Konkurs zakupowy

Moi Drodzy, czas na rozwiązanie konkursu! Spośród wszystkich propozycji najbardziej przypadła mi do gustu Norwegia – szalony pomysł, biorąc pod uwagę, że kraj drogi jak nie wiem co. Dlatego Justyna otrzymuje bon na 300 zł. Jest jednak jeszcze jedna propozycja, którą chciałabym wyróżnić bonem na 100 zł i jest to pomysł Ajki, w którym urzekło mnie… dziecko sąsiadów :)

Konkurs zakupowy

A tak wyglądał konkurs:

Zgodnie z zapowiedzią mamy kolejny konkurs na blogu Daleko niedaleko! Tym razem zapraszam do wspólnej zabawy z Grouponem – serwisem internetowym, który pozwala na zaoszczędzenie sporej ilości pieniędzy przy zakupach. Do wygrania naprawdę fajna nagroda!

Chyba wszyscy wiedzą, czym jest Groupon. Ale jeśli nie – to pionier i lider zakupów grupowych w Polsce i na świecie. W serwisie można znaleźć usługi i produkty w najkorzystniejszych cenach, zawsze z rabatem nawet do 70%. Są to oczywiście zniżki na podróże, ale też na SPA, fintess, siłownię, bilety do kina i wiele innych atrakcji…

Groupon

Ja oczywiście zachęcam jak najbardziej do zapoznania się z ofertą turystyczną! Ułatwi Wam to być może nagroda, jaką jest kupon Groupona na 300 zł do wykorzystania na całą ofertę serwisu (chociaż ja oczywiście polecam podróże :)

Co zrobić, by wygrać kupon? Nic prostszego, wystarczy trochę humoru i kreatywności. Po prostu podzielcie się w komentarzach swoim pomysłem na wypoczynek za 300 zł. Nie musicie kalkulować co do złotówki, chodzi raczej o niebanalny pomysł na tanie wakacje lub wypad weekendowy. Autor najciekawszej propozycji otrzyma nagrodę!

Konkurs trwa do 31 sierpnia do godz. 12:00. W pierwszym tygodniu września ogłoszę nazwisko zwycięzcy.

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

12 komentarzy

  1. Maciej pisze:

    Mam bardzo dobrą propozycję, ponieważ już kilka razy miałem okazję podróżować za niewielkie pieniądze! Jednak najlepszą opcją, w takim przypadku, jest rodzina..tak… jak to wspaniale odszukać członka swojej rodziny, bądź członka rodziny znajomego (którego będziemy musieli w podróż zabrać), który mieszka poza granicami naszego kraju. Tak było ze mną. Na hasło- “kto leci do Dusseldorfu?” odezwał się mój przyjaciel… od razu pochwalił się, że istnieje sposób na zminimalizowanie kosztów wycieczki- zatrzymanie się u jego kuzynki w Ratingen Ost niedaleko Dusseldorfu. Tak też zrobiliśmy. Za bilety lotnicze na trasie Bydgoszcz – Weeze – Bydgoszcz zapłaciliśmy 56 zł (w dwie strony). Lecieliśmy bez bagażu rejestrowanego, ponieważ nasz pobyt trwał 3 dni (od piątku do poniedziałku) i udało nam się zapakować w plecaki. Niesamowite wrażenia, piękne miasto, prawdziwe nocne życie na ulicach Dusseldorfu, mnóstwo klubów i międzynarodowego towarzystwa. POLECAM dla tych, którzy mają kogoś za granicą :)
    Cena całkowita: bilety lotnicze 56 zł, dojazdy w Niemczech ~ 100 zł, €40- 160 zł, wyżywienie w pakiecie z noclegiem u rodziny, razem 310 zł na 3 dni :)

    OPCJA DLA TYCH, którzy nie mają możliwości zatrzymania się u rodziny, bądź znajomych- jednodniowy wypad do NYKOPING w Szwecji. Wyruszam, wraz z 15 znajomymi, dopiero w połowie września porannym lotem Ryanair z Modlina do Skavsty, ale już teraz mogę powiedzieć, że posiadanie 200 koron szwedzkich wystarczy w zupełności na “przeżycie” bez konieczności głodowania, a wystarczy nawet na zakup drobnej pamiątki :) Małe miasto położone w regionie Södermanland, oferuje przyjezdnym niesamowity klimat typowego szwedzkiego miasteczka portowego, z licznymi atrakcjami: zamkiem, ogrodami i piękną starówką włącznie.. Całkowita cena wyjazdu: bilety lotnicze ( Ryanair + Wizzair :Modlin – Skavsta – Modlin) 25 zł, korony szwedzkie- ~150 zł, dojazd Bydgoszcz – Modlin – Bydgoszcz 60 zł, razem ~ 250 zł i moc niezapomnianych wrażeń!

  2. Anna pisze:

    Chciałabym zaproponować Państwu mój sposób na udany weekend – propozycja dla tych, którzy mieszkają w Warszawie (i w okolicach) i kochają obcowanie z naturą.
    Przepis:
    Konieczny przyjaciaciel, dobry nastrój i pozytywne nastawienie!
    Środek komunikacji – rower/samochód (warto wyposażyć się w kijki nordic walking, by wieczorami spacerować po pięknych okolicznych terenach)
    Koszt (zależy od naszych potrzeb – od 30zl – 300zl)
    Trasa:
    Warszawa – okolice Jabłonny-Nowy Dwór Maz.(Modlin)- Zalew Zegrzyński (lub okolice Wieliszewa)-Warszawa
    Jeżeli wyruszamy z Warszawy w kierunku Jabłonny to po drodze koniecznie musimy zaplanować spacer po XVIII w. zespole pałacowo – parkowym w Jabłonnie (a tam koncert lub kawa w pałacowej scenerii). Następnie kierujemy się na Nowy Dwór Maz. i po drodze wstępujemy do pięknie położonej stadniny (mamy do wyboru dwie w tej okolicy), gdzie możemy zaplanować nocleg połączony z rekreacyjną jazdą konną i innymi atrakcjami (bliski kontakt z naturą i światna zabawa gwarantowane). Na drugi dzień (albo po południu – bez noclegu) wyruszamy do Modlina,a tam mamy możliwość zwiedzania Twierdzy położonej u zbiegu Wisły i Narwi (ognisko lub obiad w miejscowej restauracj+ piękne krajobrazy gratis) i podziwiania widoku z wieży. Później udajemy się w kierunku Zalewu Zegrzyńskiego- tutaj możemy też zaplanować kolejny nocleg. Weekend proponuję zakończyć rejsem żaglówką lub odpoczynkiem na plaży.
    Takie wycieczki organizujemy sobie z mężem, wtedy, kiedy nie mamy czasu na dalekie podróże. Jeśli rozejrzymy się wokół nas, znajdziemy wyjątkowe miejsca na wyciągnięcie ręki. Pozwalają one zregenerować siły po stresującym tygodniu (i wcale nie trzeba pakować mnóstwa one bagaży, lecieć samolotem kilka godzin i mieć pokaźnego konta).Wyprawa rowerowa,jazda konna, spacer po lesie (albo parku) i piknik nad brzegiem rzeki (jeziora) to atrakcje, na które stać każdego. Polecam wszystkim, abyśmy doceniali to, co mamy (bo Polska jest piękna!) i cieszyli się chwilą (zwłaszcza, jeśli mamy ją z kim dzielić). Pozdrawiam!

  3. Ajka pisze:

    Mam ochotę sobie popisać, a co!

    Weekend za 300zl. Potrzebne:

    3 wesołych znajomych – bezcenne :)
    3 bilety na PolskiBus na trasie Warszawa-Gdańsk-Warszawa – 60zł
    3 bilety Gdańsk-Świbno-Gdańsk – 18zł
    3 bilety na prom Świbno-Mikoszewo-Świbno – 24zł
    1 domek nad morzem od znajomych – gratis za wielki uśmiech :)
    3 torby turystycznych gadżetów m.in. wielki koc w różowe grochy, kolorowy parasol w paski, 3 średnie ręczniki z Myszką Miki, Donaldem i Królikiem Bucksem, śmierdzący spray na komary, maść na ugryzienia, krem z filtrem UV (przy aktualnej pogodzie SPF15 wystarczy), 3 pary klapków japonków ;) 3 słomkowe kapelusze, 3 ciepłe swetry i obowiązkowe parasolki – z szaf uczestnitów
    1 kosz piknikowy – z szafy
    1 plecak na zakupy
    1 koperta z pieniążkami ;) na zakupy – 200zł

    Wyjazd w piątek o 23.30 z Warszawy do Gdańska. Lądowanie w Gdańsku, w pełnym deszczu tuż po 5 nad ranem w sobotę. Chwila konsternacji – kto ukradł słońce? I dlaczego najbliższy autobus do Świbna dopiero o 7? Spacer pomiędzy kroplami deszczu po wyludnionej Starówce, zaczepianie Neptuna i zdziwienie że wcale nie chce z nami gadać. Mokre buty, dobre humory. Odjazd o 7 zdezelowanym podmiejskim autobusem, który przepuszcza deszcz przez wszystkie szyby. Budujące widoki za oknem: trawy, łąki, pola, krowy. Sielsko i anielsko w sam raz dla zapracowanych mieszczuchów. W Świbnie oczywiście prom uciekł. Zawsze ucieka i prom i autobus i wszystko co uciec może. A niebo nadal płacze, Wisła coraz wyższa, nie wiemy czy przepłyniemy. Wtedy byłaby katastrofa bo nasz budżet nie przewiduje ani powrotu do Gdańska ani tym bardziej dalszej jazdy PKSem (ponad 60zł za 3 osoby). Prom dobija do brzegu, smutny bileter w sztormiaku zarządza RUSZAMY! O 8 rano oprócz nas nie ma na promie nikogo. Wiatr wieje, zrywa słomiane kapelusze z głów. Humory nadal dopisują, mimo, że do kwatery ponad 3km mokrą piechotą. W wiejskim sklepiku z cennikiem warszawskich delikatesów stać nas jedynie na bułki, żółty ser i piwo – na śniadanie się nada ;) W drogę. Pod domkiem okazuje się, że nie mamy klucza. Tzn. mamy, ale nie pasuje. Pięknie! A nie, jest ok tylko wkładaliśmy go odwrotnie ;) W domku cicho, ciemno i zimo. Idealna atmosfera lata. W kącie stoi zepsuty grill a sąsiad informuje, że wczoraj wybiło szambo. W naszej toalecie rzecz jasna i mamy sobie sprzątnąć. Rozpakowywanie, kanapki z serem. Przestało padać. Słońce wychyla się nieśmiało zza chmurki, a umazane Nutellą dziecko sąsiadów wpada na nasz taras krzycząc “Ręce do góry, wredne kangury!”. Z niepokojem obserwuję mysz skradającą się pod kanapą. Ona wygląda na równie zaniepokojoną i zastanawiam się która z nas podda się pierwsza. Dziecko sąsiadów strzela w nas z niewidzialnego pistoletu, a sąsiad stwierdza, że tylko szaleńcy jeżdżą na weekend nad polskie morze. Nasze humory dalej dobre. Kolega podrywa koleżankę, koleżanka się rumieni, a dziecko sąsiadów nie przestaje strzelać. Ja bawię się z gryzoniem w kotka i myszkę, aż w końcu szara istota wybiega na ganek, wprawiając w przerażenie dziecko, które wypuszcza z rąk zaczarowaną broń i ucieka do taty. Czas na plażę. Klapki japonki toną w podeszczowym błocie, ale humor nie ustępuje. Komary tną z zacięciem, jakby od początku sezonu nie trafiły na tak wystawne menu. Jedyne 2km lasem i jest! Morze, idealnie spokojne i fantastycznie… brudne! O co chodzi? Co się stało? „Sinice, droga pani” – odwraca się do mnie starszy pan łowiący siatką bursztyny. A raczej próbujący złowić cokolwiek. Pięknie, ot, uroki wakacji. Ruszamy w drogę do Stegny, 10km spaceru szeroką, białą, pustą plażą w towarzystwie nielicznych, acz wrzeszczących mew. Cel – gofry z cukrem pudrem (najtańsze!) przy zejściu z kąpieliska i 2km spacer do lokalnej Biedronki. Biedronki, która zmieniła oblicze tej części wybrzeża i sprawiła, że stać nas na moc szaleństw : ) Chleb, szyneczki, sery, warzywa, owoce, mięsa na grilla, kurczak, trunki różnorakie. A to wszystko za mniej niż 200zł a 3 gęby najedzone i ucieszone. Wracamy już autobusem, bo powrót piechotą świadczyłby już chyba o skąpstwie na miarę Sknerusa McKwacza. Nim dojeżdżamy do naszej wsi, znów zaczyna padać. Brodząc w kałuży po pachy podpływamy pod domek i zabieram się za pichcenie. Wystawny obiad, wystawny podwieczorek, wystawna kolacja. Leżymy na tarasie słuchając śpiewu wiatru i szumu deszczu w koronach drzew. Wino też już trochę szumi, czas na głębokie rozmowy o życiu. Wpada dziecko sąsiada krzycząc „Spodnie w dół, kasa na stół!” i celując w nas swoją niewidoczną bronią. Tyle, że my już pieniędzy nie mamy, bo budżet 300zł stopniał szybciej niż zdążyłam powiedzieć „Hop!”. Na drugi dzień słońce pali niemiłosiernie, pakujemy więc resztki kolacji w piknikowy koszyk i ruszamy na plażę. Razem z nami dmuchana pomarańczowa piłka, która, o czym jeszcze nie wiemy, odpłynie wraz z pierwszym porywem wiatru. Żal. Mewy śmieją się z nas, a my nadal nie tracimy dobrego humoru, mimo, że będąc nad morzem nie wykąpaliśmy się ani nie zjedliśmy ryby. Nie opaliliśmy się też za mocno, bo tropikalne słońce zniknęło równie szybko co się pojawiło. 0 23.30 nasz autobus odjeżdża z Gdańska. Żegnamy więc sąsiada i jego kowbojskie dziecko, wyraźnie niezadowolone z obrotu sprawy. Z drobnych upchanych gdzieś w kieszeni starcza jeszcze na duże frytki do podziału na naszą trójkę. Wyświetlana nad wiatą przystanku prognoza pogody sugeruje, że od poniedziałku powrót prawdziwego, upalnego Lata. Idealnie na nasz powrót za pracownicze biurko! Ale co tam. Pogoda czy jej brak, Polska czy za granica, budżet duży czy mały, liczy się jedno – HUMOR. Dobry, który nie opuścił nas nawet na chwilę. Bo o to chyba w podróżowaniu tak naprawdę chodzi, prawda?

  4. Justyna pisze:

    Jest kwietniowe popołudnie. Centrum Katowic tonie w strugach deszczu. Ludzie, ogrnięci gorączką początku weekendu, skuleni pod parasolami, przemykają pośpiesznie od drzwi biurowców do przepełnionych autobusów. Piątek, 17.00. Godzina zero. Stoję pod szklanym daszkiem na przystanku. Nerwowo poprawiam paski plecaka, co chwila zerkając na zegarek. Spóźnia się. Jeszcze minuta i cały plan legnie z gruzach. Pięćdziesiąt sekund. Światło zmienia się na zielone. Czterdzieści. Jest! Biegnie. W ostatnim momencie oboje wpadamy do autobusu. Znajdujemy sobie miejsce pod oknem i sprawdzamy stan bagażu. Jest wszystko. Toczymy się powoli przez zakorkowane centrum miasta i powoli zaczynamy rozważać poprawkę do planu – porwanie autobusu wydaje się dość logicznym posunięciem, bo czas ucieka. Prawie słyszę tykanie zegarka. Robi się nerwowo. Na szczęście kierowca wykonuje kilka brawurowych manewrów i już mkniemy prosto na lotnisko. Bramki przechodzimy w zawrotnym tempie, promiennymi uśmiechami odwracając uwagę obsługi lotniska od podejrzanej zawartości naszych plecaków.
    Ostanie wezwanie dla podrużujących do Stavanger.Udało się! Zdążyliśmy. Rozsiadamy się w samolotowych fotelach rozkoszując się myślą, że oto zostawiliśmy za sobą wszystko i zgubiliśmy absolutnie każdą pogoń. Bo któż przy zdrowych zmysłach będzie nas szukał w kwietniu w Norwegii? Tak, tak. Uciekamy z deszczowych, chłodnych Katowic prosto na zimne, gdzieniegdzie jeszcze śnieżne fiordy. Plan doskonały.
    Doskonałość naszego planu oczywiście kryje się w szczegółach. Przede wszystkim: spontaniczność. Praktyka podróżnicza nauczyła nas, że przy ograniczonym budżecie trzeba mieć oczy, serce i umysł szeroko otwarte i nie przepuszczać żadnej nadarzającej się okazji. Bilety lotnicze za grosze do Norwegii? Ależ owszem, bierzemy. Bilety są, teraz trzeba rozejrzeć się za noclegiem. Sposób niezawodny na darmowe i zawsze ciekawe spanie – CouchSurfing. Misja „szukanie dachu nad głową” wymaga trochę kreatywności w pisaniu requestów do potencjalnych hostów (zdaje się, że sporo naszych rodaków tej wiosny rusza na północ…), ale wreszcie nam się udaje. Będziemy mieszkać u Sebastiana, który na miejsce umówionego spotkania przyjeżdza czarnym BMW. W mundurze armii niemieckiej. Okazuje się, że jest niemieckim żołnierzem i pracuje dla ONZ ;)
    Kwestię jedzenia rozwiązują spore zapasy suchego prowiantu z Polski. A sprytny plan działania na miejscu zakłada oszczędności na transporcie dzięki starej jak świat instytucji autostopu oraz zobaczenie tego, co najciekawsze w okolicy po konsultacji z Sebastianem – w końcu kto może wiedzieć najlepiej co warto zobaczyć jeśli nie miejscowi?
    Realizację planu zaczynamy od nieśpiesznego spaceru po Stavanger. W końcu nie po to tu przyjechaliśmy, żeby się spieszyć. Odkrywamy stare miasto, kilka uliczek z uroczymi białymi domkami. Tu i tam zaglądamy w okna: mijamy muzeum puszek (tak, tak – puszek. Takich zwykłych, metalowych, w których kryją się rybki i inne dobroci), warsztat z ołowianymi żołnierzykami (gotowe figurki stoją w pełnej gotowości poustawiane na parapecie jak maleńkie wyznaczniki skandynawskiego stereotypu rodem z książek dla dzieci) i bajkową kwiaciarnię. W centrum najstarszy w Norwegii kościół romański nad stawem, po którym pływają sprytne kaczki i łabędzie (ich spryt przejawia się tym, jak łatwo odróżniają nieczułych miejscowych od chętnych do rzucania im okrychów chleba turystów). I oczywiście krótka wizyta w supermarkecie – nawet w tym najtańszym właściwie na nic nas nie stać. Spacer kończymy wieczorną wizytą nad morzem. Niesamowite: miasteczko konczy się nagle i zaczyna się… nic. Skały, morze, niebo – przestrzeń. Ucieczka idealna, drodzy pańswto!
    Ale kluczowym punktem programu jest oczywiście wspinaczka na norweskie fiordy. Dopłynąć do punktu początkowego naszego trekkingu możemy tylko promem, na który wydajemy małą fortunę. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że to jedyny właściwie tutaj wydatek, nie bardzo się przejmujemy. Prom płynie między wysepkami, Stavanger zostaje daleko w tyle. Przybijamy do brzegu – dzień wita nas słoncem, ale jest dość zimno. Pakujemy się do lokalnego autobusu, który podwozi nas pod schronisko, skąd zaczyna się szlak na Preikestolen, jeden z bardziej spektakularnych fiordów Norwegii. Dla mnie od samego początku jest to szlak magiczny. Najpierw: bujny, zielony las iglasty, w którym pachnie niesamowitością (i, a propos książek dla dzieci i stereotypów, jestem przekonana, że gdzieś tu mieszkają krasnoludki). Im wyżej tym bardziej skaliście, kamiennie, mniej zieleni. Las ustępuje miejsca mchom i porostom, skały pną się w niebo. Jesteśmy tu na szczęście wcześnie rano, więc niewielu jest turystów i możemy się cieszyć ciszą i przestrzenią. A kiedy wychodzimy zza skalnej półki, milkniemy z wrażenia. Po lewej stronie ziemia się kończyponad sześcetmetrowym uskokiem. Daleko w dole lśni błękitem morze, wcinające się hen, daleko w ląd. Preikestolen najbardziej spektakularnie wygląda jednak z góry – wspinamy się na sczczyt już bez szlaku i spoglądamy w dół. Ludzie na płaskiej jak blat stołu skale wyglądają śmiesznie i nieporadnie. Jest mroźno, ale słońce przebija się przez chmury – więc jednak udało nam się uciec od deszczu. Nasza norweska weekendowa ucieczka zakończona pełnym sukcesem ;)

  5. Evela pisze:

    A ja się nie będę rozpisywać. 300zł wyjazd kierunek Krasnobród
    Trochę na paliwo
    Spakowane ciuchy i coś do garnka
    Wynajęty pokoik dla mnie i mojego ukochanego
    Kupiony materac
    Kupione mleczko, olejek do opalania.
    Kupiony kostium do opalania
    Kupiona piłka plażowa
    A na wieczór jeszcze i na zimne piwko wystarczy
    I beztroskie spędzenie czasu nad wodą, która znajduje się 20m od wynajętego pokoju
    Nie wiem jak wam, ale mi do szczęścia nie jest nic więcej potrzebne :D Bliska osoba, woda, słońce – czego więcej chcieć od życia :D :D :D

  6. monika pisze:

    Mój pomysł na tanie wakacje zrealizowałam w tym roku i go opiszę. Zacznijmy od małej uwagi-mam 17,5 roku, jestem uczennicą, ukończyłam kurs na animatora i jestem bardzo uparta-marzenia realizuję od początku do końca bez żadnych ale.

    Ledwo dyrektor w szkole powiedział “do widzenia”, mnie już nie było. Spieszyłam się do sekretariatu po zaświadczenie o byciu uczniem szkoły. Ot, drobna formalność do pracy. Wieczorem wsiadłam w autobus w Krakowie (97 zł) i przed południem drugiego dnia wysiadłam na przystanku w miejscowości docelowej. Walizka zapakowana na 6 tygodni. Jej waga-26 kg. Na miejscu okazuje się, że kierowca autobusu wysadził mnie o 3 przystanki za daleko-na dworcu a nie na przystanku pod hotelem, gdzie miałam pracować. Wypakowując walizkę z autokaru, deszcz leje mi prosto na głowę. Biorę walizkę i z uśmiechem na twarzy idę. I idę. I idę. I dalej bym szła, jakby nie mały problem. Kółeczko od walizki się urwało i się dalej nie da iść. Deszcz leje po głowie, walizce i ulicy. Podnoszę walizkę i tuptam. I dalej. I nie da się. Patrzę błagalnie na mężczyznę, który idzie na wprost mnie. Udaje, że nie widzi… W końcu po pół godziny podchodzę do kogoś i pytam, czy nie ma za dużo czasu.. Nie ma, ale może mi pomóc. Ufff, będę miała obydwie ręce! Jak daleko do mojego hotelu? Daleko? Niedaleko! Przynajmniej wydawało mi się, że zaraz za rogiem. Idziemy i nie ma.. No to za następnym… Też nie ma.. Hotel ukrył się za trzecim rogiem! Dziękuję wybawicielowi i ubłocona, zmoczona i zmęczona wchodzę do recepcji hotelu, który przez najbliższe 6 tygodni będzie moim miejscem pracy. Podchodzę do pana z recepcji i z wielkim uśmiechem na twarzy, buszem na głowie i błotem na butach i spodniach oświadczam:”Dzień dobry, ja tu do pracy przyjechałam. ” Mina pana bezcenna. Zakwaterowano mnie w ładnym pokoju z widokiem na morze. Żyć nie umierać i jeszcze mi za to zapłacą. Codzienna rutyna-wstawanie o 10:40, 11 do pracy, po drodze śniadanie. Do 19 praca, o 20 kolacja. Potem co mi się podoba, więc można wyjść potańczyć czy też przejść się po okolicy lub nad morze. Raz w tygodniu mam wolne. Tutaj korzystam ile mogę. Zwiedzam Hel, który był moim marzeniem od dawna (bilety 20 zł w dwie strony, fokarium 2 zł, zakupy 20 zł). W inny tydzień zwiedzam Puck (zabrałam się z koleżanką jej autem, więc jedynie 8 zł na lody), Gniewino (około 30 zł), Okoliczne dworki i ciekawe miejsca (około 40 zł), Władysławowo (około 30 zł). Opalam się, relaksuję, kąpię w Bałtyku i joduję na zapas ;) . W dzień wyjazdu wsiadam w autobus do Gdańska i umawiam się z osobą poznaną na CouchSurfing.org Bagaż zostaje w przechowalni (17 zł). Zwiedzam jedno z moich ulubionych miast w Polsce-Gdańsk. Może kiedyś tam zamieszkam na dłużej-studia w tym mieście to jeden z moich pomysłów na życie. Po południu pożegnanie z Asią (poznaną koleżanką z Gdańska) i wsiadamy każda do swojego autobusu. Ten mój prowadzi prosto na lotnisko. Z moimi 4 torbami (nie mogłam się powstrzymać od zrobienia zakupów. Mój ulubiony sklep miał megaprzeceny, no a ja cóż.. na zakupy słaba kobieta jestem) wyglądam dosyć zabawnie, bo cały stosik jest wyższy ode mnie. Na szczęście poznaje lotnisko i wysiadam. Tam czekam na swój samolot (50 zł). Wsiadam i wieczorem ląduję na lotnisku, gdzie już czekają moi rodzice z naleśnikami z bananami w czekoladzie w samochodzie (moje marzenie przez ostatnie 6 tygodni). Zadowolona, wypoczęta, z wypłatą na koncie i mnóstwem wspaniałych wspomnień wracam do domu. Szybko, szybko, bo za 2 dni na Rodos. Ohh, te wakacje były cudowne.

    Przeliczyłam, i moja podróż kosztowała około 300 zł. Tak, to były tanie wakacje a przy okazji praca. Jednak mimo wszystko wypoczynek, bo dużo zwiedziłam, odpoczęłam i się zrelaksowałam.

  7. Uczestniczka konkursu pisze:

    Witam. Czy konkurs już został rozstrzygnięty? Nikt się nie pochwalił, a jestem ciekawa kto zwyciężył. Pozdrawiam!

    • Ewa pisze:

      Jeszcze nie jest rozstrzygniety, bo skonczyl sie w weekend, kiedy bylam na weselu w Polsce :) Musze sie wczytac w odpowiedzi i wybrac, potrzebuje jeszcze chwile czasu. Do konca tego tygodnia na pewno pojawi sie informacja o rozstrzygnieciu na blogu i fanpage na FB, a zwyciezca dostanie tez maila :)
      Pozdrawiam!

  8. Łukasz pisze:

    Jak dla mnie najlepiej rozplanowane 300 zł na wypoczynek to każdego dnia o wybranej porze z zona lub ukochaną wyjazd rowerami z koszykiem w którym znajdziemy telefon komórkowy z odtwarzaczem muzyki lub sam odtwarzacz np. mp3 oczywiście z kojącą umysł muzyką, mini głośniki z wejściem minijack , kocyk mieszczący dwie osoby , sztućce , kieliszki do wina ,korkociąg ,parasol w razie czego , dobry nastrój który oczywiście zawsze powinniśmy mieć .Jazda w stronę pobliskiego sklepu w celu zakupieniu zestawu kibica leśnego czyli : 4 piwa , paczka chipsów , laska kiełbasy , 2 bułki , masełko i Wino . Po zakupie zestawu kierujemy się w stronę najbliższego a zarazem najgęstszego i największego lasu . Znajdujemy gdzieś w głębi i ciszy jakiś przytulny zakątek pomiędzy drzewami , rozkładamy kocyk , opróżniamy koszyk i zestaw kibica , włączamy muzykę , siadamy wygodnie … I przełykając zimne piwko ze swoja ukochaną w tym klimacie relaksujemy się w 100 % … Po pikniku który czasami może trwać bardzo długo w zależności od nastroju jaki mamy danego dnia udajemy się do domu i wiemy że … Warto żyć :)

    Można tak aż się kasa skończy. A zestaw kibica kosztuje około 45 zł
    wiec za 300 zł mamy piękny tydzień :)

  9. Ewa pisze:

    Bardzo proszę! Być może to, co opisałaś, to będzie mój sposób na zrealizowanie jednego z podróżniczych marzeń :)))

  10. Agnieszka pisze:

    Dzieki w imieniu swoim i dziecka sasiadow :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!