Marek Tomalik: Lady Australia

Mam zagwozdkę, jeśli chodzi o tą książkę, i to dużą. Bo z jednej strony bardzo mi się podoba, chociaż wiem, że nie jestem obiektywna, bo przecież książka traktuje o Australii – moim największym marzeniu. Z drugiej zaś strony nie podoba mi się, drażni nieco. Lady Australia Marka Tomalika to nie jest tradycyjna książka podróżnicza, w której autor ze swadą opisywałby swoją wyprawę lub wyprawy na ten kontynent, relacjonował przygody i przybliżał nieznany nam świat. To coś zupełnie innego. Tylko co?

Marek Tomalik: Lady Australia
Książka ta powstała z miłości. Z miłości do kontynentu. Sam autor się do tego przyznaje. I to widać, że Tomalik Australię uwielbia. Że ma doświadczenie w jej odkrywaniu. Tego się nie da ukryć. Australia zostaje porównana do kobiety. Tajemniczej, często mrocznej, nawet niebezpiecznej, a mimo to – a może właśnie dlatego – pociągającej, uzależniającej, fascynującej.

I w porządku, tylko… Marek Tomalik niestety poetą chyba nie jest, bo próby poetyckich opisów wychodzą mu moim zdaniem słabiutko. O wiele bardziej wolę autora-awanturnika, poszukującego przygód i potrafiącego o tym opowiadać, niż romantycznego poetę, wpatrującego się z otwartą buzią w gwiazdy niczym w oczy swojej ukochanej. Na szczęście tego nie-romantyka jest w Lady Australia niemało, wystarczająco, żeby uczynić tę książkę ciekawą. Bo dla mnie ciekawsza jest wzmianka o barmance, która urywa klientom rękawy niż o tym, że ptasie trele rozwalają mózg autora na kawałki.

Najchętniej czytam fragmenty z opowieściami Aborygenów. O tym skąd wziął się księżyc i jak powstało słońce. Z wielkim zainteresowaniem czytam rozdział o jedzeniu, owocach i przyprawach. Dalej mamy o różnorodności australijskiej przyrody. O życiodajnej wodzie. Geologii. O czasie snów – zdecydowanie za mało! A w tym wszystkim dygresje… także spoza Australii.

Ale taka jest już cała książka. Tomalik serwuje nam koktajl z jego własnych impresji i przeżyć oraz opisów uczuć przyprawiony ciekawymi spostrzeżeniami na temat życia i przyrody Australii, okraszony fantastycznymi opowieściami z mitologii Aborygenów i krótszymi lub dłuższymi historyjkami z podróży. Do tego mamy jeszcze sporo fragmentów i cytatów z Williama Blake’a i nie tylko, a Tomalik do każdego rozdziału sugeruje odpowiednią muzykę, którą można sobie puścić w czasie czytania, by jeszcze lepiej wczuć się w klimat australijski.

Dygresja. Czytam Lady Australię przy różnym podkładzie dźwiękowym, czasem jest to muzyka rockowa, czasem krzyk kenijskich małp, innym razem stukot kół pociągu. Być może jakbym skorzystała z sugestii, mój odbiór książki byłby nieco inny. Natomiast dla mnie muzyką, która stuprocentowo kojarzy się z Australią są niewspomniane przez Marka Tomalika piosenki australijskiego zespołu Icehouse. Tylko, że ja jeszcze tam nie byłam, więc dla mnie to są skojarzenia muzyki z wyobrażeniem.

Wracając do książki, uważam, że takie wzbogacenie jej o muzykę nie jest złym pomysłem. Poszłabym dalej i jeśli by się dało, to można by wydać płytę z tymi dźwiękami, które Tomalik poleca do czytania. Ludzie są leniwi, nie zawsze chce się (i też nie zawsze jest możliwość) wyszukania w internecie danej muzyki akurat w momencie, kiedy mamy w ręku książkę. Ale to tylko taka uwaga techniczna.

Zdjęcia. Lady Australia jest ich pełna. Niektóre podobają mi się bardziej, inne mniej, to już kwestia gustu. Ale dobrane są tak, że podkreślają tę aurę tajemniczości kontynentu. Jego zróżnicowanie, skarby i bogactwo. Brakuje mi tylko podpisów pod zdjęciami. Spis ilustracji został umieszczony na końcu książki, a ja nie lubię przewracać kartek w tę i we w tę, żeby zobaczyć, co to za krzak lub ptak na tym zdjęciu siedzi.

Komu poleciłabym tę książkę? Miłośnikom Australii, to na pewno. Ludziom ciekawym świata w różnych jego aspektach. Jeśli wyjmiemy te wszystkie poetyckie opisy to można się całkiem sporo dowiedzieć o samym kontynencie. A może komuś spodoba się też ta forma, bo to w sumie rzecz gustu. Jest to na pewno podejście inne, niż znane z tradycyjnych książek podróżniczych.

Marek Niedźwiedzki pisze na okładce, ze to jest książka dla ludzi, którzy tam byli, bo moga porównywać swoje wrażenia z tymi w niej zawartymi. I dla ludzi, którzy nie byli, a chcą pojechać, bo ułatwi wiele decyzji. Ja należę do tej drugiej grupy i w moim przypadku książka niczego nie ułatwiła. Ale i tak cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać, bo chyba jednak bardziej mi sie podoba, niż nie podoba.

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

2 komentarze

  1. Marta pisze:

    Nie czytałam jeszcze tej książki, ale swoją recenzją mnie do tego bardzo zachęciłaś.
    Byłam kiedyś na jednym pokazie zdjęć Marka Tomalika dot. Australii. Była to dość nietypowa prezentacja, gdyż była właśnie połączeniem muzyki, poezji i fotografii. Czegoś podobnego spodziewam się właśnie po nowej publikacji.
    Podoba mi się Twój pomysł z dołączeniem do książki płyty z muzyką!

    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Oby udało Ci się jak najszybciej spełnić marzenie odwiedzenia Australii!

    • Ewa pisze:

      Cieszę się, bo bałam się trochę, że tą recenzją zniechęcę ludzi. A po książkę jednak warto sięgnąć.

      Marta, dzięki za życzenia i Tobie też wszystkiego najlepszego w Nowym roku :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!