Katarzyna Klimasińska: Panna Huragan. Dzienniki amerykańskie
Mam przed sobą zbiór maili wysłanych prawdopodobnie do znajomych i rodziny Katarzyny, młodej dziennikarki i absolwentki wielkiej różowej Szkoły Głównej Handlowej. Dziewczyny, która robiąc zawrotną karierę wyjechała do Stanów Zjednoczonych i w wiadomościach tych opisuje swoje życie, ludzi stających na drodze owego życia, zdarzenia mające wpływ na owo życie i takie mające wpływ na życie tysięcy innych ludzi. Pisze o facetach, Ameryce i o tym, że tańczy. Pisze zabawnie i lekko. Tak, że chce się czytać.
Od razu powiem tak. Ta książka jest jak jej tytuł. Huragan. Albo i nie. Raczej jak krajobraz po przejściu wichury. Bałagan i zniszczenie. Klimasińska opisuje wszystko w sposób tak chaotyczny, że czasem ciężko się połapać. Tu zaczyna jakiś wątek, za chwilę go gubi, potem do niego wraca, a czasem i nie wraca, a w międzyczasie wspomina o milionie innych rzeczy. Łapię się na tym, że muszę czasem jakiś akapit przeczytać drugi raz bo nie wiem jak od wątku ze zgubioną spódnicą przechodzimy do filmu z Renee Zellweger. Ale w tym szaleństwie najczęściej jest jakaś logika.
Tylko, że przez to szaleństwo wiele wątków potraktowanych jest dość powierzchownie. Liźniemy trochę tego i tamtego. Ale ciężko przecież zmieścić niemalże trzy lata doświadczeń na dwustu stronach. Chociaż ja bym chętniej poczytała o Ameryce i Amerykanach niż o tańcach. Bo ta książka jest bardzo osobista. Czasem może aż za bardzo. Nie jestem przekonana czy potrzebna mi jest wiedza o problemach autorki z menstruacją. Być może bliskich to interesuje, mnie nie do końca. Z drugiej strony (bo musi być druga strona) fajne jest to, że życie w USA pokazywane jest właśnie z takiego osobistego punktu widzenia. Nie ma generalizowania, są wrażenia i cięte komentarze. I to mi odpowiada.
Więc są momenty. Nie, nie takie kosmate! Są momenty, kiedy szczerze uśmiecham się, czytając to, co autorka napisała. Odpowiada mi dawka ironii zawarta w książce, skierowana zarówno w innych, jak i w samą siebie. Kaśka umie się śmiać z siebie do rozpuku, a z innych – z szacunkiem. Duże poczucie humoru jest niewątpliwą zaletą tej książki.
Drugą jest zwykły fakt, że ma ona w sobie to coś. Mimo, że w pewnych chwilach (wówczas, gdy trafiałam na słowo taniec odmienione przez dowolny przypadek – ileż można o tym czytać?) mam ochotę wyrzucić książkę przez okno, to jeśli bym to zrobiła wiem, że za chwilę musiałabym wyjść, podnieść, otrzepać i czytałabym dalej z zaciekawieniem. A kiedy przewracam ostatnią kartkę, to pytam się w myślach czy to już? A będzie druga część?
Będzie? Bo ja bym chciała wiedzieć, co się stało ze Stanfordem. Coś w końcu musiało się stać, skoro Katarzyna zmieniła nazwisko z Katarasińska na Klimasińska, a Stanford nie brzmi, jakby był Polakiem. No i masz babo placek, jednak interesuje mnie prywatne życie dziennikarki z Krakowa :)
To jak, kto ma ochotę przeczytać Pannę Huragan?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Ja! :D
To zapraszam do udziału w konkursie :D
:) czyli zamotana jak czasami ja ;)
dawno u ciebie nie byłam, ale od marca chyba będę luźniejsza i ponadrabiam ;)
Miło Cię tu widzieć z powrotem… :)
Mam teraz konkurs z tą właśnie książką do wygrania, też zapraszam do udziału! :)
Na początku mnie męczyła, miałam wrażenie, że żart jest mocno wymuszony, ale im dalej w książkę tym lepiej. Śmiałam się kilka razy w głos w autobusie i ludzie dziwnie patrzyli :D
Hahahah doskonale to rozumiem, też czasem tak mam, a potem ludzie się dziwnie wpatrują :D
Cieszę się, że ostatecznie się podobało ;)