Wyspa goździkami pachnąca
Do ręki dostaję rożek wykonany ze zwiniętego liścia bananowca. Ruszam za przewodnikiem w gąszcz drzew i krzewów. Dżungla i zarośla, przez które przechodzimy, to tak naprawdę plantacja przypraw. Na każdym przystanku mój naturalny, zielony pojemniczek zapełnia się pokruszonymi liśćmi, kwiatami, kawałkami korzeni, łodyg, kory i owoców. Dwie godziny później rożek wypełniony jest po brzegi najprzeróżniejszymi skarbami. Podsuwam go sobie pod nos, by wyczuć mieszankę zapachów – od lekkich, odświeżających cytrusów, przez słodkawy cynamon po ostre, korzenne aromaty. Głowa pełna jest opowieści naszego przewodnika o przyprawach z Zanzibaru.
Dawno, dawno temu na Zanzibar przybyli Portugalczycy. W XVI wieku przywieźli oni ze sobą pierwsze przyprawy takie jak czosnek czy papryczki chilli. Goździki na archipelagu pojawiły się w 1812 roku za sprawą pochodzącego z Maskatu Saleha ibn Haramila, który sprowadził je tutaj z wyspy Reunion. Jednak dopiero w pierwszej połowie XIX wieku za rządów sułtana Omanu Saida ibn Sultana, który przeniósł swoją siedzibę z Maskatu na Zanzibar, archipelag stał się wiodący na świecie pod względem produkcji przypraw, najważniejszą spośród których były goździki. Władca ów, dostrzegając potencjał produkcji przypraw, skonfiskował plantacje Saleha i zadecydował, że każdy właściciel ziemski ma na swojej plantacji posadzić co najmniej trzy drzewka goździkowe. Według innego źródła miały to być dwa drzewka na każdą rosnącą na działce palmę kokosową. Jakkolwiek nie brzmiałoby zarządzenie sułtana, doprowadziło ono do tego, że wkrótce Zanzibar stał się goździkową potęgą, opierając produkcję w dużej mierze na pracy niewolników, co przyniosło rządzącym ogromne dochody. Mówi się, że w tamtych czasach goździki były cenniejsze niż złoto.
Dzisiaj po złotych czasach goździków pozostało już tylko wspomnienie. Zanzibar, niegdyś największy producent tej przyprawy, zajmuje obecnie trzecie miejsce na światowym rynku, plasując się za Indonezją i Madagaskarem. Jego udział w globalnej produkcji nie przekracza 10%. Goździkowy upadek rozpoczął się wraz z rewolucją w 1964 roku, kiedy afrykańska większość wystąpiła przeciwko rządzącej archipelagiem arabskiej elicie. Nowy rząd utrzymał monopol na handel goździkami, oddając go w ręce państwowej Zanzibar State Trading Corporation, która narzuca sztucznie zaniżone ceny na rynku. Niskie dochody zniechęcają więc farmerów do uprawy.
– Większość tego, co produkujemy, musimy sprzedawać rządowi – skarży mi się pracujący na jednej z prywatnych plantacji przypraw Ali. – Nie opłaca się, więc tak naprawdę mało osób dba o drzewka goździkowe. Bo po co dawać im zarobić, jak oni nie dają zarobić nam? – pyta mnie retorycznie.
Rzeczywiście od połowy XX wieku produkcja goździków na Zanzibarze spadła drastycznie – z dwudziestu czterech tysięcy ton do rekordowo niskich trzech i pół tysiąca ton w 2013 roku. Zniechęceni marnymi zyskami plantatorzy przestali dbać o drzewka, które starzejąc się stają się podatne na choroby i dają coraz mniejszy plon. W 2000 r. w ramach protestu wielu farmerów podpaliło swoje plantacje, co doprowadziło do kolejnych zniszczeń. W ciągu kilku dekad liczba drzewek spadła o połowę z czterech do dwóch milionów. Rozwinął się także przemyt goździków za granicę, do Kenii, gdzie można sprzedać je po cenach rynkowych.
Plantatorzy, którzy zwątpili w opłacalność produkcji goździków, przerzucili się na inne uprawy.
– Ja tu widzę sam pieprz – zwracam uwagę Alemu, kiedy wędrujemy po jego plantacji.
– Tak, bo pieprz możemy sprzedawać po normalnych cenach, więc opłaca się go produkować. Mamy na Zanzibarze bardzo dobrej jakości pieprz! – wyjaśnia mi mężczyzna.
Od kilku lat władze Zanzibaru zorientowały się, że sztucznym zaniżaniem cen i regulacją handlu nie zdziałają wiele. Dlatego w 2010 roku prezydent Ali Mohamed Shein zadeklarował, że rząd podejmie działania zmierzające do ponownego wzrostu produkcji goździków. Przede wszystkim trzykrotnie podniesiono ceny – z 5000 szylingów do 15000 szylingów za kilogram. Oprócz tego wdrożono program dystrybucji sadzonek goździkowych za darmo – latach 2015 i 2016 rozdano ich niemalże pół miliona. Wiele z nich niestety obumiera, bo farmerzy mimo wszystko nie przykładają wagi do dbania o drzewka. Wielu twierdzi, że podjęte przez władze kroki nie są wystarczające, by zachęcić ich do zwiększania produkcji. Mimo to pierwsze sukcesy już zanotowano – dzisiaj na Zanzibarze produkuje się rocznie około dziesięciu tysięcy ton goździków. Jednakże rząd nadal odmawia pełnej deregulacji, twierdząc, że goździki to symbol Zanzibaru, więc muszą pozostać w rękach władzy.
Ważną kwestią dotyczącą plantacji goździkowych jest praca dzieci. Marisela, która oprowadza mnie po rządowej farmie Kizimbani, opowiada mi, że plantatorzy bardzo chętnie wykorzystują je do zbierania plonów.
– Bo dzieci mogą wspiąć się wyżej i pracują szybciej – tłumaczy. Kiedy goździki – czyli pączki kwiatów – nabierają czerwonej barwy, trzeba je natychmiast zebrać, zanim zakwitną. Dlatego w okresie zbiorów wiele dzieci nie chodzi do szkoły, by pomagać rodzicom w pracy na plantacji, i to pomimo faktu, że zatrudnianie dzieci jest oficjalnie nielegalne. Niektórzy jednak się tym nie przejmują, co prowadzi do wielu wypadków, a czasem nawet śmierci dzieci, które spadają z drzew w trakcie pracy.
Ze względu na fakt, że w 1872 roku potężny huragan zniszczył większość drzewek goździkowych na wyspie Unguja, dzisiaj to Pemba odpowiada za 90% zanzibarskiej produkcji tej przyprawy. Wraz z rozwojem turystyki plantatorzy z Unguja odkryli więc nowe źródło dochodu – wycieczki po plantacji dla turystów. Widać niejednokrotnie, że odwiedzane przez nas plantacje nie są już absolutnie nastawione na produkcję goździków na sprzedaż, lecz na pokazywanie przyjezdnym, jak uprawia się najprzeróżniejsze przyprawy. Nie ujmuje to jednak autentyzmu tak zwanym spice tourom, które dają wgląd w rolnicze, a także kulturalne dziedzictwo wyspy oraz trochę w smutną historię niewolnictwa.
Zanim wybierzemy się na wycieczkę na taką farmę warto ją najpierw wcześniej trochę zaplanować. Na Zanzibarze można bowiem odwiedzić dużą, rządową plantację Kizimbani, której podstawowym celem jest rzeczywiście uprawa roślin na handel, a także badania naukowe. Wędrówka po Kizimbani zajmuje mi ponad cztery godziny. Częściej jednak organizatorzy zabierają na mniejsze, prywatne farmy o nazwach typu Hakuna Matata, Tangawizi czy Pole Pole, gdzie oczywiście dostają procent od każdego przywiezionego turysty. Tu trzeba liczyć na trochę szczęścia, bo niektóre z tych farm to nadal spore połacie ziemi pełne różnego rodzaju drzewek i krzewów, po których spacerujemy przez jakieś dwie godziny, ale inne to malutkie “farmy” z trzema drzewkami na krzyż, gdzie człowiek obróci się dwa razy pomiędzy jakimiś roślinami i na tym koniec. Na stosunkowo małą farmę trafiła na przykład Ibazela, która opisała swoją spice tour na blogu Love Traveling.
Spacer po plantacji to pouczające doświadczenie, szczególnie dla osób ciekawych świata! Przewodnicy najczęściej mają sporą wiedzę o produkcji i sposobach użycia różnych produktów roślinnych i chętnie opowiadają o nich turystom. Towarzyszy im często młody chłopak z ostrym nożem w ręku, którego zadaniem jest wykopywanie korzeni, wspinanie się na drzewa by zerwać stamtąd jakieś owoce, zrywanie i rozgniatanie liści do powąchania, a w międzyczasie plecenie najprzeróżniejszych ozdób z liści palmowych, takich jak korony, krawaty, torebki czy pierścionki. To ostatnie trochę mnie drażni, bo zamiast tego swoistego show ważniejsze jest dla mnie to, co opowiada przewodnik, ale wiem, że wielu turystów lubi takie zabawy.
– Ile znasz rodzajów pieprzu? – pyta mnie Marisela, kiedy wędrujemy po Kizimbani.
– Czarny, biały, czerwony, zielony – odpowiadam i uśmiecham się delikatnie, bo wiem, co opowie mi za chwilę. Wszystkie te rodzaje pieprzu pochodzą z jednej i tej samej rośliny, a kolor zależy od momentu, kiedy nasiona zostały zebrane oraz jakiej obróbce je poddano. Pieprz czarny i zielony otrzymuje się przez zebranie nie do końca dojrzałych ziarenek. Czarny suszy się na słońcu i poddaje fermentacji. Zielony – suszy się w niskich temperaturach by zachować kolor ziarenek.
Pieprz czerwony i biały powstaje po zebraniu nasionek dojrzałych. Ten pierwszy konserwuje się w solance, a ten drugi moczy w wodzie, by usunąć skorupkę, a dopiero potem suszy na słońcu.
Podoba mi się drzewko cynamonowe. Cynamon jaki znamy z kuchni to wysuszona i sproszkowana kora. Przewodniczka odcina jej kawałki i daje do powąchania. Uwielbiam ten aromat! Za chwilę dostaję do ręki kawałek korzenia i tu zaskoczenie – nie pachnie on cynamonem. Do moich nozdrzy dobiega odświeżający mentolowy zapach. Według opowieści ma on działanie przeciwbakteryjne. W życiu nie zgadłabym, że to to samo drzewko.
Kolejny przystanek to drzewko, po którym wije się zielone pnącze. Dostrzegam jasnobeżowy kwiat, a kawałek dalej zielone strąki. To wanilia. Tak droga przyprawa, że jako jedynej nie można jej zerwać i powąchać. Marisela opowiada, że laski wanilii należy zbierać kiedy są jeszcze zielone. Przesuszone, sczerniałe strączki, które widziałam podczas poprzedniej wizyty nie nadawały się już do użytku, zostawiono je tylko na pokaz.
Ciekawie prezentuje się też kardamon – to wijące się po ziemi łodyżki z małymi, białymi kwiatami i ziarenkami przyczepionymi do nich. To trzecia, po szafranie i wanilii, najdroższa przyprawa świata.
Kurkuma i imbir to kłącza, które pomocnik przewodnika musi wykopać z ziemi, by nam pokazać. Imbir wyróżnia się mocnym, ostrym zapachem, a kurkuma ma piękny, pomarańczowy kolor.
W ramach przerywnika od przypraw, przewodnik pokazuje nam roślinę, którą określa jako lipstick plant – szminka roślinna. Po rozłupaniu skorupki naszym oczom ukazują się malutkie czerwone ziarenka. By udowodnić, że mogą one rzeczywiście służyć za szminkę, pomocnik smaruje sobie nimi usta, nadając im piękny, intensywnie czerwony kolor.
Nieopodal drzewek ylang-ylang, z pięknie pachnącymi kwiatami, rozłożył swój kram sprzedawca mydełek i olejków eterycznych. Proponuje najprzeróżniejsze produkty oparte na tradycyjnych zanzibarskich przyprawach. Póki co nie jestem zainteresowana, więc idziemy dalej.
Najładniejszą chyba przyprawą jest dla mnie gałka muszkatołowa. Owoce wielkości śliwki po przecięciu wyglądają jak małe dzieło sztuki. Ciemna pestka otoczona jest małymi, czerwonymi niteczkami. Te niteczki usuwa się i suszy, podobnie jak samo nasiono. Obie części owocu używane są jako przyprawy – nasiona właśnie jako gałka, natomiast czerwona osnówka znana jest jako kwiat muszkatołowy. Przewodniczka opowiada mi, że oprócz zastosowania w kuchni gałka używana jest też przez lokalne kobiety jako odpowiednik alkoholu, środek, który pozwala im wyzbyć się wstydu, afrodyzjak.
Oprócz tych przypraw na plantacji można powąchać i zasmakować jeszcze wielu innych, takich jak trawa cytrynowa, owoce chlebowca, karambolę, limonki czy nawet duriany. Wizytę nierzadko zamyka małe przedstawienie, podczas którego pomocnik wspina się na palmę kokosową, zrzuca kilka kokosów i śpiewa lokalne piosenki, a po zejściu otwiera kokosy i częstuje nimi turystów. Po wszystkim oczywiście oczekuje dolara czy dwóch napiwku. Będąc na plantacji można też zajrzeć na niewielkie stoisko, gdzie sprzedawane są różne przyprawy. Taniej można je jednak kupić na targu w Stone Town, choć przewodnicy mówią, że będą tam one gorszej jakości.
Choć mówi się o Zanzibarze, że to wyspa przyprawami pachnąca, to wysiadając z samolotu nie czuję słodko-korzennego zapachu goździków. Mimo to kilkukrotnie wybieram się na plantacje, by dowiedzieć się czegoś ciekawego o przyprawach, których na co dzień używa się w kuchniach na całym świecie. Kiedy jednak po raz kolejny wącham swój wypełniony przyprawami rożek rozumiem, skąd ten przydomek. Przyprawy pachną obłędnie!
Przewodnik po Zanzibarze
W kwietniu 2018 roku nakładem wydawnictwa Bezdroża, w serii Travelbook, ukazał się przewodnik po Zanzibarze mojego autorstwa. Znajdziecie w nim jeszcze więcej praktycznych informacji dotyczących podróżowania po wyspie i archipelagu, a także opisy tamtejszych atrakcji turystycznych, plaż i zabytków, a także miejsc leżących nieco na uboczu turystycznych szlaków. Dostaniecie namiary na polecane hotele i hostele, agencje turystyczne, centra nurkowe i wiele więcej. Spędziłam nad jego przygotowaniem i napisaniem bardzo dużo czasu, więc myślę, że wybierając się na Zanzibar, warto po niego sięgnąć. Kliknij tutaj i kup :)
Jeśli planujesz wyjazd na Zanzibar, zajrzyj też do wpisu zawierającego przydatne informacje praktyczne!
Plantacje przypraw można odwiedzać nie tylko na Zanzibarze. Byliście może gdzieś indziej w tego typu miejscu? Interesuje Was produkcja przypraw?

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Aj…skubnij dla nas garsteczke! Albo…hmmm…hurtem nadaj paczke:)
Paczkę prędzej bo w bagażu miejsca już prawie brak. Tylko z Afryki to nie wiem jak szybko dojdzie (i czy w ogóle…) :)
Mamy czas:)))
Tak mówią w Afryce. Że Europejczycy mają zegarki a Afrykanczycy czas :D
Pachnie nawet tu! ;)
:D
Dokładnie! Ja nawet mam ochotę zabrać się za gotowanie :D
Hahhaha co w planach na obiad? :)
Dziś wyjątkowo muszę się najeść jedynie ekscytacją przed podróżą ;)
Też fajnie! Dokąd? :)
Barcelona :)
Super!
To mega ciekawe zobaczyć jak wyglądają rosnące przyprawy, z którymi mamy do czynienia zazwyczaj w formie proszku. Historia goździków jest fascynująca, mam nadzieję, że w końcu znajdzie swój happy end!
Ja też mam taką nadzieję, choć pewnie nie będzie łatwo, ale trzymam kciuki za Zanzibarczyków ;)
na plantacji przypraw nie byłam… jeszcze, ale byłam na innych plantacjach np. kawy. I zawsze było super :)
Ja nie byłam na plantacji kawy. Tylko herbata, kakaowiec i kauczukowiec :)
Ja dwa razy byłam na plantacji kawy – Gwatemala (i tam było rewelacyjnie) oraz na Kubie (a tam tak sobie. Czyli plantacja plantacji nierówna ;)
To prawda! :)
O, idealnie. Zabieram się za czytanie!
Miłego! :)
Byliśmy na Bali i na Sri Lance. To ciekawe doświadczenie :)
O, też byłam na Sri Lance ale tamta była mniejsza niż ta zanzibarska w moim przypadku :)
To niesamowite, że niektóre przyprawy znamy tylko pod postacią np. proszku i się nawet nie zadmstanawiamy jak wyglądają “w całości” :)
Tak, na przykład taki cynamon, że to kora drzewa :)
Dokładnie! A dla mnie to tylko proszek :)
A w ogóle na Zanzibarze ten proszek jest trochę inny niż ten, który znam z torebek z Polski. Taki bardziej puszysty :)
Wszystkie przyprawy są inne niż w PL, bo są prawdziwe :-)
Oooo marzy mi się taka wizyta na plantacji przypraw! To fascynujące zobaczyć jak naprawdę wyglądają przyprawy,które znamy tylko jako produkt z marketu :)
O tak, super sprawa :)
Zazdraszczam :) ja pewnie tam zemdlałabym od zbyt intensywnego wciągania aromatów nosem :) nawet jak w zwykłym sklepie kupuję bazylię albo miętę – całą drogę delikatnie wącham doniczkę bo nie mogę się od nich oderwać :)
Osobiście mam wielki uraz po paru mocno turystycznych wycieczkach, ale po twoim tekście może po prostu poświęcę więcej czasu następnym razem na szukanie farmy właściwej, z której wyniosę wiedzę
Hahaha, ja tez uwielbiam wąchać przyprawy (oprócz pieprzu ;) ), to takie przyjemne :D
Dziękuję za przepiękne relacje rady i porady itd.z podróży które bardzo się przydają.pozdrawiam.
Dziękuję za miłe słowa! Cieszę się, że przydają się moje wpisy :)
Pani robi to najlepiej.A duźo czytam.Postanowiłam źe będę teraz więcej podróźować. A co tam☺☺
Piękne postanowienie :) powodzenia!!! :D
Dziękuję i zapraszam na Mazury
Zabrakło nam na Zanzibarze czasu na przyjrzenie się aż tak blisko temu, jak rosną te popularne i mniej popularne przyprawy (a szkoda :( ) – nadrobiliśmy zaległości trochę później i w innym miejscu ;) Świetny wpis i zdjęcia ze zbliżeniami roślin ! Chyba musimy tam wrócić – po Twoich wpisach wiem co nas ominęło.
Dziękuję! Dobra plantacja przypraw jest naprawdę bardzo ciekawym miejscem i warto odwiedzić :)
Ciekawe doświadczenie zobaczyć, w jaki sposób rosną te wszystkie smakowite przyprawy, których używamy codziennie w kuchni. Chciałabym najbardziej zobaczyć i powąchać drzewko cynamonowe, bo jestem wielką miłośniczką cynamonu ;)
Jakby nie obcięta kora to nie domyśliłabym się, że drzewko cynamonowe to drzewko cynamonowe. Z daleka nie pachnie, dopiero po nacięciu kory jak ją powąchasz to czujesz ten cudowny zapach :)
Że imbir to kłącze to wiedziałam, ale że kurkuma? No to nowość dla mnie. Ale generalnie na co dzień się nie zastanawiamy nad przyprawami w naszych torebeczkach ze sklepu, a przecież każda z nich “za życia” ma jakiś kształt, owoc, kolor – czasami zupełnie inny niż po obróbce. A pieprz cytrynowi to też jakaś odmiana, czy może tylko mix z kwaskiem cytrynowym? Ciekawe..
Wiesz, że nigdy o pieprzu cytrynowym nie słyszałam? Aż sprawdziłam, to mieszanka pieprzu czarnego ze skórką z cytryny albo kwaskiem albo sokiem cytrynowym :)
Goździkowo – pieprzowy raj! Mega! Wyobrażam sobie jak musiało tam pachnieć. Nigdy nie myślałam o podrózy do Zanzibaru, ale po twojej opowieści zaczęłam się porządnie zastanawiać. Zdjęcia są super
Dzięki! Staram się ciągle pokazywać, że Zanzibar to nie tylko plaże ;)
Interesujący post :) Wiele przydatnych informacji.
Dziękuję.
Można powiedzieć, że niejako poczułem aromat tej krainy poprzez zapachy! :) Cudownie smaczna relacja!
Dziękuję :)
Przemyt narkotyków, alkoholu…. ale goździków?! ;-) Jak widać, każdy towar może nieźle namieszać.
ps. piękna ta Twoja Afryka!
Dzięki! O tak, na wszystkim można jakoś dodatkowo zarobić, jeśli rząd sztucznie reguluje ceny. Nawet na goździkach :)
Niesamowicie ciekawy artykuł i swietne zdjęcia. Rośliny zawsze i wszędzie robiły zawrotną karierę. Nie ma sie ci dziwic z resztą. Pamiętam swoje wrazenia po zwiedzaniu plantacji kawy oraz tytoniu. Plantatorzy mieli do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy.
Chętnie zobaczyłabym plantację tytoniu. Jak byłam na Kubie to akurat nie trafiłam na odpowiedni sezon… a takie rzeczy niesamowicie mnie interesują!
Aj, zapachniało przyprawami :) Na Seszelach udało mi się odwiedzić cynamonową dżunglę, coś niesamowitego! Wydaje mi się, że utknęłabym w Zanzibarze po uszy, tyle tam dobroci :)
Zazdroszczę cynamonowej dżungli! Już samo to określenie ma w sobie magię :)
Czy plantacja, którą opisujesz to Kizimbani Agriculture Training Institute, na północ od Stone Town? Czy można tam samemu dojechać i na miejscu wynająć przewodnika po plantacji, czy trzeba skorzystać z jakieś lokalnej agencji turystycznej? Czy kojarzysz może czy plantacja jest otwarta dla zwiedzających każdego dnia, w jakich godzinach i ile kosztuje wstęp? Jeszcze wczoraj wahałam się między wybrzeżem Kenii, a Zanzibarem, ale od wczoraj czytam Twój blog i decyzja już zapadła :)
Tak, to ta plantacja. Można dojechać samemu, na miejscu na pewno będzie ktoś, kto oprowadzi. Plantacja jest otwarta każdego dnia, generalnie od rana do popołudnia, godzin dokładnych nie znam. Wstęp to 3 dolary plus napiwek dla przewodnika :) Cieszę się, że zdecydowałas się na Zanzibar :)
Ja też! Jedyne co mnie martwi, to że za dwa tyg. lecimy już do Kenii więc na dniach musimy się jeszcze zaszczepić na żółtą febrę, a właśnie jakieś przeziębienie się do nas przyczepiło. Oby szybko puściło…
Oo, to zdrówka życzę!
Wybieram się na Zanzibar w styczniu 2018 r. i szukając informacji o wyspie, trafiłam na Twojego bloga. Bardzo ciekawy wpis, mnóstwo informacji, piękne zdjęcia. W planach miałam wycieczkę na plantację przypraw, a po Twoim opisie jestem tym bardziej przekonana, że warto. :) Pozdrawiam!
Super, mam nadzieję, że wakacje będą udane!
Bardzo ciekawy artykuł. Trafiłam tu bo interesują mnie przyprawy i zioła. Ciekawa jestem w którym miesiącu dojrzewają goździki . Cudownie byłoby być tam akurat wtedy.