Mnazi. To nie przystoi!
Miejsce nazywa się Mama Zainabu, ale rzeczonej mamy w okolicy nie widzę. Jest za to kilkoro stałych bywalców, miłośników mnazi, czyli wina palmowego. Na stoliku stoi butelka po Tuskerze wypełniona mętnawym płynem. Z niej Said nalewa napoju do małych niby słoików, wkłada do środka naturalną słomkę i podaje mnie i Alemu. Zanim się napiję przyglądam się samej słomce. To naturalny patyczek, chyba bambusowy. Na końcu pęczek trawy owinięty kawałkiem tkaniny i zawiązany. Domyślam się, że słomka jest wielorazowego użytku.
Maisha marefu! – ponagla nas Said. – Na zdrowie! Pijcie! Tyle się wcześniej nasłuchałam o mnazi, że przygotowana jestem na najgorszy smak, jaki można sobie wyobrazić. A tu… miłe zaskoczenie! Napój jest delikatny w smaku, leciusieńko kokosowy. Alkoholu nie czuć wcale. Wbrew oczekiwaniom bardzo mi smakuje! Wypijam pierwszą porcję i proszę o kolejną.
Wspinanie się na palmę kokosową nie należy do łatwych zadań. Ci ludzie robią to zupełnie bez wysiłku, jakby urodzili się tylko po to, by wspinać się na palmy. Z całym szacunkiem, ale są w tym fachu lepsi od naszych dalekich kuzynów małp! Mi niestety – mimo wydrążonych w pniu drzewa stopni, idzie to dość opornie.
Żeby uzyskać mnazi nacina się pędy i łodygi kwiatów, a następnie przymocowuje się do nich butelki i pojemniki, do których ścieka sok. Żeby to zrobić, trzeba oczywiście wspiąć się na palmę. To rano. Wieczorem jeszcze raz po to, co zebrało się w pojemnikach. Sok zaczyna fermentować niemalże od razu dzięki znajdującym się w nim grzybom, a fermentacja następuje dość szybko. Dlatego im wcześniej wypity, tym słabszy i słodszy. Jak postoi przez noc robi się coraz mocniejszy i coraz bardziej śmierdzący. A w dodatku kac po nim jest okropny. Produkcja mnazi jest jednak bardzo tania, więc napój ten jest popularny wśród alkoholików z wybrzeża.
Kiedy opowiadam o swoim doświadczeniu z mnazi moim kenijskim koleżankom, patrzą na mnie z szeroko otwartymi oczami. Wypad do Mamy Zainabu nie mieści im się w głowie. To nie przystoi! No cóż, Przystoi czy nie, moim zdaniem zawsze warto spróbować :)
Przewodnik po Kenii
O tym, co pija się w Kenii, a także o wielu innych ciekawostkach poczytasz w moim przewodniku po tym kraju! Kliknij tutaj i kup :)
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Pozdrawiam z polskiego wesela :)
Panowie jacy zadowoleni :D
I to chyba nie od Mnazi a od tego co stoi obok;)
obok w butelce po Tuskerze też jest mnazi ;)
gdzies nawet w TV widziałem filmik o tym – Cejrowski/Kret, nie pamiętam juz ale coś było :)
Ciekawa historia z nutą humoru;) Będę zaglądać na blog częściej i chętnie poczytam więcej.
A to zdjęcie ze słomką, w odpowiedniej stylizacji, pobiłoby na głowę wszystkie fikuśne drinki prezentowane na stronach kulinarnych :) nabrałam apetytu na kokosa :)
Próby wspięcia się na palmę chyba bym nie podjęła, ale Mnazi spróbowałabym – a jakże!
Ja też, ale może niekoniecznie przez “słomkę wielokrotnego użytku”
Na palmę to bym weszła chętnie :D I… takiej słabizny też bym spróbowała, ale potem to już nie :)
Ja nie weszłam niestety zbyt wysoko :)
Wino palmowe próbowałam jedynie w Ubud na Bali i było … paskudne! Nawet sprite i wielkie kostki lodu mu nie pomogły :)))
Hahhaha musiało być mocno sfermentowane :)
Nigdy wcześniej nie słyszałam o mnazi! a z chęcią bym spróbowała.. tym zdziwionym kobietom trzeba było odpowiedzieć, że w Polsce takie picie przystoi ;) proszę o więcej wpisów z takimi smaczkami!
Hahaha, no tak :)
Od razu nie przystoi, trzeba próbować lokalnych specjałów! ‘Alkoholicy z wybrzeża’ brzmią wybornie :)
Tak to sobie tłumaczyłam ;)
Zamiast na siłownię, lecę się wdrapać jutro na jakąś palmę kokosową! Tylko gdzie ja taką znajdę? Podobna jest taka jedna na pewnym warszawskim rondzie :P
Chciałabym to zobaczyć… :D
Kokosowy napój, w którym nie czuć alkoholu? Byłabym zgubiona ;)
Hahahhaha, no łatwo odmówić nie jest :)
Wychodze z zalozenia, ze blogerkom przystoi. :) Fajnie, ze sprobowalas. W zasadzie kazdy narod ma cos dystylowanego. Ja milo wspominam trunek na szczycie wulkanu w Ekwadorze.
No właśnie, czasem trzeba poświęcić godność dla dobra czytelników :D
Do odważnych świat należy! A picie z takiej słomki zdecydowanie wymaga odwagi :P.
Jestem z siebie dumna teraz :D
Bambusowa słomka jest świetna! Jeżeli chodzi o wspinanie się na palmę kokosową, to zapewne z moim lękiem wysokości utknęłabym gdzieś w połowie! :)
Mam się przyznać, że na samą górę też się nie wdrapałam? :D
Bardzo ciekawy wpis – uwielbiam takie kulinarne eksploracje, chociaż chyba faktycznie lepiej wozić własną słomkę :)
Albo pić bezpośrednio z butelczyny :)
Fajnie, że miałaś okazję spróbować tego trunku, też bym się chętnie napiła :) Ale najlepsze jest to, że spróbowałaś się wspiąć na palmę. Nigdy nie widziałam takie z wydrążonymi stopniami.
Ja też wcześniej widziałam wspinajacych się tylko za pomocą jakichś lin i małpiej wręcz zręczności a tu taki sprytny myk :)