Ryszard Sługocki: Od Wisły do Rzeki Perłowej

Jeśli chodzi o muzykę i podróże, to urodziłem się zdecydowanie za późno – powiedział mi ktoś kiedyś. Coś w tym jest. Większość miejsc na świecie jest już odkrytych i zdobytych, o wielu z nich możemy poczytać w prasie czy internecie. Nowoczesne technologie czynią wszystko łatwiejszym. A mimo to we wstępie do relacji ze swojej podróży Ryszard Sługocki pisze: Do dzisiejszego dnia nikomu nie udało się przejechać samochodem tej samej trasy. I stawiam dolary przeciw orzechom, że jeszcze długo się nie uda.

Ryszard Sługocki - Od Wisły do Rzeki Perłowej
Sługocki moim zdaniem zasługuje na miano awanturnika. Takiego bezczelnego poszukiwacza przygód, który mimo wszystko wzbudza sympatię, a nie irytację. W książce spisuje relację z wyprawy odbytej wraz z Zenonem Rzeżuchowskim (zwanym Zetem) cudem techniki – warszawą produkowaną przez FSO przez takie kraje, jak Czechosłowacja, Austria, Węgry, Jugosławia, Bułgaria, Turcja, Iran, Afganistan, Pakistan, Indie i Birmę aż do Chin. Stamtąd, już statkiem, panowie wrócili zahaczając po drodze o Hongkong, Malezję, Sri Lankę Jemen, Sudan, Egipt i Gibraltar.

Tak, dobrze widzicie – Czechosłowacja i Jugosławia. Podróż odbyła się bowiem w 1957 r. Sam Sługocki przyznaje we wstępie, że ta podróż nie miała szans się odbyć, a jej uczestnicy wrócić cało i zdrowo. A jednak odbyła się, na szczęście, a Sługocki, jako dziennikarz, w bardzo przyjemny sposób opisał ją niedawno na kartach książki.

Od Wisły do Rzeki Perłowej wciągnęła mnie od samego początku. Pisana momentami dość ironicznym stylem, jest dla mnie wyjątkowo zabawna. Autor na szczęście nie zapomina o żartach z samego siebie. I to jest w porządku, bo Sługocki nie kreuje się na wielkiego bohatera. A momentami bardzo szczere wyznania pozwalają nam zapoznać się z absurdami ówczesnej rzeczywistości.

Co jest dla mnie jeszcze bardziej zabawne to to, że choć od wyprawy Sługockiego minęło ponad pół wieku, niektóre rzeczy nie tracą na aktualności. Weźmy chociażby fragment mówiący o przygotowaniach do podróży. Sęk w tym, że podobnie jak większość amatorów dalekich podróży, zasobny byłem tylko w marzenia. Musiałem więc znaleźć sponsora, popularnie zwanego jeleniem, który wspomógłby mój plan w przekonaniu, że przyniesie mu to korzyść i splendor. Znacie to skądś? :)

Sługocki napisał: początkujący reporter “Przekroju” Ryszard Kapuściński szydził, że jeśli wyprawa dojdzie do skutku, zgodzi się być pchłą na mojej nodze. Nie wiem, czy Kapuściński zamienił się w pchłę, ale podróż odbyła się przy dużej dozie szczęścia. Fakt faktem, że Sługocki nie był jakimś przypadkowym podróżnikiem-marzycielem. Był dziennikarzem, a znajomości i duża pewność siebie na pewno mu wiele ułatwiły.

No, ale dość już o przygotowaniach. Jedziemy warszawą w świat. Na początku przeważają opisy spotkań z przedstawicielami placówek dyplomatycznych, podczas których nierzadko leją się strumienie alkoholu. Porem jednak zaczyna się robić ciekawiej też z punktu widzenia “krajoznawczego”. Oglądamy dalekie kraje oczami Sługockiego, a kraje te są naprawdę fascynujące.

Czytając Od Wisły do Rzeki Perłowej nie mogę się powstrzymać przed porównywaniem tych miejsc, które znam z własnych podróży z tym, co pisze Sługocki. Czasem spostrzeżenia są niezwykle trafne i – co więcej – ciągle aktualne! Czasem znowu czytam o rzeczach, których ja już nie mam szans zobaczyć. Jedno rzuca mi się mocno w oczy – czy wtedy, czy teraz, to kontakty z ludźmi sprawiają, że podróż staje się tak ciekawa.

Dochodzę do części, kiedy dwójka bohaterów kieruje się warszawą w Turcji ku granicy z Iranem. W pewnym momencie zorientowałam się, że przestałam robić jakiekolwiek notatki na marginesie stron. Znaczy to, że książka wciągnęła mnie na maksa. Iran, Afganistan, Pakistan – to kraje, które wydają się dla zwykłego człowieka dzisiaj nieosiągalne. Czy jednak? Przyznaję, że chętnie bym się w te rejony sama wybrała i zobaczyła, jak wygląda tam życie dzisiaj, bo jak wyglądało pół wieku temu już wiem.

Notatki pojawiają się znowu kiedy Sługocki dociera do Birmy, w której tak niedawno byłam. Rangun na zdjęciu w książce wygląda jak wioska z niskimi domkami krytymi liśćmi palmowymi i błotnistymi ulicami. Miasto zmieniło się, ale ludzie niekoniecznie. Dzisiaj, w przeciwieństwie do lat 50., trzeba płacić za to, by móc usiąść w cieniu stupy Shwedagon. Ale nadal słyszy się pytania – Where are you from? I odpowiadając – From Poland – można być pewnym, że interlokutor zapyta – From Holland?

Jak się skończyła wyprawa oczywiście wam nie napiszę. Zacytuję tylko jedno zdanie z posłowia, które – jak mniemam – również nie straciło na aktualności i które często słyszę od ludzi jeżdżących po świecie. Niczego nie żałuję. I o to chodzi!

Jeszcze trochę o technikaliach. Od Wisły do Rzeki Perłowej wydana została w elegancki sposób, na śliskim papierze. Wiele razy mówiłam już, że w przypadku książek podróżniczych najchętniej widziałabym dwa wydania – jedno właśnie takie, drugie z miękką okładką i cienkim papierem tak, by można było wrzucić egzemplarz do plecaka. Muszę jednak przyznać, że w tym przypadku wydatek niecałych 40 zł za 550 stron ciekawej literatury to nie jest zła propozycja.

To co powiecie na wieczór z książką?

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

11 komentarzy

  1. właśnie zaparzyłam zieloną herbatę i też się zabieram za lekturę :)

  2. Ajka pisze:

    W końcu kogoś nie zjechałaś ;)

    • Ewa pisze:

      Eeej no, dużo książek mi się podoba – ostatnio Taxi, wcześniej na przykład Fiedler czy Tomalik :))))

      Ale teraz czytam taką, która mnie od pierwszych stron irytuje., Zmuszam się w zasadzie do czytania, bo chcę napisać porządną jej ocenę, ale to męczące. Co gorsza – miałam wobec niej duże oczekiwania :) Ale pewnie jeszcze się z nią pomęczę, więc na recenzję trzeba będzie poczekać…

  3. Ajka pisze:

    I nie zdradzisz pewnie jaka to książka, nawet na priv? ;)

  4. Z dobrą książką – zawsze:)

  5. olo pisze:

    kilka miesięcy temu w księgarni na jakiejś okrutnej wyprzedaży znalazłem książkę Sługockiego “W pogoni za Imogeną”. Kupiłem ją tylko dlatego, że na okładce było napisane, że gościu wybrał się w podróż dookoła świata Warszawą. W 1957 roku. Pomyślałem sobie, że jak na tamte czasy to musiał być niezłym przekrętem. Po przeczytaniu książki nie ma złudzeń, że nim był. Sposób w jaki opowiada o życiu w placówce dyplomatycznej w Wietniamie, chlaniu, układzikach, złośliwościach z ówczesnym Wietnamem w tle – rozbraja. Niezły gawędziarz musiał z niego być.

  6. Andrzej pisze:

    Przeczytałem z dużym zainteresowaniem i czytałem ją wolno, aby na dłużej starczyło. Prawda jest taka, że może świat przez który przejechała warszawa to się trochę zmienił – ale na placówkach dalej siedzą ludzie, którym specjalnie nie zależy by nasz kraj godnie reprezentować – i znów są z całą pewnością z klucza partyjnego, choć z innej partii.

    • Ewa pisze:

      Być może jest trochę tak, trochę tak. Znam osobę na placówce, która musiała przejść bardzo trudny proces kwalifikacyjny i naprawdę mocno się wykazać. Rękę dam sobie uciąć, że nic po znajomości czy po partyjności.

  7. Andrzej pisze:

    Moje ukłony dla tej osoby. Proszę jej polecić tę książkę do przeczytania i potem się spytać – jakie ma zdanie na temat pracy ludzi na placówkach zagranicznych. Tak dziwnie się składa, że często się mówi, gdy coś jest nie tak – a rzadko chwali za dobrą pracę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!