Robert Robb Maciąg: Tysiąc szklanek herbaty
Dawno nie czytałam tak pozytywnej książki. Sięgnęłam po nią z wielką chęcią, tym bardziej, że tytuł od razu do mnie przemawia. Tysiąc szklanek herbaty? Jasne, uwielbiam herbatę! Ale to nie o herbacie jest ta książka, gorący napój jest tylko elementem spajającym poszczególne kawałki książki. Prawdziwymi bohaterami są ludzie, których Robb i Ania spotkali w czasie swojej ośmiomiesięcznej podróży rowerami wzdłuż Jedwabnego Szlaku. Ci ludzie sprawili, że podróż była wspaniała i ci ludzie sprawiają, że książka jest tak interesująca. A książka z kolei sprawia, że ten, kto traci wiarę w ludzi, powinien ją odzyskać!
To nie jest zwykły dziennik podróży. To w ogóle nie jest dziennik. Raczej opowieść – i to nie opowieść o podróży jako takiej, o jej trudach, początku, przebiegu i celu. Nie o samych podróżujących też. To opowiastki, impresje z różnych miejsc na świecie. Wspomnienia. Czasem urwane, czasem wyjęte z kontekstu. Historyjki. O tym, co zaskakuje w zachowaniu innych ludzi. Co dziwi, co śmieszy.
To książka o ludziach poznanych w podróży. O życzliwości, chęci pomocy i dzielenia się tym, co mają (najczęściej), czasem złości (ale bardzo rzadko). Przewracając kolejne kartki można dostrzec, że tak naprawdę zwyczajni ludzie w różnych krajach są do siebie bardzo podobni, chociaż niekoniecznie lubią się między sobą. Każdy z nas coraz częściej dostrzega w innym człowieku samego siebie. Tylko kształty i kolory się zmieniają, ale wewnątrz… wszyscy jesteśmy tacy sami – pisze Robb.
Podróż pozwala poznać takich dobrych ludzi, ale też samego siebie. Bo w jej trakcie – obserwując innych – nietrudno uświadomić sobie coś o sobie samym, o własnym kraju i rodakach. O tym, czego nie doceniamy i nie dostrzegamy. Proste życie spotkanych w trasie ludzi, proste życie prowadzone przez podróżujących. Czego potrzeba do szczęścia? Wody, jedzenia, miejsca do spania. Ludzi. Drobne rzeczy potrafią dać tyle radości.
Nie wszystko w książce jest różowe. Bywają też rozczarowania. Miejscami, takimi jak Samarkanda. Ludźmi, którzy dla zabawy szczują rowerzystów psami. Ale bez tych przykrych czasem wrażeń może mniej doceniałoby się to wszystko dobre, co dzieje się dookoła. A tego dobrego na szczęście jest dużo więcej.
Jadący przed siebie rowerem Robb jest taki jak my wszyscy. Nie wszystko wie, nie wszystko rozumie, nie wszystkiego się nauczył. Ale ma otwarte oczy i umysł i chłonie wszystko, co nowe w podróży, na którą się odważył, a na którą – jak pokazuje – może odważyć się też każdy z nas. Trzeba się tylko nie bać, co czasem nie jest łatwe kiedy w telewizji i gazetach widzimy tylko te złe wydarzenia, te wojny, konflikty, złość. Po każdej podróży wie się, że na świecie dzieje się też wiele dobrego i wspaniałego, tylko jakoś nikt o tym nie opowiada. Szkoda, ale widocznie dobre wiadomości się nie sprzedają. Na szczęście mamy takie osoby, jak Robb i inni podróżnicy, którzy wolą opowiadać o tym, co na świecie jest dobre.
Robb nie prowadzi narracji jak wszystkowiedzący autor, dzięki czemu ma się czasem wrażenie, że tych historii się słucha, a nie o nich czyta. To jest fajne, bo autorzy książek podróżniczych czasem nie umieją skupić się na tym, co się dzieje wokół nich i opisują siebie w podróży – a to nie zawsze potrafi być fascynujące. Tutaj Robba i Ani jest trochę, ale nie za dużo. Tak w sam raz.
I tak jedziemy z Anią i Robbem Jedwabnym Szlakiem, poznajemy nowych ludzi, wypijamy szklanki herbaty. Kolejnym rozdziałom towarzyszą też zdjęcia – najczęściej tych spotkanych w czasie podróży osób. Niestety brakuje podpisów pod fotografiami, a szkoda, bo pozwoliłoby to wiedzieć, kogo tak naprawdę widzimy i czy to ta osoba była opisana na stronicy obok.
Książka jest bardzo ładnie wydana i kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam na zdjęciu, pomyślałam: o, chciałabym ją mieć na półce. Kiedy przekartkowałam ją pierwszy raz utwierdziłam się w przekonaniu, że wszystko wygląda pięknie. Ale kiedy chciałam poczytać ją w łóżku, co zresztą często czynię z innymi książkami to… no nie dało się! Książki wydanej poziomo nie da się, moi drodzy, czytać w łóżku. Albo ja nie opanowałam jakiejś sprytnej techniki. Ale moim zdaniem po prostu się nie da. I za to minus. Bo jak może być książka nieprzyjazna czytaniu w łóżku?! :)
Ale przyjmijmy, że zamysł był taki, by książkę czytać jedynie na siedząco, w fotelu, przy szklance herbaty.
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
chyba sobie az przywioze przy nastepnej wizycie w PL.
Za chwilę lecę do księgarni! :) Pozdrawiam!
Kupujcie, czytajcie, naprawdę warto :)
Ha! Może nie powinienem się tu udzielać, ale bardzo dziękuję :-)
W wannie też nie da się czytać ;-)
Pozdrawiam
R
Aaależ proszę :)
Hmm, może zrobić małą sondę: gdzie jeszcze nie da się czytać książki “Tysiąc szklanek herbaty”? ;)
Pod ławką. Na ławce na wykładzie. Idąc chodnikiem. W aucie na tylnym siedzeniu też jest ciężko.
aha, i nie wiem co ci sie stalo z aparatem ale jakis dziwny kolor ma ta okladka na zdjeciu :D
Jak przykładam moją książkę do monitora to kolor jest prawie taki sam…
Na przednim też, bo kierowcy można przeszkadzać :] nie da rady też w wąskiej toalecie, jak ktoś lubi tam czytać- a znam takie osoby :D
Dla mnie akurat nie ma znaczenia, czy przednie siedzenie czy tylne, czy książka pozioma, czy pionowa. W jadącym samochodzie czytać nie mogę w ogóle, bo wiem, że to się może źle skonczyć :)
dlaczego nie można jej czytać w łóżku?
czytałem te książkę w:
– autobusie w drodze do pracy czasami stojąc jedną ręką trzymając się uchwytu, a czasami siedząc,
– na przystanku autobusowym siedząc na ławce lub stojąc pod wiatą chroniącą przed deszczem
– przy biurku
– w toalecie (oszczędzę szczegółów)
– i na końcu właśnie w łóżku… nie miałem z tym najmniejszych problemów :)
pozdrawiam
Moja technika czytania w łóżku widocznie nie jest najodpowiedniejsza do poziomego układu książki – kiedy leżę na boku z głową na poduszce to książka zwyczajnie mi się zgina, a przytrzymywanie jej nie jest wygodne. Widać masz jakąś inną technikę łóżkowego czytania :D
Ja – poza łóżkiem – czytałam ją tylko przy biurku. Tutaj żadnych problemów nie odnotowałam ;)
myślę, że tym tematem powinni zająć się Myth Busters ;)
I przekonaliście mnie że trzeba tą książkę przeczytać. Idę na poszukiwania po półkowych księgarniach.
Pozdrawiam
Bardzo mnie zachęciłaś, właśnie zamówiłam :)