Zbrodniczy reżim Czerwonych Khmerów
Wizyta w tych miejscach jest smutna, szokująca, pozostawia bez słów. Snując się po kolejnych salach, nie jestem nawet w stanie zmusić się do fotografowania. Nie potrafię ogarnąć umysłem okrucieństwa reżimu Czerwonych Khmerów i ich przywódcy — Pol Pota. Ta komunistyczna organizacja rządziła Kambodżą przez 4 lata, od 1975 do 1979 roku, i w tym czasie zdążyła wymordować mniej więcej jedną czwartą ludności kraju. Ich zbrodnie porównuje się do Holokaustu, z tą różnicą, że hitlerowcy z grubsza oszczędzali swoich obywateli. W Kambodży, zwanej wówczas Demokratyczną Kampuczą, ludzie w imię idei bestialsko zabijali swoich rodaków.
Znajdujące się w centrum stolicy Kambodży Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng (nazwa oznacza Wzgórze Zatrutych Drzew lub też Wzgórze Strychniny) było kiedyś zwykłą szkołą średnią. Po przejęciu władzy, w sierpniu 1975 roku, Czerwoni Khmerzy utworzyli w tych budynkach Więzienie Bezpieczeństwa S-21. Sale lekcyjne zamienili w maleńkie cele, utworzyli miejsca okrutnych tortur, zakratowali okna, a całość otoczyli drutem znajdującym się pod napięciem.
Nie wiadomo, ile dokładnie osób było więzionych w S-21, ale szacuje się, że około siedemnastu tysięcy. Jednorazowo w więzieniu mogło przebywać od tysiąca do półtora tysiąca więźniów. O jakiejkolwiek higienie można było zapomnieć. Ludzie bici, bestialsko torturowani, poniżani przyznawali się do wszystkiego. Drobiazgowe kontrole prowadzone były, aby zapobiec samobójstwom. Tylko siedem osób, w tym jedna kobieta, przeżyło pobyt w tym więzieniu.
Dzisiaj Tuol Sleng to muzeum. To puste sale, w których stoją tylko żelazne łóżka, a na ścianach wiszą tablice. To hale z wewnętrznymi murami, pokazującymi jak maleńkie cele mieli do dyspozycji więźniowie. To wystawy narzędzi tortur. To obrazy pokazujące, jak dręczono ludzi. To zdjęcia ofiar. Każdy więzień był fotografowany. To turyści tacy jak my, spacerujący korytarzami w milczeniu.
1975 rok został w Kampuczy rokiem zerowym. W tym czasie Czerwoni Khmerzy pozamykali szkoły, szpitale i banki, zlikwidowali pieniądze i własność prywatną, zdelegalizowali religię, a ludzi z miast wygnali na wieś do niewolniczej pracy. Mnóstwo osób zginęło z głodu i przepracowania, wielu po prostu zabito. Ofiarą mógł być każdy, kto miał jakiekolwiek powiązania z poprzednią władzą. Albo był intelektualistą. Albo nosił okulary. Albo komuś podpadł. Szacunki, co do ilości ofiar są różne, ale średnio wylicza się, że pod rządami Czerwonych Khmerów zginęło półtora miliona osób spośród siedmiu milionów żyjących w Kambodży przed rokiem zerowym.
Po upadku reżimu Czerwonych Khmerów odkryto miejsca masowych egzekucji. Jedno z nich, Choeung Ek, znajduje się szesnaście kilometrów od Phnom Penh i znane jest pod nazwą Pola Śmierci. Odnaleziono tu ciała niemalże dziewięciu tysięcy ofiar, z których wiele było wcześniej przetrzymywanych i torturowanych w Tuol Sleng.
Spacer po Polach Śmierci uświadamia, jak okrutnie traktowano ludzi w Demokratycznej Kampuczy. Już przy samym wejściu stoi stupa poświęcona ofiarom. W jej wnętrzu znajduje się ponad pięć tysięcy ludzkich czaszek, na których widać ślady obrażeń. Dalej są masowe groby, drzewo, o które rozbijano dzieciom głowy czy gabloty z kośćmi. Są też sugestywne opisy zbrodni.
Kilka dni wcześniej staję się świadkiem jeszcze jednej pamiątki po Czerwonych Khmerach. Zwiedzając Angkor natykam się na kilka podobnych grupek: kilka osób siedzi przed wejściem do świątyni i gra na jakichś nieznanych mi instrumentach. Przyglądam się – większość z nich jest niepełnosprawna. Nie mają jednej bądź obu nóg, nie mają rąk. To jedne z tysięcy osób poszkodowanych po nastąpieniu na minę przeciwpiechotną. Tak zarabiają na życie.
Statystyki są przerażające. Szacuje się, że pod ziemią w Kambodży znajduje się od czterech do sześciu milionów min. To jeden z najbardziej zaminowanych obszarów świata. Na jego rozminowanie potrzeba jeszcze co najmniej dziesięć lat, a koszty tej operacji są ogromne – zarówno jeśli mówimy o pieniądzach (rocznie przeznacza się na ten cel około trzydziestu milionów dolarów), jak i życiu ludzkim. Praca przy rozminowywaniu jest bowiem bardzo niebezpieczna.
Rozminowanie jest jednak konieczne, bo miny stanowią ogromne zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi, którzy mieszkają w okolicach pól minowych. Wybuch może nastąpić w każdej chwili – przy uprawie ryżu czy zbieraniu owoców w lesie. Miesięcznie w tym kraju przeprowadza się ponad trzysta amputacji. Według szacunków, w Kambodży żyje obecnie około czterdziestu tysięcy osób z kończynami amputowanymi po zmasakrowaniu przez minę. Dziesiątki osób miesięcznie giną.
Miny w Kambodży pojawiły się pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Pierwsze zostały zakopane przez armię wietnamską, która zepchnęła Czerwonych Khmerów pod granicę z Tajlandią – aby utrudnić im powrót. Ci, broniąc się przed Wietnamczykami, także układali miny. Swoje zrobiły też walczące przeciwko Czerwonym Khmerom kambodżańskie Królewskie Siły Zbrojne. Mina jest tania i bezlitosna, łatwo ją zakopać, trudno się przed nią ochronić. Dlatego pod kambodżańską ziemią jeszcze nie dawno tkwiło około dziesięciu milionów tych zabójczych urządzeń.
Temat zbrodni reżimu Pol Pota jest trudny. Ciężko uwierzyć, że ludzie zdolni są do takiego okrucieństwa. W dodatku do dzisiaj ówcześni oprawcy żyją obok swoich ofiar. Wielu zbrodni jeszcze nie rozliczono, katów nie osądzono i możliwe, że to się nigdy nie stanie. Osądzi ich jednak historia.
Czy w czasie podróży zaglądacie również do miejsc związanych z czarnymi kartami historii danego kraju?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Spędziłem kilka tygodni w Kambodży ale żadnego z miejsc kaźni nie odwiedziłem, unikam takich klimatów, dość tego miałem w szkole na lekcjach historii. Jednak nawet omijając Kiling Fields i inne tego typu miejsca, nie sposób ominąć tematu – pojawia się on w filmach o Angkor Wat, w codziennych gazetach, w rozmowach z napotkanymi Khmerami. To świeże rany. Tymczasem w Tajlandii właśnie odkryto 169 ciał w masowym grobie na wschodzie kraju, możliwe że należących do czerwonych koszul – obecnie rządzących, do niedawna w opozycji. Czasy się zmieniają, rządy się zmieniają i tylko ludzie się nie zmieniają…
Czytałam o tym. Zdaje się, że były tam też podejrzenia, że mogą to być ciała ofiar tsunami? Ale niestety masz rację z tym, że ludzie się nie zmieniają. Ciągle mamy miejsca na świecie, gdzie zbrodnie są codziennością.
Straszne …
Czytałam kiedyś trochę na ten temat i byla to lektura bardzo wstrząsająca. Zdjęcia powyższe też są, a “drzewo, o które rozbijano dzieciom głowy” mnie powaliło już doszczętnie.
Ps. Czemu “Maciek” ma twarz Ewy? :)
Ja w tych miejscach nie byłam w stanie robić zdjęć. Mam tylko te cztery. Przerażające doświadczenie.
A Maciek już ma własną głowę. Błąd techniczny :)
Na temat Pol Pota czytałam obszerny artykuł, który przyprawiał o dreszcze. Też unikam raczej tego typu “pomników” ludzkiego okrucieństwa, chociaż uważam, że powinniśmy o nich pamiętać. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie wiedzą, a niektórym trzeba to po prostu to pokazać.
Kiedy byłam w Wietnamie świadomie unikaliśmy oglądania pamiątek wojennych. Nie żałuję, że nie zwiedziłam tam żadnego takiego muzeum. Czasami jednak są miejsca, do których chociaż nie chcemy, jechać musimy…
A ja nie unikam specjalnie takich miejsc, ale też na siłę nie jeżdżę po nich (na przykład w Auschwitz nie byłam nigdy). Ale wizyta w tego typu pomnikach ofiar daje mocno do myślenia.
Myślę, że choć raz warto tego typu miejsce zobaczyć. I jeśli ktoś ma dzieci to należy i im je pokazać (ale tym starszym oczywiście). Świadomość okrucieństw jakie potrafi zrobić człowiek człowiekowi nie może zginąć, by uniknąć takich zdarzeń w przyszłości.
Do S-21 i po Polach Śmierci oprowadzane są kambodżańskie szkolne wycieczki. Właśnie po to, żeby pokazać dzieciom ich najnowszą historię i już w młodym wieku przestrzec przed powtórzeniem takich scenariuszy.
To myślę, ze tym bardziej powinnaś udać się do Oświęcimia – skoro na innym kontynencie tego typu miejsca oglądałaś a w swoim kraju nie. Byłem tam już 4 razy i chyba powrócę nieraz ze względów rodzinnych.
Przerażające uczucie, pamiętam jak byłem pierwszy raz ze śp. prababcią która cały czas tam będąc płakała.
Mimo wszystko namawiam do odwiedzin – mimo iż straszne przeżycie to jednak to nasza historia.
Dla mnie nie ma różnicy, czy to mój kraj czy nie – człowiek to człowiek i jako taki nie powinien być krzywdzony. Ale rozumiem, że dla większości Polaków większą traumą może być wizyta w Oświęcimiu niż przechadzka po Tuol Sleng…
Ewo, bardzo dziękuję, że o tym napisałaś.
Jeśli my nie będziemy pamiętać – to tak jakby dołożyć ofiarom w twarz (nie obchodzicie nas). A jeśli się nie pamięta, łatwo o powtórkę. Ludobójstwa to naprawdę nie jest historia – to się dzieje co kilka lat.
Wszystkich, którzy są w Kambodży, zachęcam do pojechania do Choeung Ek – warto wcześniej poczytać o tym ludobójstwie – i nie cackać się ze sobą – zrozumienie tej historii jest ważniejsze.
Poruszający wpis …
Witam!
Księżna Diana bardzo angażowała się w akcje zakazu stosowania,magazynowania i handlu minami przeciwpiechotnymi – zarzucano jej „tani sposób” promowania swej osoby,ale myślę że robiła to szczerze.Miała nawet zamiar udostępnić opinii publicznej listę wysoko postawionych Brytyjczyków,zajmujących się handlem minami.Odbyła w związku ze swoją akcją podróż do Angoli i Bośni [tak,tak – tych min używano w Europie,w czasie wojny w byłej Jugosławii 1991 – 1995],a w 1997 planowała wyjazd w tej sprawie do Kambodży.
Wracając do Bośni i Hercegowiny- raport Komisji Spraw Zagranicznych UE z 2011 roku mówi,że utrzymuje się tam „wysoki stopień zanieczyszczenia” minami,oraz że należy przyjąć „strategię w zakresie rozminowywania do 2029r.”
Tak więc podobny problem „mamy pod bokiem”….
Jacek, masz rację, to problem także w Europie. Pamiętam jak jakieś 10 lat temu byliśmy samochodem w Chorwacji i przez przypadek zboczyliśmy z drogi. Zatrzymaliśmy się na jakimś rozdrożu, żeby zastanowić się, gdzie dalej jechać, a tam ostrzeżenie o minach na polu… W połączeniu z widokiem zniszczonych całych wiosek (chociaż wybrzeże Chorwacji wtedy było już ładnie ogarnięte, to wnętrze kraju niekoniecznie) zrobiło to na mnie bardzo przygnębiające wrażenie :(
Bardzo smutny post i przykra sprawa.. Szkoda, że różnego rodzaju wojny czy ataki zbierają żniwo przez wiele kolejnych lat.. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać..
To jest chyba jedna z najgorszych rzeczy w minach. Bo jak kończy się wojna, to żołnierz przestaje strzelać, zabiera karabin i idzie do domu. A mina? Ona nie zabiera zapalnika i nie idzie do domu. Ona leży sobie w ziemi i może ranić albo zabić kogoś nawet kilka- czy kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny.
Jestem aktualnie w Siem Reap i myślę o tym non stop :(