Łukasz Orbitowski: Zapiski nosorożca
Napisać książkę po trzytygodniowej podróży po Republice Południowej Afryki? To niemożliwe! Materiał na książkę w trzy tygodnie? – zastanawiałam się, jak wzięłam po raz pierwszy do ręki egzemplarz Zapisków nosorożca Łukasz Orbitowskiego. Powątpiewałam nieco i spodziewałam się nudnych, rozwlekłych opisów, szczególnie gdy zobaczyłam druk normalnej wielkości i 275 stron. No bo czymś trzeba te karty zapełnić…
Nie myśl nawet o czytaniu książki Orbitowskiego, jeśli więdną ci uszy na dźwięk niewybrednych żartów i niecenzuralnych słów. Zapisków nosorożca chyba nikt nie cenzurował. Język dosadny pojawia się w każdym rozdziale, jest to język barowy, a nie salonowy. Przez ten język opowieść wydaje się być bardziej relacją kumpla przy piwie niż reportażopodobnym wywodem na temat RPA. Czasem mi to zgrzyta, czasem przeszkadza, a czasem zupełnie nie. Ale lojalnie uprzedzam bardziej wrażliwych :)
Ogólnie jednak podoba mi się styl, w jakim napisana jest książka. Z ogromną dawką humoru, ironii oraz autoironii. Są momenty, kiedy śmieję się na głos, a to już o czymś świadczy. O czym? Albo o tym, że śmieszą mnie prostackie żarty, albo też o tym, że Orbitowski potrafi być naprawdę zabawny! Mam nadzieję, że bardziej o tym drugim. Orbitowski zresztą nie jest nowicjuszem, jeśli chodzi o pisarstwo, co można wyczuć czytając Zapiski…
Czytam o RPA, a przyznam się szczerze, jakbym o Kenii czytała. Irytuje mnie niezmiernie, kiedy ktoś traktuje Afrykę jakby była jednym, jednorodnym krajem, a nie zróżnicowanym kontynentem, ale nie mogę się powstrzymać od porównań i analogii. Ci nigdzie nie spieszący się ludzie, kobiety noszące baniaki z wodą na głowach, mężczyźni stojący przy drogach jakby nie mieli nic lepszego w życiu do roboty, te dzikie zwierzęta nic nie robiące sobie z obserwatorów. Nigdy nie byłam w RPA, a czuję, jakbym jednak tam była.
Jedyne, co mi przeszkadza, to kilka błędów merytorycznych. I tu niestety zawiódł autor, nie przykładając się do sprawdzenia informacji, zawiodła też korekta. Przykładem niech będzie koczkodan tumbili, czy też werweta, a po angielsku vervet monkey, z uporem nazywana przez Orbitowskiego velvet monkey (aksamitna małpa!). Być może niebieskie ubarwienie jąder małpy zrobiło na autorze tak wielkie wrażenie, że niezbyt dokładnie słuchał lub czytał przewodnik… Jest jeszcze kilka tego typu kwiatków. A szkoda, bo w książkach podróżniczych błędy merytoryczne moim zdaniem nie powinny się pojawiać.
Świetnym pomysłem jest przeplatanie relacji z podróży bajkami i opowieściami afrykańskimi. Pomarudzę tylko, że każda kolejna opowieść jest coraz mniej ciekawa. Chociaż to akurat bardzo subiektywne.
Jaką więc książkę można napisać po trzytygodniowej podróży? Warto wspomnieć jeszcze o tym, jaka to była podróż. Nie ma tutaj typowych backpackerów przemierzających bezdroża południowej Afryki, śpiących w klaustrofobicznych namiotach i jedzących konserwy by oszczędzić kasę. Nie, Orbitowski wraz z towarzyszką wynajmują auto i objeżdżają kraj, efektem czego chyba połowę książki zajmują opisy drogi i tego, co przy niej, przygód po trasie, ludzi na poboczu, zwierząt na drodze. Ale taka jest ta Afryka (sama teraz generalizuję, wiem). To nie Francja, gdzie można opisywać kolejne zamki, muzea i dzieła sztuki. To ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie, ich zwyczaje, ich codzienność, a także przyroda, ta oswojona i ta mniej. I na końcu trochę muzeów. O podróży sam Orbitowski pisze: Przecież naszą wycieczkę może powtórzyć każdy, potrzebny jest tylko portfel o określonej zasobności. Szczerze i prawdziwie.
Ja nie umiałabym napisać książki po trzytygodniowej podróży. Ale Orbitowskiemu wyszło to całkiem nieźle. Nie jest nudno, nie ma dłużyzn, coś się dzieje (chociaż co jakiś czas dzieją się rzeczy podobne, to jednak opowiadanie o nich mimo wszystko wciąga). Nie ma nic gorszego, niż turysta, który po trzech tygodniach rozpoznał w sobie zdolność diagnozowania świata, oglądanego przez okno samochodu – pisze w jednym z ostatnich rozdziałów autor. Amen.
Na szczęście jest tego świadom i nie sili się na uogólnienia i diagnozy. Dlatego książka jest niezłą rozrywką, ale tylko rozrywką, jako materiał naukowy czy reportażowy bym jej nie traktowała. Mimo to czyta się przyjemnie. Polecam!
Czytaliście już tę książkę? Czy zniechęca Was barowy język opowieści? Czy uważacie, że można napisać dobrą książkę po trzech tygodniach w podróży?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Barowy język… chyba coś dla mnie. Dzięki Ewa za, jak zawsze zresztą, świetną książkową wskazówkę!
Polecam się :) Jak wpadniesz w nasze okolice to Ci pożyczę ;)
Twórczość Orbitowskiego znam z jego dokonań w sferze grozy i fantastyki i umknęło mi, że wydał coś podróżniczego. Musze to koniecznie sprawdzić :).
Ja z kolei przed wzięciem “Zapisków…” do ręki nie znałam nic, a teraz chyba chętnie sięgnę po coś z fantastyki lub grozy. Dobre?
Barowy język i autoironia – przekonałaś mnie :) Chociaż narazie jestem na drugim tomie Malazańskiej Księgi Upadłych (a tomów jest z dziesięć), więc Orbitowski musi poczekać… :)
Dziesięć tomów to dziesięć wieczorów :P Czyli zostało Ci osiem. Czyli mogę Ci pożyczyć Orbitowskiego w poniedziałek 20 kwietnia :P
niebieskie ubarwienie jąder….? :D Moim okiem 3 tyg to zdecydowanie za mało, na książkę… może na nowelkę by starczyło :)
Czarnogóra, niebieskie, błękitne takie, śliczne :) aż miło popatrzeć hahaha :D
:) Sama nie wiem, raczej nie sięgnę po tę książkę, chyba, że wciągnie mnie w księgarni. Dobra recenzja, bo wyważona.
Dziękuję!
Jeśli jest humor, ironia i autoironia, to chyba się skuszę!
Warto :)
Nie czytałam jeszcze tej książki, ale muszę nadrobić braki. W 2013 roku odbyłam lekturę “Wigilijnych psów” i byłam pod wrażeniem. Naprawdę niesamowity pisarz.
Jak znajdę chwilę to poczytam coś innego tego autora :)
Jak dobrze się czyta, to najważniejsze!
O to to! :)
Chyba też zakupię tę książkę i chętnie poczytam, dzięki za polecenie :)
Miłego czytania! :)
Zaczęłam czytać, ale bardziej wciągnęły mnie książki Doris Lessing, więc na razie Zapiski wróciły na półkę. Na pewno do niej wrócę, bo mieszkając w RPA jak wszyscy w Afryce … mam czas ;)
Daj znać, jeśli czytałaś jeszcze coś ciekawego o Afryce ogólnie, lub o Południowej Afryce w szczególności.
Pozdrawiam :)
O RPA na chwilę obecną nie przychodzi mi do głowy. Pamiętam kiedyś czytałam książkę “Suahili for the Broeaken-hearted” gdzie koleś podróżował przez całą Afrykę. Cudowna! Mogę jeszcze o Kenii polecić “Kiedyś o tym miejscu napiszę”. Pozdrowienia i powodzenia tam na południu!