Cabo de São Vicente
Przylądek św. Wincentego to jeden z kilku znanych mi końców świata. Najdalej na południowy zachód wysunięty punkt Europy kontynentalnej i jednocześnie jedna z atrakcji turystycznych portugalskiego Algarve. W czasach, gdy sięgało tu Imperium Rzymskie miejsce to zwane było Promontorium Sacrum, czyli Święty Przylądek. A to dlatego, że uważany był on za ostatni punkt, z którego widać zachodzące słońce.
Dzisiaj przylądek nosi imię Wincentego z Saragossy – męczennika żyjącego w IV w. n.e. Według legendy, kiedy torturowany nie wyrzekł się swojej wiary i umarł za nią, jego ciało zostało wrzucone do wody. Kruki chroniły ciało, aż fale wyrzuciły je w okolicach przylądka. Na grobie św. Wincentego wzniesiono ołtarz, którego strażnikami zostały także kruki. W 1173 r. król Alfonso Henriques dokonał ekshumacji ciała męczennika i przewiózł je do Lizbony. Ciekawostką jest, że św. Wincenty jest obecnie patronem tego miasta. Ołtarzem natomiast do 1834 r. opiekowali się Franciszkanie.
Dzisiaj na przylądku od razu rzuca się w oczy latarnia morska zbudowana w 1846 r. na ruinach szesnastowiecznego klasztoru franciszkanów. Jest ona jedną z najmocniejszych latarni w Europie.
Jej dwie lampy o mocy 1000 watów widoczne są nawet z odległości 60 kilometrów.
Miejsce to jest też niesamowite ze względu na pionowe klify, o które rozbijają się fale Atlantyku. Wznoszą się na wysokość 75 metrów. Poza tym bardzo rzadko trafiają się tutaj dni bezwietrzne, najczęściej wieje tak mocno, że można się zastanawiać, czy to widoki, czy wiatr zapierają dech w piersiach.
Bywa też tak, że chociaż nad resztą Algarve świeci piękne słońce, Przylądek św. Wincentego spowija gęsta mgła. A wystarczy wrócić kawałek w stronę Sagres, by znowu cieszyć się bezchmurnym niebem.
Ponieważ wieje i nawet latem potrafi być tu naprawdę chłodno, furorę robią sprzedawane na parkingu przed latarnią morską wełniane swetry i czapki. A specjalnie dla Niemców atrakcją jest die letzte Bratwurst vor Amerika, czyli ostatnia kiełbaska przed Ameryką. Po takim posiłku nie pozostaje nic innego, jak wskoczyć do wody i przepłynąć Atlantyk po pierwszą kiełbaskę w Ameryce :)
Ciekawostką jest, że w marynarskim i żeglarskim żargonie miejsce to zyskało nazwę Przylądek Ciepłych Gaci. Bo kiedy wypływa się na szersze wody Atlantyku i robi się zimniej, trzeba przywdziać cieplejszą bieliznę :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Byłam tam i akurat dotarliśmy na przylądek tuż przed zachodem słońca :-) Było cudownie, jedno z moich ulubionych miejsc :-)
Pozdrawiam
Haha, uśmiałam się z tych “ciepłych gaci” :) Jak będę planować wycieczkę w tamte strony to na pewno zabiorę coś ciepłego :)
A ja wolę przylądek Roca. Bardziej dziki, jakoś takość :) Na tym pamiętnym JEEP SAFARI, gdy mnie wywiało prawie w kosmos doceniłam panie sprzedające wełniane skarpety size XXL po 10 ojro. Oj doceniłam..
@Dag to trafiłaś na moment, który tak lubili Rzymianie ;) Wcale im się nie dziwie, zachody słońca są tam naprawdę ładne!
@Olivia Koniecznie! Zastanawiam się tylko, że ciepłe wełniane gacie mogliby sprzedawać obok swetrów i czapek na tych stoiskach przed latarnią :)
@Ajka Roca rzeczywiście, mam do niego sentyment, pierwszy raz byłam tam w maju, jak cały przylądek kwitł na potęgę – pokrywał go cały dywan kwiatów. Będzie i o Roca za jakiś czas :) A jeep safari… no, nie zazdroszczę pogody tamtego dnia ;)
byłam tam pod koniec któregoś kwietnia. Nie było poza mną i moim towarzyszem podróży żywej duszy. Padało, wiało… ale i tak było warto:)
To, że nikogo więcej tam nie było pewnie jeszcze dodało uroku temu miejscu.
Byłam tam kilka razy, raz była mgła, prawie zawsze wiało, ale najczęściej było bezchmurnie i świeciło słońce i… towarzyszyło mi mnóstwo turystów. Za to kiedy wybraliśmy się z kolegą do Evory i wracając zajechaliśmy na Costa Vincentina w dużym deszczu to byliśmy zachwyceni! Tylko my, szalejące morze i pusta plaża. Genialnie!
Z ciepłymi gaciami to jest tak, że zeglujac na południe chowa się ciepłą odzież, a płynąc na północ żegnamy się z odzieżą letnią.
:D
Mieliśmy szczęście znaleźć się tam w idealnym momencie – kilka minut po wystartowaniu drona, przylądek spowiła mgła, która dostarczyła nam dodatkowych wrażeń :)