Chłopcy radarowcy. Jak kenijska drogówka pomaga obywatelom

Zjeżdżam z promu w Mombasie. Kolejka samochodów porusza się wolno, a ja razem z nimi. Wjeżdżam na rondo. Uśmiechnięty pan w mundurze macha na mnie ręką. Zatrzymaj się – odczytuję jego gest, więc parkuję na boku. Policjant podchodzi do auta wolnym krokiem. Opuszczam szybę, nic więcej nie robię. Dzień dobry. Jak się masz? – pyta mundurowy. Dzień dobry, dobrze, dziękuję – odpowiadam, celowo pomijając pytanie o jego samopoczucie, bo nie mam ochoty wdawać się w dyskusję.

Policjant kenijskiej drogówki sprawdza samochody w kolejce na prom
Policjant to w Kenii dobra fucha. Ten z drogówki. Jak się człowiek tam dostanie, to jest już ustawiony. Pomaganie obywatelom jest intratnym zajęciem i – co by nie mówić – dość spokojnym. Leniwym. Wystarczy stanąć sobie przy drodze pod drzewem i zatrzymywać, ot tak, kolejne samochody. A potem pomagać ich kierowcom. Oczywiście nie bezinteresownie.

Po zatrzymaniu mojego auta policjant prosi o dokumenty. Sięgam do torebki, a on w tym samym czasie lustruje moją przednią szybę. Tam znajdują się naklejki mówiące o tym, do kiedy jest ważne ubezpieczenie, rejestracja itp. Moje naklejki są w porządku, nie ma się do czego przyczepić. Ale zdarzyło się znajomemu przeoczyć o jeden dzień ubezpieczenie i policjant złożył mu propozycję nie do odrzucenia. Możemy wypisać duży mandat. Ale nie martw się. Ja mogę ci pomóc. A ty pomożesz mi. Pomożemy sobie nawzajem. Pomoc policjanta kosztowała 3000 szylingów (jakieś 30 euro).

Podaję mundurowemu moje międzynarodowe prawo jazdy. Co z tego, że nie jest ono ważne w Kenii. Nie sądzę, żeby policjant tak naprawdę zdawał sobie z tego sprawę. Przynajmniej jest po angielsku. Mój rozmówca bierze dokument do ręki, otwiera na pierwszej stronie. Nie rozumiem tego – mówi po chwili zastanowienia. Bo to jest po polsku. Proszę przewrócić kartki, dalej jest po angielsku – tłumaczę cierpliwie. To nie jest po angielsku – pokazuje mi palcem wpis w książeczce. Nie jest, bo to jest moje imię. Imię jest polskie – próbuję nie wybuchnąć śmiechem.

Policjanci po zatrzymaniu auta szukają najmniejszego pretekstu, za który mogliby wystawić mandat albo zaproponować wcale nie bezinteresowną pomoc. A to nie zapięte pasy, a to brak apteczki, gaśnicy czy trójkąta, a to wspomniane już ubezpieczenie. Jednego za to można być pewnym – ciężko być tu zatrzymanym za przekroczenie prędkości.

Przepisy mówią: 50 km/h w terenie zabudowanym, 90 km/h poza terenem zabudowanym, 110 km/h na autostradzie*. Znaków informujących o początku czy końcu terenu zabudowanego można ze świecą szukać. Rzadko, ale to bardzo rzadko trafiają się znaki nakazujące ograniczenie prędkości. Ale i tak co z tego, skoro policja nijak nie sprawdzi, jak szybko jedziemy. Bo… kenijscy chłopcy radarowcy zwyczajnie nie mają radarów.

Jedno z niewielu ograniczeń prędkości w Diani

Zdarza mi się raz wyprzedzić policyjną terenówkę. W miejscu, które w zależności od interpretacji mogłoby być terenem zabudowanym albo już nie. Ciężko stwierdzić. Oni jadą 60 km/h, ja jakieś 90 km/h. Że to policja zauważam dopiero przy wyprzedzaniu. Zwalniam do przepisowych 80 km/h (tak mi się przynajmniej wydaje, bo dla mnie okolice pod teren zabudowany już nie podchodzą, ale kawałek dalej stoi jeszcze jakaś chałupka przy drodze). Ci za mną mrugają światłami. Mam się zatrzymać? – przemyka mi przez myśl. A tam, zatrzymam się, jak mrugną jeszcze raz. Nie mrugają.

Kary za łamanie przepisów na drogach są wysokie. Na przykład za przekroczenie prędkości możemy spodziewać się mandatu w wysokości 10 000 szylingów (ok. 100 euro) lub 3 miesięcy więzienia. Albo obu kar na raz. Jeżdżąc pod wpływem alkoholu ryzykuje się mandat w wysokości 500 000 szylingów (5 000 euro) lub 10 lat więzienia lub obie kary. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym jest jeden wyrok: dożywocie. Kary są dotkliwe.

Tyle, że nikt ich nie egzekwuje. Bo policja przecież pomaga obywatelom.

Pub przy autostradzie serwujący alkohol

A kto jest na tym zdjęciu? – policjant, który zatrzymał mnie za rondem, pyta się dalej uparcie. Ja – powoli tracę cierpliwość. Dasz mi swój numer telefonu? – wypala w końcu ni stąd ni zowąd, oddając mi prawo jazdy. Czy to wszystko, mogę już jechać? – ignoruję pytanie. Tak. Do zobaczenia – uśmiecha się głupkowato mundurowy. Zamykam okno, odjeżdżam. Oby nie – myślę sobie.

Nie potrzebuję pomocy miejscowej drogówki.

*autostrada – nieco lepszej jakości droga jednopasmowa, np. ta łącząca Mombasę z Nairobi albo Mombasę z Ukundą. Nie spodziewać się cudów jadąc autostradą. Kozy na drodze czy niespodziewane ogromnej wielkości dziury to tutaj normalne.

Przewodnik po KeniiPrzewodnik po Kenii
O kenijskim społeczeństwie, a także o wielu innych ciekawostkach poczytasz w moim przewodniku po Kenii! Kliknij tutaj i kup :)

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

12 komentarzy

  1. Joanna pisze:

    Faktycznie bardzo uczynni :) I nawet o samopoczucie pytają! No pod wrażeniem jestem ;)

  2. Zagranico pisze:

    Pozdrawiamy z Kambodży. Tutaj drogówka urządza regularne łapanki (całkiem serio – skrzyżowanie z czterech stron obstawiają) i nawet się nie kwapią gonić, gdy ktoś ucieka bo prędzej czy później złapią kogoś innego. Tyle, że łapówki (bo tu nikt nawet się nie bawi by wciskać kit, że o coś innego chodzi) dużo niższe. Za jazdę bez kasku ‘łan dola” wystarczy :)

  3. Ewa pisze:

    Nie, to tutaj jest to wszystko zawoalowane, ale i tak każdy wie, że pomoc drogówki kosztuje :)

  4. Marta pisze:

    Bardzo interesujące chociaż muszę przyznać, że jednocześnie trochę zniechęcające do poruszania się po kenijskich drogach ;)
    Pozdrawiam.

  5. Miłosz pisze:

    Ciekawe, czy gdyby u nas była kara 5k eur za jazdę po pijaku, czy to by odstraszyło co poniektórych.

  6. Pojechana pisze:

    Policja pomaga, a niewdzięczna Ewa się czepia ;-)

  7. Sylwia pisze:

    Kary są wysoko przerażające! Strach się bać policjantów w tej Kenii :)

  8. Misia pisze:

    Ja tez bym się bała. Co policjant to jakaś “pomoc”. Można zbankrutować od tej pomocy, nie od mandatów :-P

    • Ewa pisze:

      Aj, jak wszystko w porządku to nie ma się czego bać, bo się panowie nie będą mieli do czego przyczepić i podstaw do zaoferowania pomocy nie będzie ;)

  9. Pawel pisze:

    Hi Ewa Przeczytalem caly artykul i ponnwias byc z siebie bardzo dumna. Ja sie ciesze bardzo, ze wybierasz wlasnei ta droge bo uwielbiam Twoje prace i nie tylko ja. Mama mojej coreczki tez Cie bardzo podziwia i uwielbie Twoje prace. Trzymam za Ciebie kciuki i zycze a spelnily sie Twoje wszystkie marzenia z fotografia. Czekam z niecierpliwoscia na kolejne posty na blogu!!! Pozdrawiam serdecznie z IrlandiiPawel

  10. polkowa pisze:

    haha Ewam swietny wpis :). Oj kenijska drogowka potrafi byc pomocna, oj potrafi. Za rozmowe przez telefon na zjezdzie na prom droga publiczna, jak stwierdzil policjant, chciano mi wlepic niemaly mandacik, bo przeciez “You are reach. You earn a lot of money”. Jak mu pokazalam zawartosc portfela, to troche zmiekl i wystarczylo 10 Euro na waciki. Malo mu bylo, bo jeszcze dla kolegi by sie drugie tyle przydalo, ale sorry stary, wiecej nie mam. Przyjemna rozmowa to to nie byla…

  11. Szymon pisze:

    A już myślałem że naprawdę polscy policjanci mogą się uczyć od kenijskich kolegów! Ale za taką pomoc to chyba podziękuję. Chyba jednak wolę rodzimych Stróży Porządku na drogach. Chociaż ciekawy ten t-shirt z napisem ‘police’…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!