam się, że będę kogokolwiek namawiać na Teneryfę, bo wydawała mi się nudną, plażową wyspą, a oczarowała mnie ona od pierwszego momentu :)
Kasia, wschód słońca musi być fantastyczny!
a pod górę 6 godzn…. :P najpierw muszę nad kondycją popracować chyba;)
Na Teneryfie spędziliśmy tydzień czasu – głównie aktywnie zwiedzając, a nie tylko leżąc na plaży
Właśnie nie byłam, wciąż rozważam Wyspy Kanaryjskie.
nie rozważaj, tylko kupuj bilet ;) widziałam najtańszy z Modlina za 400 zł :D Mój prywatny ranking ( póki co) od pierwszego miejsca : La Palma,Fuerteventura, Lanzarote,Teneryfa, Gomera,Gran Canaria. udzielam też wszelkich wskazówek,hehe
Kasia, ja jeszcze na wszystkich nie byłam, ale póki co (na gorąco, że tak to ujmę) to: Teneryfa, Lanzarote, Graciosa, Fuerteventura :D
Graciosy nie liczyłam ;) bo nie jest zaliczana do tych głównych wysp. ale też w czołówce
Mieszkańcy Graciosy by Cię wyklęli :D
Popieram przedmówczynie – nie zastanawiaj się tylko jedź. Ja na razie odwiedziłam dwa razy Lanzarote i raz La Graciosę. Jednak dla mnie to mało. Mam nadzieję tam jeszcze wrócić.
Pozdrawiam ;)
Ja właśnie wróciłam, znowu zachwycona! :D
Byłam i baaardzo mi się podobało! :)
Miałam wchodzić na Teide w lipcu zeszłego roku, ale…(uwaga, fail roku) spaliłam stopę na piasku i nie mogłam założyć butów :)))) Więc z zazdrością czytam Twój post
Justyna, niezła jesteś!!! :D
Super fotunie!
Też byliśmy, ale niestety nie udało się nam wejść/wjechać na szczyt :(
Ale widoki! Do tej pory byłam tylko na Gran Canaria ale czytając Twoje opisy i (zwłaszcza!) oglądając zdjęcia, mam ochotę na więcej!
A ja sie wlasnie zastanawiam, czy sie na Gran Canarie nie wybrac. Polecisz tam cos ciekawego na jeden dzien?
Jeden dzień na Gran Canarii?
Zdecydowanie Agaete, Arucas, Las Palmas oczywiście, no i Maspalomas!
Ale to tylko samochodem ;)
Decyzja podjęta, jednak pojadę na Graciosę :) Gran Canaria może innym razem :)
o tym magicznym wulkanie na Teneryfie, mam wrażenie, że słyszę cały czas – to chyba znak, że czas coś zaplanować w tamtym kierunku ;)
Kto wie, kto wie… ja tak mialam z Gruzja. Wszedzie czytalam, az w kncu pojechalam tam :)
Piękne widoki! Mnie niestety pokonał czarny piasek na plaży, który spalił mi stopę i uniemożliwił założenie butów :( Nie wspominając już o wejściu na górę. Fail roku :P
Wulkan, na który można wjechać kolejką? Wow :) Wiesz, jak podzielam Twoją do nich (wulkanów) miłość, ale niestety Kanary mi nie po drodze w najbliższym czasie. Na szczęście tu dookoła mnie dymiących stożków jeszcze więcej ;)
Hahahha, no tez fajnie. Ja sie w Twoje okolice musze kiedys wybrac tez :)
Fascynuja mnie wulkany, Teide to byl jeden z pierwszych jakie widzialam, w ogole cala Teneryfa jest przepiekna.
Ja bylam zaskoczona, myslalam, ze nie bedzie ciekawie a po jednym dniu chcialabym wrocic na co najmniej tydzien :D
Jakoś mnie nie ciągnęło na Kanary, ale po Twoim wpisie i fotkach zmieniłem zdanie. Ale na sam szczyt jakieś zezwolenia? Gdzie załatwiać?
Pozwolenia zalatwia sie przez internet tutaj: https://www.reservasparquesnacionales.es/real/parquesnac/usu/html/listado-actividades-oapn.aspx?cen=2
Dzięki :)
tam moja stopa jeszcze nei staneła. Ale droga rzeczywiście wygląda super no i sam wulkan robi mega wrażenie.
Droga swietna, az zaluje, ze musialam byc sama sobie kierowca :D
Diabli jakies tam mieszkaja chyba, bo siarka zalatuje ;)
Diabli, a jakże! Jak kto nagrzeszy to może tam do nich trafić ;) wyobrażasz sobie, wieczność pod wulkanem? :D
Coś tak pięknego i majestatycznego, że mam ochotę rzucić pracę, zabrać ze sobą plecak i ruszyć w świat…To niesamowite, co natura stworzyła, tak przepotężne, majestatyczne i wciągające…Aż się rozmarzyłam !
:)
Jakie jaja! :) Lista na wejście na szczyt wulkanu… w życiu bym nie wpadł. Ale może nie ma co się dziwić, bo skoro da się tam wjechać kolejką, to i tłumy mogą się pojawić. Pewnie problem rozwiązałby się sam, jakby jedynym sposobem było wejście na własnych nogach :)
Co by jednak nie mówić, to widoki z góry są magiczne. A to zdjęcie z pierzyną chmur… magia!
Dzięki! Pewnie masz rację, ale to jest w sumie niezłe rozwiązanie moim zdaniem – cena kolejki też dla niektórych jest zaporowa (26 euro), no i na czubek nie wchodzą dzikie tłumy. Jak ktoś chce to też może na nogach :)
Uwielbiam gory czy wulkany osnute chmurami…. piekna mialas przygode!
Dzięki, to prawda, było pięknie :)
Mam ogromną słabość do wulkanów! Ten wygląda bardzo fajnie :)
Jest genialny! :)
Z Twojego tutaj CV. Co kilka miesięcy mieszkasz gdzie indziej? Mieszkasz, czy wyjeżdżasz? Bo żeby pomieszkiwać co rusz gdzie indziej, to wymaga przede wszystkim ogromnego hartu i niezłej gotówki. Gotówkę można organizować, np. pracując gdziekolwiek. Np. dwie moje bratanice były rok w Australii, podróżowały czym się dało, spały gdzie się dało, pracowały w przeróżnych miejscach, raz kilka dni, innym razem kilka tygodni. Na zakończenie stać ich było na wycieczkę do Nowej Zelandii.
Zakładam, że masz skądeś wystarczająco funduszy i podróżujesz, a nie mieszkasz co pewien czas gdzie indziej. Dlaczego tak sądzę? Twoje opisy- a przeczytałem o Gruzji i ten o Teneryfie, pokazują, że jakbyś wpadała i brak Ci czasu na pełne , spokojne zwiedzanie.
Podoba mi się bogata ilustracja fotograficzna. Sam dużo podróżuję. Byłem także na hiszpańskiej Teneryfie i w kilkudziesięciu innych krajach; wiele wyjazdów prywatnie organizowanych, niektóre w ramach ekspedycji klubu grotołazów, a niektóre zabukowane w biurach podróży.
Zajrzałem tutaj do Twego blogu, bo latem wybieramy się z synem na Kazbek. Zatem szukam po sieci informacji. Z Twoich też skorzystam.
Książka- gratuluję. Moja ( w księgarniach wątpię, by jeszcze była – wydanie 2014), ale w sieci ciągle widnieje:
Autor Janusz J. Plewniak, Tytuł „Do Honolulu i z powrotem”
Wydawnictwo Nowy Świat, rok wydania 2014, format 20,5×14,5 cm, stron 264
Numer ISBN 978-83-7386-524-2
Tak jak napisałam tutaj: https://www.dalekoniedaleko.pl/a-kto-to-a-co-to/ moja praca pozwala mi na mieszkanie w różnych miejscach świata przez kilka miesięcy w roku. Na przykład ostatnie siedem spędziłam na Zanzibarze. Ale pomiędzy sezonami też staram się trochę podróżować. Na przykład na Lanzarote mieszkałam pół roku, stamtąd na jeden dzień wybrałam się na Teneryfę. Ot, i zagadka rozwiązana. Pozdrawiam!
Moje opisanie wycieczki na tę górę tutaj:
http://www.national-geographic.pl/blogi/archiwum/nazywa-sie-pico-del-teide
W zasadzie jest tak, jak Ty opisałaś. I dobrze zilustrowałaś.
Byliśmy na Teneryfie, dotarliśmy i na Kanary ) Zazdraszczamy zdobycia Teide, bo u nas wiał zbyt duży wiatr i kolejka stanęła i z wejścia nic nie wyszło :/ Za to reszta wyspy po troszku zwiedzona :)
Ni chciałabym być w tej kolejce przy silnym wietrze ;) ja zazdroszczę reszty wyspy!
Witam,
Piękne zdjęcia. Będziemy na Teneryfie początkiem października. Mamy zarezerwowany nocleg w schronisku na Teide. Mam pytanie może trochę śmieszne ale zastanawiam się jakie buty będą potrzebne na wyjście na szczyt? Jak ta droga wygląda? Czy konieczne są górskie buty czy wystarczą adidasy? Pytam ze względu na to że buty górskie są zdecydowanie cięższe a miejsca w bagażu mało. Jaka temperatura na szczycie?
Za wszelkie wskazówki z góry dziękuję :)
Zdecydowanie potrzebne będą buty w góry. Droga na początku jest łatwa, ścieżką piaszczysto żwirową, ale później zaczyna się wspinaczka po wąskiej ścieżce, praktycznie po kamieniach.
Na szczycie będzie zdecydowanie chłodniej. Różnice sięgają nawet 20 stopni, więc lepiej ubrać się ciepło + chronic się przed słońcem :)
Moim zdaniem porządne buty górskie są potrzebne, nie żadne adidasy. Może być zimno, na górze leży śnieg. Pozdrawiam!