Pewnego dnia w Nungwi
Miał być wspaniały zachód słońca, spektakl światła na bezchmurnym niebie. Po to właśnie zatrzymuję się na dwie noce na zachodnim wybrzeżu Zanzibaru, w Nungwi. Chcę poznać trochę lepiej okolicę tej osady wysuniętej najbardziej na północ wyspy. Chcę odpocząć, nacieszyć się ładną pogodą i poobserwować te słynne zachody słońca. Jednak siedząc wczesnym wieczorem przy stoliku małej tutejszej knajpki i wcinając grillowane krewetki z ryżem i warzywami zdaję sobie sprawę, że pogoda najzwyczajniej w świecie kpi sobie z moich planów. O ile nad głową spomiędzy chmur wystaje jeszcze trochę niebieskiego nieba, o tyle zachód przykrywa gruba warstwa ciężkich, szarych chmur. Nie przebije się przez nie ani jeden promień czerwonego słońca.
Zamiast wpatrywać się w niewidoczny zachód rozglądam się więc dookoła. Najbliższe drogie hotele są jakiś kilometr w obie strony. Tutaj królują stosunkowo niedrogie guesthouse’y i proste knajpki ze stolikami na piasku, a plaża należy do wszystkich. Turyści korzystają z niej na równi z miejscowymi. Po mojej lewej stronie kilkoro z nich nadal relaksuje się na leżakach, pomimo poważnego deficytu słońca. Kawałek dalej brzuszki bezpośrednio na wilgotnym piachu robi miejscowy młodzieniec.
Po plaży w obie strony spacerują ludzie. Pełen przekrój, od tych ubranych w szorty i t-shirty, po mężczyzn w białych szatach kanzu i kobietach owiniętych w barwne kangi.
Po prawej stronie grupa chłopaków zaaranżowała prowizoryczne boisko na piasku. Cztery cienkie patyki wbite w piasek to jakby słupki od bramki. I to wystarczy. Nikomu nie przeszkadza, że boisko przechylone jest w kierunku morza a aut liczy się chyba tylko wtedy, gdy piłka wpadnie do wody. Młodzieńcy wkładają w grę mnóstwo serca, biegają bez wytchnienia, kopią, upadają, podnoszą się i biegają dalej, nawet się nie otrzepując. Większość z nich to miejscowi, ale pomiędzy nimi widać jednego białego. Nawet jeśli nie mówi w suahili, nie szkodzi bo piłka to język uniwersalny. Wszyscy dobrze się bawią. Jak niewiele potrzeba do chwili radości – cztery patyki, piłka, kawałek plaży i dobre towarzystwo.
Kończę krewetki i zamawiam butelkę zimnego piwa Kilimanjaro, kiedy do stolika zbliża się starszy wychudzony mężczyzna w poszarpanych spodniach, ciemnoniebieskim t-shircie, staromodnych okularach na nosie i z koralikami w dłoni. Na końcu języka mam uprzejme, aczkolwiek stanowcze dziękuję, nie jestem zainteresowana, ale coś mnie powstrzymuje. Widzę prośbę w jego oczach, lecz nie podchodzi bliżej dopóki nie zgadzam się na to skinięciem głowy. Staruszek kładzie na stoliku ręcznie robiony naszyjnik z małych muszelek.
– Tylko pięć tysięcy, żebym miał na kolację, proszę… – mówi.
Tylko dwa i pół dolara. Nie noszę takich ozdób, a w dodatku muszelek nie wolno wywozić z Zanzibaru, więc po raz kolejny zamierzam odmówić grzecznym nie mam pieniędzy, kiedy zjawia się kelner i stawia przede mną zamówione piwo. Patrze na tę butelkę, na koraliki, na mężczyznę, znowu na piwo i… robi mi się zwyczajnie trochę głupio. Trochę wstyd. Zjadłam przed chwilą talerz krewetek za dziesięć dolarów, przede mną stoi piwo za dwa dolary. Dla mnie te pieniądze to jedno piwo mniej, dla tego człowieka będzie to więcej niż jedna kolacja. Wyciągam więc banknot pięć tysięcy szylingów i wręczam mu w zamian za jeden łańcuszek. Mężczyzna bierze pieniądze i dziękuje. Obserwuję, jak znika w uliczce prowadzącej do centrum wsi. Byłam widocznie jego ostatnią klientką.
Nie znoszę tych plażowych naciągaczy, młodych chłopaków zwanych tutaj beachboysami, którzy wolą stać na plaży przed drogimi hotelami osaczając każdego turystę, który odważy się wystawić czubek nosa z chronionego obiektu, zamiast iść do pracy. Wystarczy, ze postawią stopę na publicznej plaży, a już otacza ich wianuszek beachboysów oferujących wszystko, co się da – od pamiątek, poprzez wycieczki aż po masaże i “masaże”. Nie dadzą spokoju, dopóki albo czegoś nie kupisz, albo nie zaczniesz ich w sposób niezbyt grzeczny ignorować. Stać na plaży i nagabywać turystów jest łatwiej niż poszukać zwykłej pracy, a to nie jest tak, że pracy nie ma, tylko trzeba chcieć. Ileż to zanzibarskich hoteli musi zatrudniać pracowników z Kenii, bo na miejscu nie mogą znaleźć pracowników?
Zazwyczaj nie wdaję się w dyskusję z żadnymi beachboysami. Dla starszego pana z koralikami jednak robię wyjątek, bo nie jest on nachalny, wręcz przeciwnie – wydaje się być dość nieśmiały. W dodatku w podeszłym wieku pewnie niełatwo mu o pracę. No i cena za te koraliki nie wydaje mi się aż tak bardzo naciągana. Mam nadzieję, że nie dałam się nabić w butelkę. A jeśli nawet, dwa i pół dolara to nie majątek.
Tymczasem zachodzi słońce. Jak to w pobliżu równika – momentalnie robi się ciemno. Mimo lekkiego wiatru na plaży w łydkę pod stołem gryzie mnie komar. Dopijając piwo wracam myślami do spaceru po Nungwi, która jest wysuniętą najbardziej na północ wsią na Unguja, czyli największej wyspie archipelagu Zanzibar. W okolicy znajduje się kilka drogich, luksusowych hoteli otoczonych wysokimi murami. Przechodząc obok jednego z nich myślę sobie, jak to dobrze, że przynajmniej mur nie jest zwieńczony drutem kolczastym. Ja sama wolę się jednak zatrzymać w jednym z licznych malutkich guesthouse’ów. Parkuję auto, zostawiam rzeczy w pokoju i idę na przechadzkę.
Nieopodal plaży, przy wylocie głównej drogi, znajduje się całkiem spore boisko do piłki nożnej. Nic to zresztą niezwykłego, bo każda wieś ma tutaj przynajmniej jedno, często więcej. Wczesnym popołudniem w sobotę nikt jednak nie gra w piłkę. Być może jest za gorąco? Wiem z obserwacji życia na wyspie, że czas na piłkę to około godziny-półtorej przed zachodem słońca. Wtedy każde z boisk zajęte jest przez dzieci i młodzież rozgrywające mecze. Teraz jednak mogę spokojnie przejść w poprzek i zagłębić się w osadę.
Zwracam uwagę na znak stojący przy drodze. Widnieją na niej dwie skąpo odziane sylwetki – męska i damska, przekreślone na czerwono. Napis pod spodem mówi: Prosimy uszanuj naszą kulturę. Będący w około dziewięćdziesięciu pięciu procentach muzułmański Zanzibar jest moim zdaniem bardzo tolerancyjny wobec turystów, zresztą nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek aktualnych konfliktach na tle religijnym, a w samym Stone Town sąsiadują ze sobą kościół katolicki, meczet i świątynia hinduistyczna. Kobiety zanzibarskie noszą długie suknie, szaty i chusty zwane kanga, a głowy owijają barwnymi szalami i hidżabami. Nie widziałam jeszcze żadnej, która zakrywałaby twarz. Od chrześcijanek nie wymaga się zakrywania włosów, choć one też noszą się skromnie, w sukniach bądź spódnicach za kolano i zakrytych ramionach.
Dlatego idąc na spacer poza turystyczne okolice hotelu czy plaży wypada dostosować się do zasad panujących na wyspie i nie ubierać się wyzywająco. Zakładam więc spodnie za kolano i luźny t-shirt, a mimo to z początku zastanawiam się, czy jest to wystarczająco skromny ubiór. Kawałek dalej widzę dwie młode dziewczyny, turystki w szortach i topach na ramiączka, i zauważam, że nikt nie reaguje na ich widok negatywnie. Nie ma ani karcących spojrzeń, ani niewybrednych komentarzy czy pokazywania palcami. Mimo to uważam, że lokalną kulturę wypada uszanować, bo w końcu jesteśmy tutaj tylko gośćmi.
Przy wejściu do wioski królują stragany z pamiątkami, a miłym zaskoczeniem dla mnie jest to, że nikt mnie tu nie zaczepia. Sprzedawcy cierpliwie czekają, aż osoba zainteresowana podejdzie do ich małego sklepiku i wówczas starają się namówić na zakup pamiątek. Ja akurat za nimi się nie rozglądam, więc idę dalej, a stoiska z pamiątkami powoli zastępowane ą przez stragany z jedzeniem i przedmiotami codziennego użytku. Królują pomidory, ogórki, zielone pomarańcze, banany i mango – wszystko poukładane w stosiki. Nie kupuje się tu na wagę, lecz właśnie na kupki. Jest też sklep z artykułami metalowymi i kilka stoisk z odzieżą. Niektóre sklepiki są zamknięte.
Domy w Nungwi wybudowane są albo z pustaków, które produkuje się w wielu miejscach na wyspie, albo z kamienia koralowego, z którego w dużej mierze wybudowane jest też słynne zanzibarskie stare miasto – Stone Town. Ściany rzadko są otynkowane, na dachach króluje blach falista, co niezmiernie mnie dziwi w tym gorącym klimacie bo zmienia ona budynek w piekarnik. Malutkie okna bez szyb, za to z metalową kratką i gęstą siatką przeciwko moskitom zapewniają nieznaczną wentylację. Drewniane lub częściej metalowe drzwi prowadzą do środka, a czasem zamiast nich wejście przesłania jedynie kawałek barwnego materiału przybity do framugi. Ciasne i ciemne wnętrze nie zachęca do przebywania w środku, dlatego mało kto siedzi w domu, a większość życia toczy się na ulicy. Dla domu zarezerwowane są jedynie najbardziej intymne czynności i chwile.
Przy drodze znajdują się ujęcia wody, do których chadzają najczęściej kobiety i dzieci, taszcząc na głowach ogromne, żółte, plastikowe baniaki. Przy drodze mężczyźni zbierają się w małych grupkach by zawzięcie dyskutować o polityce, losach tego świata i piłce nożnej. Przy drodze bawią się dzieciaki, najczęściej pozostawione pozornie bez opieki, ale przecież wszyscy we wsi się znają i każdy bierze za młodych odpowiedzialność, a gdyby któremuś działa się krzywda zawsze ktoś z sąsiadów zareaguje. Przy drodze robi się pranie, naprawia stary skuter vespę i gotuje kolację.
Przy drodze… albo na plaży. Tutaj też toczy się życie. Docieram do niewielkiej latarni morskiej, która góruje nad małą piaszczystą zatoczką osłoniętą z obu stron skałami koralowymi. Na samym jej środku bawi się grupka dzieci, ganiając i przeskakując fale. Zamiast wracać tą samą drogą, którą tu przyszłam, postanawiam z powrotem przespacerować się plażą.
Mijam dzieciaki i wspinam się powoli na skały. Na górze zauważam rybaka, który właśnie zaczyna robić porządek ze swoimi sieciami. Rozciąga je na ziemi, jedna obok drugiej. Być może się porwały i trzeba je naprawić?
Rybacy z morza wracają około południa. Rankiem przy plaży w ogóle nie widać drewnianych łodzi dau, zwanych też jahazi, bo wszyscy na połów wyruszyli przed świtem. Kiedy przychodzi czas wracają na plażę, a niektórzy wyciągają swoje łupinki na brzeg. Po południu zatoczka wypełniona jest łodziami cumującymi jedna obok drugiej, niczym stado czekające na pasterza.
Towar sprzedaje się albo bezpośrednio z łodzi, przy których błyskawicznie zbierają się chętni do kupienia świeżej rybki, którą rybak na miejscu sprawia ostrym nożem, albo na targu rybnym położonym przy centralnej, największej plaży we wsi. Po południu targ jest już pusty, cały towar sprzedano i chcąc kupić rybę trzeba poczekać do następnego dnia.
Nieopodal targu, na skraju plaży można też podejrzeć rybaków i właścicieli łodzi dokonujących niezbędnych napraw. W tym miejscu również buduje się nowe łodzie, które za jakiś czas posłużą kolejnym rybakom do połowów. Nungwi jest jedną z kilku osad na wsypie słynących właśnie z produkcji drewnianych dau. Łodzie te można rozpoznać po charakterystycznym trójkątnym żaglu przyczepionym do belki podwieszonej na szczycie pojedynczego masztu.
Nie wszyscy rybacy mogą sobie pozwolić na dau z masztem. Alternatywą jest ngalawa, mniejsza drewniana łódź zazwyczaj bez żagla, chociaż może mieć też maszt i niewielki trójkątny żagiel podobny do tego z dau. Od większej łodzi odróżniają ngalawę dwie jakby płozy (ponoć fachowo zwane odsadniami) przymocowane po obu stronach, zapewniające jej stabilność. Przy niektórych łodziach praca wre – ktoś coś piłuje, inny poleruje, a jeszcze inny z głośnym hukiem przybija coś młotkiem.
Ludzie nie są jedynymi użytkownikami publicznej plaży. Wędrując mijam niewielkie stado krów, które postanowiły chyba również wybrać się na przechadzkę. Nie wiem po co, bo trawy tu jak na lekarstwo, ale co ciekawe nikt z miejscowych nie zwraca na nie uwagi, a tym bardziej nie przegania.
Mijam wyciągnięte na brzeg łodzie i idę dalej przed siebie. Tafla spokojnego oceanu ma kolor nieba, a może to niebo nabrało koloru oceanu? Ciężko dostrzec horyzont. Nachodzi mnie myśl, że w ten pochmurny dzień plażą wygląda nawet ładniej, niż w pełnym słońcu. Kolory są mniej kontrastowe, ale świeże, oczy nie męczą się od blasku niewidocznego słońca. Nie dokucza upał. Gdy zawieje wiatr robi się czasem naprawdę chłodno.
Do guesthouse’u wracam przed zachodem słońca, nieco zmęczona spacerem, a jednocześnie bardzo zrelaksowana. Taka przechadzka daje możliwość odpocząć psychicznie od problemów codzienności, zapomnieć o pracy i skupić się na otaczającym świecie. Pod wieczór kilkoro rybaków pojawia się znowu na plaży, prawdopodobnie przygotowując łodzie na połów kolejnego dnia. Wzdłuż wybrzeża przepływa też kilka turystycznych dau, pełnych przybyszów chcących zrelaksować się w czasie rejsu tradycyjnym stateczkiem. Niektórzy z ich zapewne zapisali się na wycieczkę w promieniach zachodzącego słońca, ale mają pecha podobnie jak ja, bo ze spektaklu nici.
Kiedy o 19:00 robi się już całkowicie ciemno siedzę jeszcze chwilę przy świecy i wsłuchuję się w szum oceanu. Całkiem szybko ogarnia mnie senność, a dające się coraz bardziej we znaki komary w końcu skutecznie wyganiają mnie do pokoju. Tej nocy idę wcześniej spać…
Przewodnik po Zanzibarze
W kwietniu 2018 roku nakładem wydawnictwa Bezdroża, w serii Travelbook, ukazał się przewodnik po Zanzibarze mojego autorstwa. Znajdziecie w nim jeszcze więcej praktycznych informacji dotyczących podróżowania po wyspie i archipelagu, a także opisy tamtejszych atrakcji turystycznych, plaż i zabytków, a także miejsc leżących nieco na uboczu turystycznych szlaków. Dostaniecie namiary na polecane hotele i hostele, agencje turystyczne, centra nurkowe i wiele więcej. Spędziłam nad jego przygotowaniem i napisaniem bardzo dużo czasu, więc myślę, że wybierając się na Zanzibar, warto po niego sięgnąć. Kliknij tutaj i kup :)
Jeśli planujesz wyjazd na Zanzibar, zajrzyj też do wpisu zawierającego przydatne informacje praktyczne!
Wolicie plażę w pełnym słońcu czy przy nieco pochmurnym niebie? Kupujecie pamiątki od plażowych sprzedawców? Jak podoba się Wam mniej turystyczny Zanzibar?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
nawet bardzo!
Cieszę się, że się zgadzamy :)
Muszelek nie wolno wywozic z Zanzibaru???
Oficjalnie nie. Wywiozłaś? :D
Hmmmm…tydzien je zbieralam wiec żal bylo zostawiac :) no ladnie teraz jestem przemytnikiem!
Najpierw łapówka, potem przemyt… źle Zanzibar na Ciebie działa :)
Ale oficjalnie w papierach “nie karana” :)
Zdjęcia przepięnych krajobrazów i życia miejscowej ludności zawsze mnie urzekają i ciekawią a historia ze starszym mężczyzną łapie za serce, jakie to przykre, że starsi ludzi muszą prosić o kilka “groszy” na kolację… Pozdrawiam
Dziękuję!
Coraz większy mam apetyt na ten Zanzibar po Pani opisie . Jestem umówiona w Sopocie z p Dorotą . Pewnie jeszcze bardziej się rozochoce.
Super, bardzo mnie to cieszy! :)
No ba! Ja miałem giga chmury w kolumbijskim Parku Tayrona i dzięki nim było dużo piękniej :)
Moje nie były giga ale i tak zrobiły klimat ;)
Super wpis! Chciałabym kiedyś jeszcze raz odwiedzić w Nungwi :)
Wpadaj! :)
Im więcej czytam Twoich postów tym bardziej uświadamiam sobie jak mało wiem o tej części świata :)
Trzeba przyjechać ;)
Daleko niedaleko Ja też :)
Anna Ty też przyjedź :)
Piękny opis, który dla jednych jest zachętą do odwiedzenia tego pięknego miejsca, a dla innych wspomnieniem z cudownych wakacji….i te równie cudowne fotkipozdrawiam.
A dla Pani jest zachętą czy wspomnieniem? :) dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam!
potwierdzam, dokładnie tak jest. Każdemu proponuję dogadać się z lokalnym rybakiem i dołączyć w max 2 osoby do połowów, połączonych z “regatami” (trzeba im oddać, że potrafią żeglować wyjątkowo dobrze). Na wysokości Nungwi jest wyspa, która wynurza się z wody tylko przy odpływie (taka plaża 50x300m), szybki odpływ więzi tam rozgwiazdy i jeżowce aż do kolejnego przypływu, rybacy wiedzą jak tam dopłynąć.
Nie wpadłabym na to by wybrać się z rybakami na połów, dzięki za pomysł! Takich wysepek jest trochę wokół Zanzibaru, pojawiają się tylko przy odpływie. Rzeczywiście warto się na którąś z nich wybrać.
Piękna opowieść o dalekim kraju. Dziękuję pięknie i pozdrawiam ;)
Dziękuję za miłe słowa! :)
Nawet nie muszę czytać, żeby mnie zachwyciło ;) Ale z chęcią to zrobię :)
Oj, dziękuję :) miłego czytania!
Obłędne zdjęcia! A cała narracja…jakbym spędziła z Tobą jeden dzień na Zanzibarze :)
Cieszę się! Może zachęci by przyjechać ;)
Z pewnością! Choć pan od bransoletki mnie zniechęca, bo mi się Indonezja przypomina…
A w Indonezji jak było?
Bransoletki non stop color. W dodatku w wydaniu dzieci :(
Oooo nie. Od dzieci nic nie kupuję, nie daję one dollar ani cukierków :(
Aż chce się tam pojechać! Super relacja, a chmurne oblicze plaż jak najbardziej robi wrażenie :-)
Dzięki! Nic tylko pakować walizkę ;)
To my dziękujemy za inspirację, bo właśnie dzięki Tobie zaczęło nas ciągnąć na Zanzibar :-)!
faktycznie zdjecia bajeczne!
Dzięki :)
super zdjęcia, a pierwsze to juz mnie całkowicie zadowoliło
Dzięki :)
Och, jak cudownie! Choć generalnie wolę raczej słońce, to Twoje zdjęcia stalowego nieba są przepiękne!
Dziękuję! Ja też ogólnie wolę słońce ale zachmurzone niebo też ma swój urok :)
Zastanawiam się czy piszesz to wczasie rzeczywistym, bo czytając to mam wrażenie że to się dzieje właśnie w tej chwili. Nie wiedziałem, że muszelek nie można wywozić z Zanzibaru. Hmm swoją drogą do tj pory kojarzył mi się tylko z żółwiami gigantami, a teraz wygląda to jak zapiecek raju :) !
Opublikowałam tydzień po napisaniu, ale spisałam na żywo niemalże, wieczorem tego dnia, kiedy siedziałam przy talerzu krewetek. W zeszycie :) Dzięki!
sceneria jak sztuczna :O
A prawdziwa :)
tylko mniej turystyczny Zanzibar, jak plaża, to musi być dzika! :) Nie lubię komercji w takich fajnych miejscach, nie kupuję też od beachboysów – czy to w PL, czy za granicą
Nungwi nie jest typowo dziką plażą, przynajmniej ja rozumiem “dzikość” jako z dala od cywilizacji. Cywilizacja zdecydowanie tu jest :)
Taka filmowa.
:)
To miejsce jest tak piękne, że pojechałabym tu i teraz;) Lubie miejsca, gdzie toczy się życie, ale dzika plaża również jest dobrym wyborem:)
Piękne, zgadzam się absolutnie. Plaża raczej nie jest dzika, bo w sumie jest cywilizacja dookoła ;)
Raj na ziemi! :)
O tak!
sielankowy ten wpis. Oderwałam się od rzeczywistości. Dziękuję.
Dzięki również, cieszę się :)
lecimy we wtorek i zaczynam się martwić o pogodę ;p
Nie ma co się martwić na zapas :)