Kobiety Padaung – zakładniczki mosiężnych obręczy
Pochodzą z północnej Birmy, ale uciekły z kraju przed wojskowym reżimem do Tajlandii. W nowym kraju znalazły schronienie, lecz także na swój sposób zostały uwięzione. Wszystko przez jedyne w swoim rodzaju ozdoby, które noszą – miedziane zwoje optycznie wysmuklające im szyje na tyle, że niektórzy zaczęli je nazywać kobietami-żyrafami. Kim są kobiety z plemienia Padaung, lub – jak same wolą siebie nazywać – Kayan?
Będąc na północy Tajlandii bez trudu można znaleźć kogoś, kto zorganizuje nam wizytę w wiosce kobiet z długimi szyjami. Niektórzy mówią o tym ludzkie zoo. Rzeczywiście, zatrzymujemy się przy niewielkim skupisku chatek, gdzie teoretycznie możemy podglądać życie tych ludzi.
Wioska wygląda bardziej jak skansen, zaaranżowany pod turystów. Na wpół otwarte domki z wystawionymi pamiątkami, które po krótkim targowaniu się można kupić. Kobiety Padaung z delikatnym uśmiechem na ustach cierpliwie pozują do zdjęć.
Nigdzie nie widać mężczyzn. Dookoła same kobiety i gdzieniegdzie plączą się dzieciaki, a to zajęte zabawą, albo pomaganiem mamom i babciom.
O co więc chodzi z tymi długimi szyjami i czemu odwiedzanie takich wiosek jest kontrowersyjne? Los uchodźcy sam w sobie jest trudny. Trzeba często zdać się na pomoc obcych ludzi i obcego państwa. A tutaj dodatkowo to obce państwo postanawia wykorzystać twoją odmienność by zarobić na tobie pieniądze. Bo przecież to, co inne, niezwykłe – bardzo łatwo przyciąga turystów. Tak też jest w przypadku kobiet Padaung.
Tajlandia dość szybko zorientowała się, że wielu ludzi chętnie zapłaci za możliwość spotkania i podglądania tych osobliwych kobiet. Bo przecież noszenie na szyi kilkukilogramowych mosiężnych obręczy nie jest w naszym rozumieniu normalne. Skąd wziął się ten zwyczaj – tego dokładnie nie wiadomo. Jedni mówią, że owijając szyję zwojami metalu kobiety chroniły się dawniej przed atakami tygrysów, które śmiertelne ugryzienie zadawały właśnie w szyję. Inni twierdzą, że był to sposób na oszpecenie się, tak by mężczyźni innych plemion nie porywali dziewcząt Padaung. Tak czy siak – osobliwość.
Wydzielono zatem z obozów dla birmańskich uchodźców sekcje Padaung, a następnie przeniesiono przedstawicieli tej grupy etnicznej do specjalnych wiosek, gdzie turyści mogą ich podglądać. W zamian za to Padaung otrzymują wsparcie finansowe i żywność. I może nie byłoby nic w tym aż tak złego gdyby nie to, że kobiety Padaung stały się niejako zakładniczkami swoich obręczy – często, pomimo spełnienia wszystkich warunków, utrudnia im się opuszczenie takich wiosek, bo przecież przy tak dużym zainteresowaniu turystów są dla władz jak kury znoszące złote jajka.
Ci, co chcą kultywować tradycję, zakładają pierwsze mosiężne obręcze dziewczynkom, kiedy te osiągną wiek 5 lat. Potem systematycznie dokładane są kolejne. Noszenie tych ozdób nie wydłuża szyi fizycznie, jest to tylko optyczne złudzenie wywołane sztucznym obniżeniem obojczyków i deformacją klatki piersiowej. Nie jest też prawdą, że noszenie obręczy tak osłabia szyję, że po ich zdjęciu kobieta skazana jest na złamanie kręgosłupa. Owszem, odczuwa się w takim przypadku dyskomfort, który jednak podobno mija po kilku dniach. Na skórze pozostają natomiast przebarwienia. Znane są mieszkanki wiosek i obozów, które w proteście przeciwko wykorzystywaniu ich jako atrakcje turystyczne zdecydowały się na zdjęcie obręczy. Ich szyje wcale się nie złamały.
W 2008 roku UNHCR wyraziło zaniepokojenie tym, że kobietom Padaung utrudnia się opuszczenie turystycznych wiosek. Od tamtej pory – podobno – sytuacja poprawiła się. Grupie kobiet pozwolono wrócić do tych części obozów dla uchodźców, które są zamknięte dla turystów. Innym zezwolono na opuszczenie Tajlandii i wyjazd do Nowej Zelandii. Wciąż jednak sporo z nich mieszka w wioskach, gdzie codziennie przyjeżdżają obcy, robią zdjęcia, kupują pamiątki i wyjeżdżają.
I tak każdego dnia.
Lubicie podglądać życie innych ludzi? Odwiedzilibyście taką wioskę?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Byłam długo w Tajlandii, ale w tej wiosce nie. Nadal nie mogę patrzeć na te zdjęcia. Szyja automatycznie mnie boli i odwracam wzrok. Staram się zrozumieć tradycję, zgodę, to, że nie jest to śmiertelne.. ale jednak to okaleczanie. Może jeszcze się tam wybiorę, choć wolałabym pomieszkać chwilę, choć 3, 4 dni i mieć okazję porozmawiać, a nie przyjść “na wystawę”… ciekawe czy się da.
Podejrzewam, że się da – tylko trzeba wiedzieć z kim rozmawiać. Oczywiście organizatorzy wycieczek będą mówić, ,że nie, ale takie rzeczy na pewno da się jakoś załatwić. A co do okaleczania – ludzie okaleczają się w różny sposób i z różnych względów, nawet w tym naszym “cywilizowanym” świecie – tatuaże czy skaryfikacja, albo różne wymysły by osiągnąć wymarzoną sylwetkę (słyszałam o przypadkach nasączania wacików herbatą i jedzenia ich…), kolczyki w “dziwnych” miejscach, chińskie małe stópki i można tak w nieskończoność… Czasem ciężko ogarnąć, co człowiek jest w stanie ze swoim ciałem zrobić.
O kurcze. Dzięki za te informacje! W ogóle o tym nie wiedziałam, ze tak się sprawa właśnie ma….
Wejście z wycieczką, na zamknięty teren, możliwe poprzez kupienie biletu jest odpowiedzią bez zadawania pytania. Bawi mnie, jak ludzie sobie sami tłumaczą, że to “prawdziwy koloryt, prawdziwe życie”. Pusty śmiech przez zły. Nie zapłaciłabym ani złamanego grosza za wejście do jednego z ludzkich zoo. Pamiętam jak na zajęciach post-turysta oglądaliśmy holenderski film “Z kamerą wśród ludzi” i pomimo sporej już świadomości na temat zjawiska, miałam szczękę przy podłodze uświadamiając sobie jakim bezmyślnym bydłem bywają wycieczki zorganizowane. Polecam film każdemu, stawia do pionu i każdy kto go obejrzy zada sobie 15 razy pytanie “czy na pewno muszę tam wejść i obejrzeć tę ‘lokalną’ ludność”?
Ja mam w swoim doświadczeniu dwa takie przykłady. Jeden to właśnie wioska Padaung w Tajlandii (tak, byłam tam bo chciałam się nieco więcej dowiedzieć o tym zjawisku i niestety żałuję, że z wycieczką zorganizowaną, bo nie miałam dość czasu). Drugi – wioska masajska w Kenii (tu akurat nie byłam, ale z racji pracy wiem doskonale, jak to się odbywa). I tu i tu trzeba płacić, żeby wejść i podpatrywać.
I teraz mamy tak, kobiety Padaung w pewnym sensie zostały zmuszone do bycia żywymi eksponatami. W pewnym sensie, bo jak mówią niektóre przypadki – mogą wrócić do zamkniętej części obozu, gdzie turyści nie mają wstępu albo zdjąć obręcze.dostają za to jednak jakieś materialne wsparcie. Masajów z kolei nikt do niczego nie zmuszał, oni zwęszyli “biznes” – pokazują wycinek swojego życia, dostają za to pieniądze albo sprzedają pamiątki. Masajski marketing działa świetnie – przecież plemię to stanowi około 2% populacji Kenii, a wszyscy ich kojarzą. Kojarzy ktoś Kikuju? Nie ma wycieczek do kikujskich wiosek. Czy to złe, smutne? Ja rozumiem ludzi, których interesują odmienne tradycje czy zwyczaje. I jakbym miała okazję to zajrzałabym do masajskiej wioski, choćby na jeden dzień. Bo generalnie nie mam nic przeciwko podglądaniu życia ludzi, jeśli nie są do tego zmuszani – co niestety zdarza się w opisanym w artykule przypadku.
Niby tak, nikt nikogo nie zmusza, ale to wszystko jest fikcja. Życie Masajów jak sądzę tak nie wygląda, prawie wszystko jest pod publikę. To trochę jak teatr, ale słabej klasy. Oni mają kasę i drwią z turystów a turyści czują misję nawracania świata swoimi $. Myślę, ze warto obejrzeć ten film, tam też nikt nikogo do niczego nie zmusza, ale całokształt jest przerażąjący
W przypadku Masajów to nie jest fikcja, ludzie przyjeżdżają do wiosek, gdzie oni normalnie mieszkają i funkcjonują. Oczywiście zobaczą tylko maleńki wycinek rzeczywistości, Masajowie dadzą krótkie przedstawienie, poskaczą trochę (w końcu z tego też słyną), powciskaja turystom koraliki, zgarną dolary i wrócą do swoich zajęć kiedy busik odjedzie. Turyści nie zobaczą na przykład telefonów komórkowych schowanych w fałdach shuka albo kikoi (tradycyjne ubranie), ale gliniane chatki, krowy i dzidy nie są fikcją.
A film chętnie obejrzę jak znajdę gdzieś.
Podobno z Masajami jest tak, że oni specjalnie stworzyli tę jedną wioskę “na pokaz”, żeby chronić kulturę i dziedzictwo całego plemienia, którego miejsca pobytu są chronione. Więc na pierwszy rzut oka wydaje się, że to fajny pomysł, który działa pozytywnie. Niestety, pieniądze trochę pomagają, a chyba trochę bardziej szkodzą Masajom. Był o tym fajny reportaż w którymś numerze Kontynentów. I tak jak z kobietami z Padaung to nigdy nie jest czarno-białe. Podobnie się rzecz ma w fawelach w Brazylii – można pojechać na wycieczkę zorganizowaną do faweli, w których część zarobku idzie dla jej mieszkańców, co ma zapewnić bezpieczeństwo turystom, a mieszkańcom faweli “lepsze życie”. A wygląda to tak, że odkrytym jeepem przejeżdża się przez fawelę, oglądając ludzką biedę i cykając foty… Okropieństwo, nie skusiłam się.
Wiesz co, tych masajskich wiosek jest więcej (są i w Masai Mara i w Amboseli) i one nie są na pokaz, jeep lub bus wjeżdża dokładnie tam, gdzie ci Masajowie mieszkają faktycznie.
Z brazylijskimi favelami nie mam doświadczenia, ale wiadomo, że istnieje taka turystyka po slumsach. Jest coś takiego w Nairobi. Znalazłam grupkę osób, Kenijczyków z Kibery (to jest największy slums tego miasta), którzy organizują spacery dla chętnych po swojej okolicy. Grupki turystów są niewielkie i rzadko kiedy można robić zdjęcia, z szacunku do mieszkających tam ludzi oczywiście, a z drugiej strony, żeby nie wyciągać najczęściej drogiego sprzętu w miejscu, gdzie ktoś może nas napaść. Jeśli się chce kogoś lub coś sfotografować to trzeba spytać o zgodę i podobno jest to bardzo przestrzegane. Ludzie ci pokazują nie tyle biedę, co sposoby radzenia sobie z nią, szkołę, jakieś lokalne inicjatywy itp. można pogadać z mieszkańcami, bo Kenijczycy są ogólnie bardzo otwarci i gościnni. Zarabiają na tym trochę, trochę trafia do mieszkańców, a jeśli turysta chce potem wesprzeć jakiś projekt lub szkołę to też jest taka możliwość. Przyznam, że byłam ciekawa jak to wygląda i skontaktowałam się z tymi ludźmi by wziąć udział w takim spacerze, ale mój towarzysz się rozchorował i musieliśmy zrezygnować, a potem już nie było okazji.
No właśnie tak to z tymi mediami jest – czytasz, brzmi wiarygodnie, a potem się okazuje, że jest zupełnie inaczej:) No to z Kibery brzmi sensowniej – ale napisałaś, że organizowane przez ludzi z Kibery właśnie. Może dlatego też jest to robione z szacunkiem do jej mieszkańców? W Rio wycieczki organizują biura, które raczej nie wywodzą się z faweli, po prostu zwęszyły dochodowy interes. 100$ (2 lata temu) za 2-godzinną przejażdżkę jeepem po faweli bez wysiadania, rozmawiania czy jakiejkolwiek interakcji z mieszkańcami to oferta, z którą mam moralny problem.
Spacer po Kiberze miał nas kosztować około 14 euro od osoby. W tej cenie organizatorzy zapewniali wodę i małe przekąski, a część pieniędzy szla na wsparcie lokalnej społeczności. Moim zdaniem zarabiali na tym bardzo niewiele.
Forma wycieczki, jaką opisujesz, też jest dla mnie problematyczna.
W Polsce też jest wiele zapomnianych miejsc i powiedzieć ci dlaczego? Bo komus sie nie chciało postawić kolesia w bramce który będzie zbierał pieniądze za to czy pobierać opłaty przysłowiowe (2 zł) czy ile tam w tym muzeum biorą i zadbać o to. Słyszałaś o fortach w Przemyślu ? 15 fortów głównych, 6 fortów wewnętrznych, 17 fortów pomocniczych wokół bramy przemyskiej, która miała być celem wg. Austriaków
słyszałam oglądałam programy M.Wojciechowska i Cejrowski
Sylwia to ciekawe, jak oni je pokazywali?
To bylo dawno poszukaj odc . na tvn pleyer i onet vod , ale z tego co pamietam nie w zlym swietle tylko pt zobacz jaka jest inna kultura obyczaj na swiecie
Sądziłam, że chodziło o “poprawianie wyglądu”, nie o ochronę przed atakami zwierząt czy sposób na oszpecenie.
To, że takie “podglądane życie” to teatrzyk to wiadome, ale nie wiem, czy będąc tam nie skusilabym się na odwiedziny, mimo wszystko.
No właśnie teorie są różne, jak to się zaczęło. A teraz to już zwyczaj, tradycja :)
Ja się skusiłam jak widać…
Widziałam na żywo i w programie Martyny, uznaje to za element kultury, może mało wygodny,ale z pewnością one są do tego przyzwyczajone.
Przed wyjazdem do Tajlandii miałam w planach odwiedzenie Kobiet Padaung. Później jednak pojawiły się wątpliwości, które z czasem przysłoniły chęć pobytu tam. Myślę, że to przez nas, turystów, to miejsce już dawno straciło na naturalności. Rozumiem, że dla tych kobiet jesteśmy źródłem zarobku ale cóż…ja zrezygnowałam…
Ono tak naprawdę nigdy nie było naturalne. To są uchodźcy z Birmy. Naturalnie byłoby, gdyby nie musieli stamtąd uciekać, a my byśmy ich odwiedzali w ich własnych wioskach za ich przyzwoleniem…
Wydaje mi się, że one nie miały wyboru czy to nosić czy nie, ale już na sam widok boli mnie szyja. Z drugiej strony czy my dowiemy się prawdy, pewnie nie, w każdej powyższej wypowiedzi jest ziarenko prawdy, ale po szczerej rozmowie z tymi kobietami bez aparatów i “przewodników” dowiedziałybyśmy się jak jest naprawdę, tak mi się wydaje
Przyznaję, że bardzo ciekawią mnie takie kontrowersyjne tematy. Mimo wszystko, pewnie zajrzałabym do tej wioski. Ciężko zrozumieć niektóre tradycje. Program Martyny Wojciechowskiej o kobietach z plemienia Padaung oglądałam co najmniej dwa razy i pewnie go jeszcze powtórzę. Wydaje mi się, że występowały w nim kobiety z Twoich zdjęć. Pozdrawiam
Mnie właśnie też tego typu tematy interesują. Żałuję więc, że nie miałam czasu i możliwości z tymi kobietami porozmawiać…
Szkoda, ze nie mialas czasu z nimi porozmawiac, ale rozumiem, jakie ograniczone wiekszosc z nas ma mozliwosci. Czasem zaluje, ze minely bezpowrotnie czasy, kiedy tak wiele jeszcze bylo nieodkrytego, kiedy kazda podroz byla wyprawa, kiedy ludzie docierali do autentycznych, egzotycznych dla nas cywilizacji.. .No coz, wtedy na podroze stac bylo nielicznych, teraz jest latwiej, ale niestety cos za cos. Ale i tak dziekuje, ze dowiedzialam sie czegos nowego, myslalam, ze takie ozdoby so typowo afrykanskie, a tu zupelnie inny koniuszek swiata.
Usłyszałam o nich z książki i programu Martyny Wojciechowskiej. Mnie fascynuje to zjawisko. Wiadomo, że obecnie jest to robione pod turystów, wszędzie gdzie wyczuje się pieniądze znajdzie się ktoś kto z tego skorzysta, ale ostatecznie zanim zrobiono z tego turystyczną atrakcję to zapewne zwyczaj ten już istniał. Mimo wszystko chciałabym je zobaczyć na żywo i skonfrontować rzeczywistość z wyobraźnią. My się oburzamy na wiele rzeczy, ale co kraj to obyczaj. U nas również jest wiele rzeczy i sytuacji, które w w innych krajach budziłyby oburzenie. Nikt jednak nie jest w niczyich butach poza własnymi.
Masz rację, to nie jest tak, że zakładanie obręczy wymyślono by zachęcić turystów, tylko turyści zainteresowali się już istniejącym zwyczajem. Sam zwyczaj jak zwyczaj, po prostu jest. To nie zwyczaj budzi kontrowersje, tylko fakt, że tajlandzkie władze wykorzystywały go do zarabiania na turystach, traktując te kobiety jako żywe eksponaty (dosłownie).
A wracając do kwestii zwyczajów, wielu z nas ma bardzo jednostronny punkt widzenia, znaczy się, że zawsze ma być tak, jak nam się wydaje bo tak jest najlepiej. A przecież wcale niekoniecznie musi tak być.