Punta Cana
Takiego lotniska, jak to w Punta Cana, to moje oczy jeszcze nie widziały. Przyzwyczajona do wielkich, stalowych hal w Europie, ewentualnie elegancko stylizowanych murowanych budynków przykładowo w krajach Arabskich, nie mogę uwierzyć, co ukazuje się moim oczom po wyjściu z samolotu. Hala kryta strzechą. Liśćmi palmowymi. I to jest terminal w Punta Cana!
Wysiadamy z samolotu po dziesięciogodzinnym locie kompletnie zmęczone. A wcześniej po noclegu na lotnisku we Frankfurcie, który nie do końca można nazwać noclegiem. I wcale nie jest tak łatwo spać w samolocie, nawet po nieprzespanej nocy. Trzeba jednak przyznać, ze nasze linie Condor dają radę – chyba pierwszy raz w życiu smakuje mi samolotowe jedzenie.
Odprawa w Punta Cana jest zabawna. Ale naprawdę. Akcja wygląda tak. Wchodzi tłum pod tą strzechę, gdzie są dwie kompletnie zdezorganizowane grupy ludzi, próbujące ustawić się w kolejki. Słabo to wychodzi, bo każdy chce być szybciej. Niemcy zapomnieli już o swoim Ordnung muss sein. Kolejki są do dwóch panów w szklanych jakby budeczkach, którzy za 10 dolarów sprzedają każdemu wjazdową kartę turystyczną. System jest piękny, bo 10 metrów dalej stoi pan, który odbiera dopiero co zakupione karty turystyczne, wrzuca je do pudełka (nie zdziwiłabym się, gdyby za chwilę wracały one z pudełka do pana w budce) i puszcza dalej, do odprawy granicznej. A wszystkiemu towarzyszy rytm merengue wygrywany przez trzech gości na akordeonie i jakichś innych dziwnych instrumentach. Witajcie na Dominikanie!
Plecaki już na nas czekają na taśmie (Klary) i poza taśmą (mój, ktoś zdążył go zdjąć). Idziemy do hali przylotów przywitać się z Koenem. Ponieważ ma trochę wolnego czasu, dostajemy prywatny transfer do El Cortecito, gdzie mamy mieć pierwszy nocleg. Na miejscu okazuje się, że ups, hostel, o którym piszą w przewodniku i który polecał nam znaleziony przez couchsurfing Dominikańczyk jest zamknięty. Nie ma. Idziemy więc do innego miejsca – pobliskiego hotelu El Cortecito Inn. 30 dolarów za noc za osobę. Drogo jest w Punta Cana, ale trudno. Trzeba odpocząć.
Zostawiamy bagaże i jedziemy z Koenem na welcome drinka. Zabiera nas do… baru belgijskiego na piwo. Ja oczywiście kończę z kriekiem w ręku, bo normalne piwo to nie do końca. Ale fajnie, można sobie trochę pogadać i powspominać stare czasy. Potem zostawiamy u niego zimowe kurtki, bo nie chce nam się ich wozić po całej Dominikanie i wracamy do hotelu. Krótki wypad w poszukiwaniu internetu, małe zakupy i wracamy do pokoju. Spać! Jestem tak padnięta, że nie przeszkadzają mi nawet niesamowicie głośne dźwięki latynoskiej imprezy w sąsiedztwie. Śpię jak kamień!
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
czekamy na zdjęcia lazurowej wody, czystego piasku na plazy i słońca by Nasza zazdrośc sięgnęła zenitu :)
m
Chcę Wam dozować wrażenia :)
A tak na serio, to wczoraj było pochmurnie, dziś trochę jakby się przejaśnia…
buzka!
Uff dobrze, że poza taśma, ale nadal na lotnisku :P
Przy dzisiejszych mrozach aż mnie zazdrość zżera, że ty masz tam tak ciepło.
A ja wlasnie wyladowalam w Niemczech- po 25C w Sewilli zostalo wspomnienie, teraz pora na przedzieranie sie przez zaspy i mroz:/ Zima pozdrawia lato:)
@Ajka, to prawda, ucieszyłam się, jak go zobaczyłam :)
@ujemmy no własnie, jakieś 50 stopni różnicy :D
@Ania, a co Ty robisz w Dojczlandii?