Ramita Navai: Miasto kłamstw. Cała prawda o Teheranie

Mam wrażenie, że Iran jest modny. Gdzie nie spojrzę, ludzie wymieniają się informacjami o tym, jak najłatwiej zdobyć wizę do Iranu. Planują wyjazdy, zbierają wiadomości. Ci, co wrócili, opowiadają o pięknie tego kraju, o wspaniałych ludziach i ciekawej kulturze. Oburzają się (słusznie), gdy o Iranie mówi się państwo arabskie. Ja wiem, że w najbliższym czasie w te okolice nie pojadę, ale w dalszej przyszłości – czemu nie. Ale mimo to interesuję się światem, więc również chętnie dowiaduję się, co tam na perskiej ziemi słychać. Dlatego z chęcią sięgnęłam po książkę Ramity Navai Miasto kłamstw. Cała prawda o Teheranie.

Ramita Navai: Miasto kłamstw

Historia Iranu jest moim zdaniem mocno pokręcona. Przepychanki wewnętrzne, wpływy zewnętrzne, wspieranie to tych, to tamtych, fundamentaliści islamscy, rewolucje, osie zła… ciężko czasem to wszystko tak naprawdę ogarnąć. Iran z mediów jawi nam się jak wielki, zły potwór, który chce pożreć cały świat. Nawiasem mówiąc, cały Bliski Wschód niełatwo zrozumieć.

Miasto kłamstw wcale nam tych wszystkich zawiłości nie wyjaśnia. Albo przynajmniej nie bezpośrednio. Bo nie jest to jej celem. To nie jest zresztą nudna książka historyczna, która rok po roku przedstawiałaby nam historię Iranu i Teheranu. To zbiór historii ośmiu ludzi – zwykłych i jednocześnie niezwykłych, przez pryzmat których możemy dowiedzieć się czegoś więcej o społeczeństwie, zmianach i życiu Irańczyków. I to jest właśnie moim zdaniem największy atut tej książki.

Osią Miasta kłamstw jest Wali Asr, główna ulica Teheranu i – jak dowiadujemy się z okładki – najdłuższa ulica na Bliskim Wschodzie. To w jej okolicach dzieją się historie ludzi, o których czytamy: zamachowca-fanatyka, prostytutki, geja czy blogera. Poznajemy chyba cały przekrój społeczny Teheranu. Każdy rozdział jest oddzielnym reportażem, zarysowującym jakiś problem lub aspekt życia w Teheranie.

W tle tych opowieści mamy historię Iranu opowiedzianą w naturalny, nienachalny sposób. Bez zasypywania datami i nazwiskami. Nie jak w podręczniku do historii, ale jak w ciekawej książce przygodowej. Poznajemy zależności, przyczyny i skutki. Dowiadujemy się, jak wygląda islam dla zwykłego człowieka, a nie dla muzułmańskich przywódców, o których wiadomości oglądamy w telewizji. Nie wszystko jesteśmy w stanie zrozumieć, jeśli nie mamy podstawowej wiedzy o historii kraju, ale nie przeszkadza to w odbiorze książki.

Ramita Navai nie ocenia, nie wartościuje, pokazuje to, o czym opowiedzieli jej bohaterowie. Bo historie te nie są wyssane z palca. Zmienione są nazwiska i niektóre szczegóły, ale te rzeczy, o których czytamy, działy i dzieją się w Teheranie.

Wniosek, który możemy wyciągnąć z reportaży jest taki, że nikt nie jest jednoznacznie dobry, ani zły. Nic nie jest czarno-białe. I to zarówno na poziomie zwykłych jednostek, jak i ogólnokrajowym. Wiem, niby błahe, ale przykład Iranu dobitnie to pokazuje. Warto sięgnąć po książkę, by przekonać się, że Iran wcale takim jednoznacznie strasznym potworem nie jest.

Interesujecie się historią Bliskiego Wschodu? Potraficie zrozumieć wszystkie niuanse tamtejszej rzeczywistości? Czytaliście książkę, a może chętnie byście po nią sięgnęli?

Konkurs rozwiązany!

Kierując się głosem własnego serca i podpowiedziami głosujących wybrałam trzy najciekawsze historie i zdjęcia, autorzy których otrzymają nagrody. Są to: Sabina, Natalia i Ajka.

Serdeczne gratulacje! Wysłałam już maile i czekam na adresy, pod które wydawnictwo wyśle książki. Jeśli nie dostanę adresu w ciągu trzech dni, wyłonię kolejnego zwycięzcę :)

A tak wyglądał konkurs:
Do wygrania są trzy egzemplarze książki Ramity Navai Miasto kłamstw. Tak jak wspominałam w recenzji, wszystkie reportaże są w jakiś sposób związane z główną arterią Teheranu – Wali Asr. Dlatego też i konkurs związany będzie z ulicami.

Aby wziąć w nim udział w komentarzu poniżej prześlijcie zdjęcie jakiejś ciekawej ulicy (zdjęcie może mieć max. 200kb) – może to być miejsce, gdzie się wychowywaliście. Albo takie, które zrobiło na Was szczególne wrażenie. Ulica z jakąś historią, opowieścią. Nieważne w jakim mieście. Napiszcie – najlepiej w jednym, dwóch zdaniach, co to za miejsce i czemu akurat ta ulica jest wyjątkowa.

Konkurs trwa do 23 listopada 2014 r., a potem wybiorę ulice z najciekawszymi historiami. Ze zwycięzcami skontaktuję się e-mailowo z prośbą o podanie adresu w Polsce, na który wysłać książkę. Jeśli w ciągu 5 dni nie dostanę odpowiedzi od którejś osoby, wybiorę kolejnego zwycięzcę.

Zapraszam do konkursu!

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

37 komentarzy

  1. Ulica Cara Samuela ( Car Samoil) w Ochrydzie – bałkański klimat zaklęty w kamieniu i drewnie. Ulica znajduje się w centrum ochrydzkiej Starówki wpisanej na listę UNESCO, ale jak na miasto, przez które w sezonie przetaczają się miliony turystów, można ją nazwać spokojną i jakże przy tym urokliwą.

  2. Złap trop pisze:

    Też właśnie czytam i to dosłownie – nie mogę się oderwać!

  3. Z dużą przyjemnością wezmę udział. Aktualnie jestem w drodze więc znajdę konkretne zdjęcie po powrocie. Jeszcze co do Iranu to słyszałem o nowości- “Wiza do Iranu”. Tej książki też jestem ciekaw.

  4. Sabina pisze:

    Tak się złożyło, że w trakcie majowego spaceru podczas obchodów dnia San Isidro natknęłam się na spontaniczną grupę mieszkańców Madrytu, którzy całkiem bezczelnie i bez żenady samodzielne zamknęli uliczkę tańcząc Jotę (czyt. hotę) przy tradycyjnej muzyce na żywo. Hiszpanie doskonale się bawili, przepuszczali samochody i porywali co odważniejszych przechodniów do tańca.

  5. Sabina pisze:

    sorry za efekt, ale miałam kiedyś tak “zajawkę” zdjęcie sprzed kilku lat a po zalaniu komputera nie mogę znaleźć oryginału ;)

  6. kamila pisze:

    Kenia – czerwona ziemia Masajów, która skradła moje serce… :-)

  7. magda pisze:

    mialam wiele takich drog i ulic; we wloszech, azji, nepalu, andach, czy teraz w londynie. jednak od tej ulicy wszystko sie zaczelo. to stare sejny; dojezdzalam tu 16 godzin waskotorowka z gdanska. na prawo droga do dziadkow, lewo lesny trakt nad jezioro; na skos lukrowane drozdzowki w cukierni i plastikowy piesek w oknie wystawowym!

  8. Kashgar – północno-zachodnie Chiny. Obrzezanie ze skóry barana. Boczne uliczki zawsze czymś ciekawym mogą zaskoczyć.

  9. magda pisze:

    dodaje zdjecie!

  10. paula pisze:

    Indie. Ulica jest niekończącą się inspiracją.

  11. Monika pisze:

    Starożytna ulica w dawnym rzymskim mieście Djemila w Algierii. Dlaczego jest to ulica wyjątkowa? Chociażby dlatego, że wciąż widać na niej ślady kół dawnych wozów, a pod nią nadal znajdują się kanały ściekowe.

  12. Natalia pisze:

    Barcelona, 2014r. Zaraz obok mieszkałam, tuż za rogiem. To był początek mojej pierwszej, krótkiej, ale samotnej podróży. Tam zaczęłam poznawać siebie; że mam mało, choć wystarczająco odwagi, żeby wyjechać samej- nie żałuję, było pięknie i zabawnie! A jak na kiepskiego fotografa przystało- facet z głośnikami w wózku to przypadek- gdzieś tam się odwróciłam, zagadałam, zrobiłam zdjęcie i zamiast czystego kadru, mam go na głównym planie. Dzięki Bogu!

  13. kanoklik pisze:

    Kiedy jadę w kolejne miejsce to właśnie na ulicach najchętniej spędzam najwięcej czasu. Lubię zaszyć się gdzieś z boku i obserwować ludzi. Na ulicach zawsze tyle sie dzieje.
    Wybrałam zdjęcie z Galway, z małego, uroczego miasta w Irlandii. To właśnie tam wyjechałam po raz pierwszy na dłużej. W Galway spędziłam kilka miesięcy. To był cudowny czas spędzony w ciekawym, artystycznym miejscu w otoczeniu kreatywnych ludzi. Na zdjęciu jeden z festiwali.

  14. To ja napiszę o ulicy, która mnie zaskoczyła w niewielkim włoskim miasteczku, które też mnie zaskoczyło – w Brisighelli, odznaczonej certyfikatem “Slow Life” i uznanej za jedno z najlepszych miejsc do życia. Ulica na zdjęciu to unikalna na skalę światową Via degli Asini. Ma ona ponad tysiąc lat i wyróżnia się po pierwsze tym, że jest przykryta dachem, a po drugie, jest na piętrze. Najpierw trzeba wejść po schodach niczym do bloku, a dopiero potem się na nią dostajemy. Z jednej strony są wejścia do mieszkań, z drugiej okna, z których rewelacyjnie widać Brisighellę. Ulica o dziwno nie kończy się wraz z zakończeniem ciągu kamienic i dalej wiedzie ścieżką do wieży zamkowej na wzgórzu.

    Ulica długo była nazywana ulicą osłów, ponieważ to po niej osły i muły wracały codziennie z pracy na pobliskich wzgórzach do miasteczka. Podobno śmierdziało na niej nieziemsko i nic dziwnego – cała jest okryta, słaby na niej przewiew. Sama jak po niej przechodziłam, roztapiałam się z gorąca.

  15. Iwona pisze:

    SAN FRANCISCO – POWELL STREET
    Ulica jest wyjątkowa – od lat mi się śni po nocach
    nigdy w życiu tam nie byłam, a w snach ciągle jestem z(a)gubiona – zawsze stoję na tej ulicy i patrzę w jej górę
    nawet jak mi się śniła, nie miałam pojęcia gdzie się znajduje, w ogóle, że się gdzieś znajduje
    byłam zszokowana, kiedy zobaczyłam ją gdzieś w internecie
    biorąc pod uwagę moje zafiksowanie na punkcie USA, to podejrzewam, że w poprzednim wcieleniu mogłam być mieszkanką San Francisco ;-)

  16. Jagoda pisze:

    “poniekąd słusznie”? ; )

  17. Ewa pisze:

    A niesłusznie? :P

  18. Jagoda pisze:

    właśnie dlaczego “poniekąd”?

  19. Ewa pisze:

    Poniekąd masz rację :P zmienię w tekście, żeby była jasność, że słusznie :D

  20. Ewa pisze:

    Północ Sri Lanki. Kilinochchi, które przez lata było siedzibą Tamilskich Tygrysów i epicentrum 25letniego konfliktu. Ludzie, którzy przeżyli, choć rozsądek mówił coś innego. Kobieta na zdjęciu, Singalezka, każdego dnia zbiera od sąsiadów warzywa, które później wiezie kilka kilometrów na targ, rowerem otrzymanym z UNICEFu, w kilkudziesięcio stopniowym upale, bez odrobiny cienia. To jedyne źródło utrzymania rodziny, która mieszka w domu z ułożonych luzem cegieł, bo trzy wcześniejsze domy zostały zbombardowane. Kobieta, która nigdy nie wyjechała z tego miejsca, która swoim ciepłem i radością zdobyła moje serce i której nigdy nie zapomnę. I droga, której – choć taka piękna – miałam dość już po kilkunastu minutach, ze względu na skwar i brak wody.

  21. Eva pisze:

    Znalazłam dowód na to, że niektórzy ludzie naprawdę mają w życiu pod górkę, a przynajmniej ci którzy mieszkają na Baldwin Street, uznaną przez Księgę Rekordów Guinnessa za najbardziej stromą ulicę świata. Ulica o długości 359 metrów jest nachylona pod kątem 19° (35%) co oznacza, że na każde 2,86 m w poziomie droga podwyższa się o 1 metr, a różnica poziomów między jednym końcem a drugim wynosi prawie 70 metrów! :)

  22. Eva pisze:

    Baldwin Street – Dunedin, Nowa Zelandia

  23. shagrat7 pisze:

    Ulica na zdjęciu to Jalan Alor w Kuala Lumpur, choć każdy turysta zna ją pod nazwą Food Street. Gdy za pierwszym razem tam trafiłem, była pełna typowo azjatyckich garkuchni z pysznym jedzeniem i tanich, dość obskurnych hotelików. Gdy odwiedziłem ją po zaledwie pół roku, część miejsc zniknęła, a pojawiły się azjatyckie sieciówki, to samo zresztą dotyczy hoteli. Co prawda każdy mówi, aby jechać do Azji teraz, natychmiast, bo wszystko się szybko zmienia (ach, globalizacja), ale tam po raz pierwszy tak bardzo przekonałem się o tym na własne oczy.

  24. Emilia pisze:

    Dawna Aleja Fournas w Vallauris na Lazurowym Wybrzeżu. To przy niej mieściło się pierwsze atelier ceramiki Pabla Picasso – Madoura. Artysta żył w Vallauris od 1946 roku do 1954. Pamięć o hiszpańskim geniuszu jest tu żywa do dziś i jeszcze można natrafić na ludzi, którzy poznali go osobiście. Dziś ulica nosi oczywiście imię sławnego malarza. Więcej na ten temat w moim artykule http://polazur.eu/artykuly/czytelnia/99-pablo-picasso

  25. Karo pisze:

    Jedna z uliczek na greckiej wyspie Skiathos. Pomimo, że wyspa ta jest dość znana turystom i przypływa tam wiele statków wycieczkowych można znaleźć na niej takie oto miejsca – ciche, spokojne, „prawdziwe” i bez turystów. Przyjezdni siedzą w tawernach przy porcie. Niestety niewielu jest takich, którzy zapędzają się w głąb wyspy, aby zobaczyć i poczuć piękną Grecję. Szkoda, bo kiedy ja zobaczyłam te malutkie, wąskie uliczki, białe kamienice z niebieskimi okiennicami od razu się zakochałam. Dla mnie to absolutny raj na ziemi. Miejsce czyste i nieskazitelne… Po prostu, takie zwykłe w swej niezwykłości, ze zwykłymi mieszkańcami :)

  26. Ajka pisze:

    Jak sama mówiłaś, mam mnóstwo ładnych zdjęć pięknych uliczek, po których się włóczyłam w ciągu ostatnich lat. Pomyślisz – na pewno! – dlaczego wysyłam w takim razie jakiś prześwietlony obrazek niezbyt ciekawego zakrętu? Na tej małej ulicy w podlizbońskiej miejscowości Azambuja zaczęła się moja miłość do Portugalii, do jej mieszkańców. To właśnie tu mieszkała goszcząca mnie wtedy rodzina, która przyjęła mnie jak córkę a nie obcego człowieka. Stał na niej dom z drewnianymi, ciężkimi okiennicami, którego zapach czuję do dziś, gdy wyciągam stary plecak, który miałam wówczas ze sobą. Ta ulica to emocje, wspomnienia, łzy wzruszenia i smutku, gdy trzeba było wyjechać, powroty i tęsknota. Za 5 tygodni minie 10 lat mojej “portugalskiej przygody”, która być może nie miałaby miejsca, gdybym wtedy trafiła na ładniejszą uliczkę, w innym miejscu…

  27. Jagoda pisze:

    Dla mnie najciekawsze ulice są w Neapolu poza głównymi trasami turystycznymi – np w Quartieri Spagnoli. Dlaczego? Każda oferuje nam SPEKTAKL. Uliczki są bardzo wąskie, budynki wysokie, panuje półrokowy klimat. Scenerię dopełniają porozwieszane prania smyrające cię po głowie i zwisające haki z wiaderkami – te są po to żeby sprzedawca włożył ci tam zakupy a wieczorem na hakach zawisają siatki ze śmieciami – nie ma kontenerów. Z uliczek wchodzi się bezpośrednio do mini-mieszkań biedniejszych mieszkańców czyli pokoju-kuchni czyli życie toczy się, można powiedzieć na zewnątrz.

    Całości dopełniają jeżdżące motorynki i motory robiące ogromny hałas, wyładowane niekiedy po 5 osób, bez kasków oczywiście. Cały czas ktoś przyjeżdża, odjeżdża, ktoś w kimś rozmawia na odległość wzroku i mocy gardła, a na podręcznych straganach wystawione są jakieś produkty. Klimat jest niezapomniany. Polecam każdemu kto wybiera się do Neapolu :)

  28. Koralina pisze:

    O nieeee, spóźniłam się;(

  29. Karolina pisze:

    Done!;-)

  30. Sabina pisze:

    A ja zapomniałam napisać: Dzięęękuję!

  31. Sabina pisze:

    Bardzo dobra książka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!