Salto El Limón
Jeśli chodzi o wielkość, daleko mu chociażby do Niagary. Ale wodospad El Limón jest położony tak pięknie, że wynagradza to nie tylko niezbyt dużą wysokość w porównaniu do słynnych wodospadów, ale też trudy dotarcia do niego. Bo godzinna przejażdżka konno, a potem spacer w dół, przeprawa przez rzekę i powrót tą samą drogą potrafią dać się we znaki. Czuję, że jutro czekają mnie zakwasy w bardzo dziwnych miejscach. I co? I tak nie żałuję. Bo i samo dostanie się do Salto El Limón jest przygodą!
O 8:30 spotykamy się z Santiago, znanym tutaj jako Santi. Santi ma agencję, która organizuje wypady do wodospadu. Normalnie taka przyjemność kosztuje około 1800 pesos, z lunchem. My bez lunchu płacimy 500 pesos. Na późniejszy lunch (przepyszny zresztą) w restauracji Santiego wydajemy po 220 pesos. Santi zabiera nas swoim pick-upem do miejscowości El Limón, gdzie wsiadamy na konie…
Tak. Konie. Ewa i konie to nie jest dobre połączenie. Mam koniofobię odkąd jeden z przedstawicieli tych stworzeń próbował mnie w dzieciństwie ugryźć w nogę. A może to była tylko moja wyobraźnia, w każdym razie paręnaście dobrych lat do koni zbliżać się nie chciałam. A tu czeka na mnie Ramon, na którego muszę wsiąść. Ok, nie muszę, ale najprościej jest się tak dostać do wodospadu. Wsiadam. Ramon – tak się nazywa mój koń – okazuje się być całkiem sympatycznym zwierzem. Nie gryzie i przede wszystkim dowozi mnie tam, gdzie trzeba.
A droga prosta nie jest. Trzykrotnie przekraczamy rzekę (a ja mam wielką nadzieję, że mój koń się nie przewróci i nie zamoczę całego sprzętu). Później stromo, mokro i ślisko. W sumie dwie godziny na grzbiecie Ramona w tę i z powrotem skutkują bólem chyba wszystkich mięśni (a na pewno tych używanych do usilnego trzymania się na koniu i próbach nie spadnięcia) i zgubieniem telefonu. Szczęście w nieszczęściu, że wypada mi mój bardzo stary aparat z miejscową kartą sim, więc strata nie jest jakaś strasznie wielka. W końcu dojeżdżamy na szczyt jakiejś góry, gdzie zsiadamy z koni i dalej już pieszo. Trochę w dół, potem przeprawa przez rzekę (zimna, ale przyjemna woda po uda), trochę w górę i jesteśmy na miejscu.
Po powrocie spod wodospadu idziemy na szybki lunch, a potem trzeba jakoś wrócić do Las Terrenas. Najprościej stanąć na skrzyżowaniu i kiedy podjedzie pick-up spytać się o cel jazdy i jeśli okaże się, że nam pasuje, to wskoczyć na przyczepkę i dojechać tam, gdzie się chce. Tylko powtarzam – na przyczepkę. Wiatr we włosach i dużo lepsze widoki. Chęć wysiadania sygnalizuje się kierowcy kilkukrotnym uderzeniem dłonią w dach lub bok auta. Przejazd z El Limón do Las Terrenas to koszt 50 pesos.
Po dotarciu na miejsce okazuje się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu do zachodu słońca. Szybki prysznic i ruszamy… na plażę. Bo w końcu wychodzi słońce, wiec jak tego nie wykorzystać. Choć nie jestem wielbicielką długiego smażenia się na piachu, to akurat dzisiaj po wytrzęsieniu się na koniu mam ochotę poleniuchować. Woda cieplutka, palmy, przyjemny piach…
Wytrzymujemy niecałe trzy godziny i postanawiamy wracać, bo trzeba na jutro zorganizować wypad do Parku Narodowego Los Haitises. Właściciele naszego hoteliku polecają nam jedną z agencji. Podchodzimy do witryny, komentując program wycieczki, kiedy nagle słyszę ze środka dzień dobry! Okazuje się, że pracuje tu Polka, Monika. Dogadujemy się co do wycieczki i umawiamy na wieczór na drinka. Zaglądamy też do salonu Orange i kupujemy nową kartę sim. A potem idziemy na najlepszą na świecie pinacoladę, którą wypijamy siedząc nad brzegiem morza i podziwiając zachód słońca.
Aż chce się tu zostać dłużej…
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
piękny ten wodospad, ale ci zazdroszcze
O rany, ale dżungla! Ale ta plaża i palmy… czyli jednak katalogi nie kłamią! :)
pięknie jest!
katalogi nie kłamią, ale myślę, ze warto jak najszybciej wyrwać się z katalogowego hoteliska i ruszyć w kraj, bo to dopiero jest świetna sprawa :) a palmy takie jak te są też w miejscowościach pozakatalogowych :D
Jakoś znajomo mi ten wodospad wyglada, heh :)
Konie, które nas dzwigały to iście boskie stworzenia! prawdę powiedziawszy to dotarcie do wodospadów El Limon było clue programu – Salmon, mój koń nie był rumakiem/wierzchowcem i aby zosatac w suchych butach w trakcie przeprawy przez rzekę musiałam mocno sie nagimnastykowac :)
A te cudowne plaże…można się przyzwyczaic :)
Hahaha… suche może i te buty Ci zostały, ale błota to nawiozłaś ze trzy kilo z powrotem :D
Woow, na pierwszym zdjęciu wyglada jak malutki wodospadzik…dopiero przy kolejnym zdjęciu, gdzie stoja ludzie można poczu jego ogrom. A propos rozmiarów, te konie były takie małe czy to tylko tak wyszła foto?
Super przygody, zazdroszczę:)))
te konie były takie małe, wodospad ma ponad 50 metrów :) większy niż konie…
Hehe, no nie podejrzewalam, zeby konie byly wyzsze niz wodospad:)) To by byly juz godzille, a nie rumaki:-) A propos Twoj konik nazywal sie jak moj byly szef, tak jakos ciagle mi sie przypominal czytajac Twojego posta;D
Mam nadzieje, ze chociaz mile to wspomnienia :D
nie wiem co bardziej chciałabym zobaczyc: dzungle, plaze, wodospad czy … Ewe na koniu :) galopujaca przez prerie ;)
Oj, mnie galopującej to w życiu nie zobaczysz :P
Poszukując wycieczki do Los Haities też chyba zawędrowaliśmy do tego samego miejsca. Miło usłyszeć na Dominikanie trochę polskiego :) wspomnieliśmy jej nawet, że czytaliśmy na Twoim blogu o tym, że prowadzi tu agencję. Wzięła namiary, może tu zaglądała. Niestety poza sezonem trudno uzbierać pełną grupę na wyprawę i nam nie udało się zobaczyć parku. Nie czekaliśmy już do kolejnego czwartku, bo szkoda czasu na siedzenie w jednym miejscu. Warto więc napisać do agencji (prosiła po angielsku) i podpytać o terminy wycieczek, żeby się wstrzelić. mail: contact@flora-tours.net ; strona http://www.flora-tours.com
O dzięki! Link nie działa, ale chyba chodziło o http://www.flora-tours.net ? :)
Dokładnie! Twój adres jest poprawny :) nad wszystkim czuwasz :)
Hahahha, staram się :D Fajnie, jak informacje z bloga przydają się komuś w podróży, a jeszcze fajniej czytać teraz Twoje komentarze, nowe informacje i aktualności :)
Swojego czasu, kiedy dość spontanicznie i na szybko przygotowywaliśmy się do podróży na Dominikanę, Twój blog był jedynym opisującym tak wyczerpująco wyspę po polsku. Dominikana często opisywana jest z perspektywy turystów zastanawiających się, który 5* hotel jest lepszy i czy przeżyje się wyjście z hotelu w Punta Cana, gdzie przy bramie stoi ochroniarz z pokaźną bronią.
Obiecałam sobie, że uzupełnię kiedyś Twoją relację, bo może komuś się to przyda tak jak nam rok temu :)
Dzięki, to bardzo przydatne!!! Faktycznie sama jadąc na Dominikanę nie miałam nic poza Lonely Planetem, a dużo chętniej czytam blogi niż przewodniki :)
Jeśli chodzi o Salto el Limon, też jechaliśmy na koniach i mieliśmy niezłe zakwasy od spinania się, żeby nie spaść… :) Próbowaliśmy dowiedzieć się na miejscu (zanim wsiedliśmy na konie) jak tam droga i czy można iść pieszo. Oczywiście dowiedzieliśmy się, że to baaaaardzo daleko i tylko koniem, bo droga ciężka. Wyczułam, że coś tu śmierdzi jak wsiedliśmy na konie a prowadzili nas dwaj chłopacy w japonkach :)
Fajna przygoda na koniach, chociaż z racji tego, że od czasu do czasu chodzę po górach, dziś wybrałabym wędrówkę pieszą. Gwarantuje, że każdy jest w stanie przejść tą trasę.
Przestrzegam przed kupowaniem niektórych wycieczek nad wodospad w okolicznych miasteczkach. Wciskają je za kosmiczne ceny i próbują przekonać, że wynajęcie konia kosztuje kilkadziesiąt dolarów. Jak pokazuje Twój przykład można się dogadać. My pojechaliśmy na własną rękę i z tego co pamiętam wydaliśmy podobną sumę.
Ja tez przeżyłam ta wycieczke… i nigdy wiecej….nikogo absolutnie nie zniechęcam… allle…. jeżeli jedziesz na własną rękę samochodem… Twoim zadaniem jest znale’zienie jednego z trzech szlaków prowadzących na wodospady…. (wyczyn) pomijając to , że kazdy napotkany Tubylec ma własny “biznes” i już 10 km przed celem próbuje “obchnąć” Ci konia… Sama droga… masakra… przed “wejściem na konia” juz wiedziałąm ze to jest złe rozwiązanie (konie biedne ,wychudzone , ja w japonkach nie miałam za bardzo wyboru) w drodze na wodospady płakałam bo nie wiedziałam, czy ten biedy koń da rade pod górke albo nie… masakra… 40 min na siodle w jedną strone… Twoj przewodnik ( czytaj PAN KONIA) bije go cały czas, żeby tylko sie ruszał czy to z górki czy pod górke… ogólnie błoto wszedzie… bylismy tam 15 min.. zdjecia i zawijka…. !!! Krajobraz piekny.. dżungla wodospady… pieknie… ale nie wiem czy widok tego wodospadu rekompensuje widok tych biedych koni;/ .. mam nadzieje, że to tylko ja trafiłam na tak chujowa podróż i Wam sie uda… ale jeżeli macie ochote na fajna przygode polecam KALOSZE…. i droge pieszo.. to są tylko 4 km. A widoki piekne… a jeżeli jednak wezmiecie konie to nie dajcie sie wyr…ać na kase.. bo… płacicie wiec na waszych oczach przy waszej kasie niech Wam konie podstawiaja…!!!
Dzięki za wyczerpujący komentarz i informację, masz rację, że w takich przypadkach trzeba uważać, na jaką ofertę się decydujemy i niestety najtaniej zazwyczaj oznacza też najmniej porządnie!
Cześć Ewa, a możesz podpowiedzieć jak znaleźć tego pana Santiago? :)
Ooooj, niestety to było 7 lat temu, nie wiem już teraz, jak go znaleźć :)