Guagua do Las Terrenas
Pierwsza przygoda z guagua już za mną. I to na całego. Guagua to popularny środek transportu na Dominikanie. Minibusik taki. Jak to zwykle bywa, wchodzi do niego ze dwa razy więcej ludzi, niż podpowiada wyobraźnia czy przewiduje producent pojazdu. Plus bagaże. Ale wesoły to busik. W środku gwar, próby dogadania się po hiszpańsku, a w tle bachata. I nawet nie przeszkadza brak miejsca siedzącego. Już lubię podróże guagua :)
Wstajemy rano bez trudu, w końcu kiedy na Dominikanie jest 8:00 rano, to według polskiego czasu dawno minęło południe. Po śniadaniu, które szału nie robi, idziemy na chwilę na plażę. W końcu wymeldować się z hotelu trzeba o 12:00. Pogoda trochę lepsza niż wczoraj, ale ciągle chmury. Plaża w El Cortecito jest bardzo przyjemna. Mięciutki jak mąka i równie biały piasek, czysta woda, palmy kokosowe… Taki malutki raj.
Już na początku spaceru zaczepia nas młody chłopak, zapraszając do swojego sklepu z pamiątkami. W przypływie braku asertywności odpowiadam mu, że zajrzymy w drodze powrotnej. To chyba ta sielskość-anielskość okolicy mnie tak nastawiła, że od razu nie mówię mu, żeby się zwyczajnie odczepił. I dobrze. Bo wracając chcemy dotrzymać słowa, ale mówimy, że i tak nic nie zamierzamy kupić oprócz karty sim. Ni stąd ni zowąd pojawia się jego kolega, Michel. Nie dość, że załatwia nam migiem nową kartę (co wcale nie jest łatwe, bo karty sim można kupić tylko w sklepach operatorów, a tych nie ma zbyt wiele – do tej pory nie spotkałam żadnego), to jeszcze tłumaczy nam, jak dojechać do Las Terrenas.
Droga jest zupełnie na około i kompletnie nie tak, jak planowałam według przewodnika, ale coś podpowiada, żeby zaufać Michelowi. I bardzo dobrze, bo dzięki temu spędzamy dzisiaj cudowny wieczór na półwyspie Samaná. Ale po kolei. Z El Cortecito trzeba jechać na dworzec autobusowy w Bávaro. Michel tłumaczy nam, że taki przejazd jest darmowy. Tam mamy szczęście, bo dosłownie za trzy minuty odchodzi autobus do Higüey. Ten kosztuje 120 pesos (w dużym przybliżeniu 12 złotych). Z kolei z Higüey musimy złapać autobus do Boca Chica i poprosić kierowcę, żeby wysadził nas tam, skąd odjeżdżają busy do Las Terrenas.
Wszystko układa się jak puzzle. Do Higüey dojeżdżamy idealnie w momencie, kiedy rusza bus do Santo Domingo. Mówimy kierowcy, gdzie chcemy wysiąść. Po dwóch godzinach jazdy i zapłaceniu 240 pesos dojeżdżamy do Boca Chica, gdzie zostajemy wysadzone na przystanku dla guagua na półwysep Samaná. Bo na Dominikanie to nie jest tak, że w mieście jest jeden dworzec czy stacja. Jest ich kilka i z każdego odchodzą busy w różne miejsca. Jeśli więc ma się przesiadkę, to warto poprosić kierowcę, żeby podwiózł na odpowiedni przystanek.
W Boca Chica czekamy pół godziny na naszą guagua. Podjeżdża już częściowo wypełniona. Na moje oko nie powinnyśmy w ogóle się zmieścić do środka, ale w jakiś magiczny dominikański sposób robi się miejsce i dla nas. Trwająca dwie i pół godziny przejażdżka kosztuje 285 pesos. Widoki są niesamowite. Niestety pozycja stojąca, ciasnota i pozamykane okna nie ułatwiają sprawy jeśli chodzi o dokumentację fotograficzną.
Dojeżdżając do Las Terrenas zaczynamy zatrzymywać się w małych i jeszcze mniejszych miejscowościach po drodze, gdzie po kolei wysiadają pasażerowie naszej guagua. Ostatnie 15 kilometrów jedziemy godzinę. El cobrador, czyli taki jakby konduktor guagua (w autobusach też są) pyta się, dokąd dokładnie chcemy jechać. Tłumaczę mu moim łamanym hiszpańskim. Okazuje się to być dalej, niż ostatni przystanek naszego pojazdu, ale to nic. El cobrador mówi kierowcy, żeby nas dowiózł prawie pod sam hotel. Bardzo miło z ich strony!
Hotelik Casa Robinson w Las Terrenas jest bardzo przyjemny. Zostawiamy bagaże i idziemy na spacer po okolicy. Podoba się. Na tyle, że zamiast dwóch nocy postanawiamy spędzić tu aż trzy, bo jest co robić. Chcemy pojechać do Parku Narodowego Los Haitises, do wodospadu El Limón, odpocząć na plaży, którą mamy dwadzieścia metrów od hotelu, potańczyć bachatę w miejscowej imprezowni… Ale póki co, trzeba się wyspać :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
wszystko zapowiada się bardzo pięknie, czekamy na kolejne wpisy i zdjęcia…..
oj, zapowiada się. ja mam tylko nadzieję, że w końcu znikną te chmury, bo już wczoraj się zaczynało ładnie przejaśniać :)
Chmury, nie-chmury, ale jaka plaża…….. :)
Plaże są tutaj niesamowite! :)
Z Bavaro ogólnie ciężko pod względem kombinowanych transportów dostać się na Samanę. My pojechaliśmy Bavaro -> Higuey -> Hato Mayor -> Sabana de la Mar, gdzie wyczytaliśmy, że odpływa prom na półwysep Samana do miejscowości Santa Barbara de Samana. Okazało się, że wejście na prom nie będzie ostatnią przesiadką, bo prom nie dopływa na mielizny i należy najpierw wsiąść na motorówkę i dopłynąć do promu kilkadziesiąt metrów dalej. Przesiadanie się na morzu z motorówki na prom z bagażem na plecach … bezcenne :) Nie wiem dokładnie jaki jest rozkład promów, wyczytaliśmy na jakiś anglojęzycznym forum, że powinniśmy się załapać chyba ok 16-17 i tak się stało. Na promie byliśmy my dwa gringos i garstka lokalnych chłopaków. Chwilami przypominały nam się sceny z filmu “Kapitan Philips”. Rejs trwał około 1h. Na miejscu zaatakowali nas lokalni naganiacze, którzy zaoferowali nocleg i nawet chyba ten sam, do którego chcieliśmy iść. To chyba było gdzieś koło straży pożarnej.
Santa Barbara de Samana to bardzo urocze miasteczko. Największe wrażenie robi długi most (tylko spacerowy) wzdłuż wybrzeża, który prowadzi na malutką wyspę. Wyglądało to dość zagadkowo. Zanim ruszyliśmy kolejnego dnia w dalszą drogę skusiliśmy się na spacer na most. Z plecakami szliśmy na tajemniczą wyspę i dalej przez wyspę oczekując czegoś ciekawego na końcu :) jednak jedyne co nas zaskoczyło to koniec wyspy :) wróciliśmy zmordowani tak, że lokalni, którzy obozowali na początku mostu zapytali się nas czy się kąpaliśmy na wyspie… Wypiliśmy wtedy najpyszniejszą pina coladę z ananasa za 100 pesos :)
Z Santa Barbara ruszyliśmy do Las Galeras! Gorąco polecamy! Jedno z najpiękniejszych miejsc na Dominikanie. Spaliśmy w hostelu Gri-gri. Ceny niestety nie pamiętam, jednak z tego co rozmawialiśmy z innymi turystami spaliśmy za najlepszą cenę. Miejsce bardzo fajne, internet chyba był tylko w kawiarnio – restauracji na dole prowadzonej przez tę samą osobę, co hotel. Kawa w cenie noclegu. W lokalnych restauracjach głównie owoce morza i ceny nie były niestety zbyt konkurencyjne. Za to plaża to istny raj na ziemi! Byliśmy zupełnie sami. Woda gorąca, piasek miękki jak cukier puder. Niebiosa :)
Pamiętam, że tak też kombinowałyśmy, ale ktoś nam to odradził, że jakieś problemy z promem były i w końcu zdecydowałyśmy się na tę guagua. W sumie w jeden dzień dotarłyśmy :) Dobrze wiedzieć, że są też inne szlaki dostępne i z ciekawymi miejscami po drodze!
Na północnym wybrzeżu polecam także miejscowość Rio San Juan przy lagunie gri gri. Bardzo urocze plaże. Kierowca guagua poproszony o wyrzucenie nas pod jakimś tanim hostelem, wysadził nas pod jednym z hoteli nad samą wodą, Bahia Blanca. Obawialiśmy się, że jest to miejsce nie na naszą kieszeń, jednak z hotelu wyszła przemiła starsza pani, kanadyjka z pochodzenia od -dziestu lat mieszkająca na Dominikanie i zaproponowała dwójkę za 15$ niby w piwnicy, ale okazało się, że jest to najniższy poziom hotelu gdzie rano suszą się ręczniki a resztę dnia rozpościera się piękny widok na morze. W pokoju słychać szum morza. Starsza Pani opiekowała się nami jak babcia, służyła radami, próbowała pomóc, wypożyczyła nam maski z rurkami do nurkowania. Później zgodnie stwierdziliśmy, że był to nasz najlepszy nocleg podczas całego pobytu na wyspie. Jedyny minus taki, że byliśmy chyba podczas weekendu a muzyka po wodzie się bardzo niesie, więc wieczorem nie było za cicho. Chociaż imprezy chyba w miarę szybko się kończyły. Samo miasteczko niczym nie wyróżniało się od innych na wybrzeżu, jednak okolica, przyroda bardzo wyjątkowa. Taka namiastka Los Haitises.
Rio San Juan to miejsce, gdzie mój znajomy Dominikańczyk buduje dom. Idzie mu to wolno i opornie, ale obiecał, że jak już wybuduje, to zaprosi mnie na wakacje, więc w sumie nie mogę się doczekać :D