Tam, gdzie uśmiecha się wybrzeże Afryki
Podchodząc do lądowania w Bandżul, stolicy najmniejszego kraju na kontynencie afrykańskim, przez zaparowane okno widzę niewiele poza szeroką, meandrującą rzeką po lewej stronie, a kiedy samolot zawraca moim oczom ukazuje się połać zieleni poprzetykana pojedynczymi domkami. Rzeka, którą widziałam przed chwilą, to Gambia, jedna z najważniejszych w zachodniej Afryce, mająca swój początek w Gwinei i płynąca dalej przez Senegal i państwo Gambia, które od rzeki właśnie bierze swoją nazwę. Ma długość 1120 kilometrów i już następnego dnia rano przeprawiamy się przez nią promem z Bandżul do Barry.
Tego dnia pływają trzy promy. Gdy dojeżdżamy do terminalu, najszybszy i najnowocześniejszy z nich, MV Kunta Kinteh, właśnie odpływa. Mamy szczęście, że nie musimy czekać długo na kolejny. Kiedy autobus wjeżdża na pokład, wysiadamy, żeby wspiąć się na górny taras. Stąd można obserwować, jak na ciasny prom wtaczają się kolejne samochody, pomiędzy którymi przeciskają się ludzie. W oczy szczególnie rzucają się barwnie ubrane kobiety niosące na głowach ciężkie pakunki, walizki, plastikowe wiadra i wypełnione czymś worki. Ktoś wprowadza na pokład krowę. Krowy też czasem trzeba przecież przetransportować na drugą stronę rzeki.
W oddali, u ujścia rzeki Gambia do Oceanu Atlantyckiego na wodzie kołyszą się kolorowe łódki. Nieopodal, nad piaszczystą plażą pochylają się palmy. Z daleka wygląda to jak pocztówkowy pejzażyk, który mógłby służyć za ilustrację do folderu wychwalającego egzotykę Afryki Zachodniej. Z tej odległości nie widać bowiem brudu ani biedy, które dostrzegłby człowiek wybierający się tam na spacer. Niestety około jedna trzecia z dwóch milionów mieszkańców kraju żyje poniżej linii ubóstwa.
Przeprawa promowa zajmuje około trzech kwadransów. Na promie nie ma tłumów, gdyż odpływa on zaraz po poprzednim, więc nie zdążyło się jeszcze zebrać wielu pasażerów. Po drugiej stronie leży miejscowość Barra, znana tez jako Niumi. Tu robimy krótki przystanek na wymianę pieniędzy i ruszamy dalej, do Senegalu. Kraj ten otacza Gambię z trzech stron. Z czwartej znajduje się wybrzeże Atlantyku. Były nawet plany połączenia Gambii i Senegalu w jeden kraj, Senegambię, ale nigdy nie doprowadzono ich do końca. Niecały tydzień później znowu zjawiamy się w Barra, by dostać się z powrotem do Bandżul.
Tym razem czekamy dłużej. Przed rampą ustawia się dość długa kolejka samochodów osobowych, autobusów i ciężarówek. Kręci się też kilkoro pasażerów, chociaż większość czeka w terminalowej poczekalni, czyli w miejscu, gdzie pod drzewem ustawiono kilka krzeseł i stolików. Niektórzy wykorzystują czas oczekiwania pożytecznie – młoda kobieta karmi dziecko piersią siedząc na plastykowym kubełku, z drugiej strony podjazdu dwaj mężczyźni wyciągają z pudełek małe kurczęta, by dać im jeść i pić. Większość jednak po prostu stoi bezczynnie i czeka. Mam czasem wrażenie, że mieszkańcy Czarnej Afryki czekanie mają we krwi.
Kiedy podpływa prom, trzeba jeszcze poczekać, aż wysiądą pasażerowie i wyjadą samochody. Przez kilkanaście minut obok nas przetacza się jednostajny strumień kolorowo ubranych postaci. Kobiety zazwyczaj ubrane są w barwne, wzorzyste długie suknie i najczęściej zasłaniają włosy, czy to hidżabem, czy zawiązywaną na czubku głowy chustą. Mężczyźni częściej noszą się na modłę zachodnią, dominują jeansy i t-shirty, rzadziej widać panów ubranych w długie koszule w stylu arabskim. Odnoszę także wrażenie, że to kobiety niosą więcej pakunków, najczęściej na głowie. Przyglądam się grupce pań, które wchodząc na prom wnoszą na głowach po cztery plastikowe wiadra każda. Gdy rozsiadają się tuż obok naszego autobusu, zwracamy uwagę, że każde wiadro wypełnione jest jakimś ziarnem, chyba kuskusem. Podziwiam ich zmysł równowagi i siłę mięśni szyi!
Kiedy wygląda na to, że jesteśmy gotowi do odpłynięcia, do rampy na sygnale podjeżdża ambulans. Ostatni samochód musi więc zjechać, by ustąpić miejsce karetce. Jeszcze chwilę to trwa, w tym czasie dosiadają się kolejni pasażerowie. Na pokładzie jest o wiele tłoczniej, niż poprzednio. Tym bardziej imponują mi sprzedawczynie przekąsek, takich jak orzeszki ziemne, ciastka czy torebki z czymś, co wygląda jak gęsty jogurt, które lawirują pomiędzy pasażerami z całym tym majdanem na głowie. Kiedy ktoś chce coś kupić, wprawnym ruchem ściągają miskę ze smakołykami. Po niecałej godzinie dopływamy do Bandżul.
Nie można o stolicy Gambii powiedzieć, by była kosmopolitycznym miastem. Tak naprawdę nie różni się wiele od innych afrykańskich miejscowości, które miałam okazje odwiedzić. Nie jest nawet największym miastem samej Gambii! Bandżul założyli w 1816 roku Brytyjczycy, nadając mu wówczas nazwę Bathurst. Stworzyli oni tutaj wojskową placówkę mającą za zadanie kontrolować okolice w celu wytępienia nielegalnego handlu niewolnikami. Kiedy Gambia uzyskała niepodległość w 1965 roku, Bathurst zostało jej stolicą, a osiem lat później zmieniono nazwę miasta na Bandżul. Najwyższą budowlą w mieście, jak i w całej Gambii, jest Łuk 22 – Łuk Triumfalny o wysokości zaledwie trzydziestu pięciu metrów. Z tarasu widokowego na jego szczycie widać całe miasto jak na dłoni!
Sam Łuk 22 to konstrukcja o tyle ciekawa, co i brzydka, przynajmniej w mojej opinii. Podobno wybudowano go w stylu neoklasycystycznym, który według mnie pasuje do afrykańskiego miasta jak kwiatek do kożucha. Zaprojektował go senegalski architekt Pierre Goudiaby, a jego odsłonięcie nastąpiło 22 lipca 1996 roku, w drugą rocznicę zamachu stanu i przejęcia władzy przez Yahya Jammeha. Stanowi swego rodzaju bramę wjazdową do stolicy od strony miasta Serekunda.
Wchodzę do środka, by wspiąć się na szczyt i rzucić okiem na Bandżul z góry. Oprócz tarasu widokowego, na ostatnim poziomie łuku zaaranżowano wystawę na temat Gambii. Można tu zobaczyć zdjęcia pokazujące rozwój kraju, jego kolonialną przeszłość, rządy Jammeha, stan gospodarki, armię i najciekawsze zabytki. W jednym z końców niewielkiej salki leżą też trzy torby z kłosami podstawowych zbóż uprawianych w Gambii – prosa, sorga i ryżu. Az dziw bierze, że nie ma orzeszków ziemnych, na produkcji których właściwie opiera się gambijskie rolnictwo.
Przejeżdżając przez miasto, przyglądam się toczącemu się na ulicach miasta życiu. Kręci się tu sporo ludzi, ale nie mogłabym powiedzieć, że chodniki są zatłoczone. Przeciwnie, odnoszę wrażenie, że w Bandżul jest całkiem sporo przestrzeni. W oczy rzuca się zły stan budynków, które najczęściej są odrapane, brudne, zakurzone. Brązowy kurz jest wszędzie! Czasem wygląda to tak, jakby na krajobraz ktoś nałożył filtr sepia. Dziwię się, że nie ma tu zbyt wielu zabudowań w stylu kolonialnym, podobnych do tych, które widziałam chociażby w senegalskim Saint-Louis. Ot, niby nic specjalnego, ale miasto ma jednak swój urok i chciałabym kiedyś móc lepiej je poznać, najlepiej na piechotę.
Klucząc uliczkami miasta, docieramy do słynnego bandżulskiego bazaru Albert Market. Powstał on w połowie dziewiętnastego wieku, a jego nazwa honoruje księcia Alberta, męża królowej Wiktorii, która sprawowała władzę nad Gambią w czasach kolonialnych. W 1988 roku targ strawił pożar, szybko jednak go odbudowano, zlecając budowę wejścia chińskim inżynierom. Dzisiaj bazar słynie z ogromnej różnorodności towarów, w jakie można się tu zaopatrzyć: od warzyw i owoców, poprzez mięso i ryby, naturalne kosmetyki, wszelkiego rodzaju plastikową chińszczyznę, tkaniny, aż po rękodzieło i pamiątki dla turystów.
W piątkowe południe nie spodziewamy się tu wielu czynnych stoisk, myśląc, ze muzułmańscy sprzedawcy przygotowywać się będą do modlitwy. Okazuje się jednak, że targ nadal tętni życiem! Przechodzimy przez spożywczą część bazaru. Niektóre towary wyłożono na stołach, często jednak leżą one tylko na płachtach bądź deskach ułożonych bezpośrednio na ziemi. O czymś takim jaki higiena pewnie dawno tu nie słyszano, jednak tak wyglądają chyba wszystkie targi Czarnej Afryki.
Większość sprzedawców niechętnie podchodzi do robienia im zdjęć. Na widok aparatu fotograficznego najczęściej zasłaniają twarz lub kręcą przecząco głową. Dlatego jestem nieco zaskoczona, słysząc z jednego ze stoisk okrzyk Take a picture! Obracam się i widzę dość potężną kobietę trzymającą w jednym ręku spory nóż, a w drugim – drewnianą pałkę. Kiedy przymierzam się do zrobienia zdjęcia, jakaś jej koleżanka protestuje, krzycząc haram, ale moja modelka się nie przejmuje i dalej pozuje z nożem i pałką. Zdjęcie zrobione, pokazuję jej na wyświetlaczu. Kobieta śmieje się serdecznie.
Zaglądamy do części, gdzie sprzedaje się rękodzieło i pamiątki. Jeśli ktoś lubi drewniane figurki, maski, koraliki czy skórzane torebki – to trafił doskonale! Stoisk jest sporo, ale tak naprawdę ciężko znaleźć coś oryginalnego. Podobne rzeczy powtarzają się na kolejnych straganach. Mimo to udaje mi się znaleźć ciekawą maskę, która dołączy do mojej kolekcji, a dzięki dobrze targującej się mamie udaje się osiągnąć akceptowalną cenę. Ogólnie rzecz biorąc targowanie się tutaj to podstawa i jeżeli ktoś tego nie lubi, może mieć problem z zaopatrzeniem się w pamiątki po rozsądnych cenach.
Z Bandżul jedziemy w kierunku miasta Bakau, gdzie znajduje się niewielkie muzeum etnograficzne i farma krokodyli Kachikally. Muzeum prezentuje ludową sztukę gambijskich plemion, amulety, maski i instrumenty muzyczne. Gambia, jak i sąsiednie kraje, to mieszanka różnych plemion. Ponad czterdzieści procent mieszkańców kraju należy do plemienia Mandinka, kolejne dwadzieścia procent to Fula, a trzecim co do wielkości plemieniem jest Wolof, stanowiące ponad czternaście procent społeczeństwa gambijskiego. O ile samo muzeum jest naprawdę ciekawe, to sąsiadująca z nim farma krokodyli jest w mojej opinii dość żałosna. Mówi się, że staw, w którym żyją gady, to miejsce magiczne a kobiety, które zażyją tu kąpieli, staną się płodne. Turyści mają możliwość głaskania leżących na brzegu krokodyli, jednakże moim zdaniem zwierzęta te wyglądają, jakby były nafaszerowane narkotykami. Aż przykro na nie patrzeć.
Po południu przychodzi czas, by ruszyć na gambijską plażę. To na wybrzeżu skupia się turystyka w tym kraju, która stanowi jeden z trzech filarów gospodarki kraju. Czytam wcześniej o złotym piasku, więc jestem trochę zaskoczona widząc ciemną plażę w miejscowości Serekunda. Tutejszy piasek ma częściowo ciemnoszary odcień. Zatrzymujemy się na chwilę, by coś przekąsić, a potem idziemy na spacer wzdłuż plaży.
Gambia promuje się w świecie hasłem Uśmiechnięte Wybrzeże Afryki. Rzeczywiście atmosfera na plaży sprawia wrażenie bardzo przyjaznej. Owszem, kręci się tu trochę naganiaczy oferujących różnego rodzaju wycieczki, a pewnie jakby wyrazić chęć, to i inne towary oraz usługi, ale na grzeczną odmowę z reguły od razu odpuszczają i nie narzucają się. Dzięki temu wędrówka po plaży nie męczy. Można tu zobaczyć wielu miejscowych młodzieńców uprawiających różnego rodzaju sporty – biegają, skaczą, grają w piłkę. Mniej jest miejscowych kobiet. Dają się zauważyć przypadki starszych białych mężczyzn z młodymi miejscowymi dziewczynami i starszych białych kobiet z młodymi lokalnymi chłopakami, ale uważam, że dopóki dzieje się to za obopólną zgodą dorosłych osób i bez krzywdy wobec kogokolwiek, nie mam prawa zaglądać im do łóżek i portfeli.
Powoli czas na plaży dobiega końca i trzeba jechać na lotnisko. W Gambii spędzam w sumie około doby – noc po przylocie i dzień przed wylotem do domu. To za mało, żeby dobrze poznać kraj, więc mogę jedynie podzielić się luźnymi spostrzeżeniami i wrażeniami. Być może jednak kiedyś uda mi się tu wrócić na trochę dłużej!
- Walutą Gambii jest dalasi (GMD). Kurs to około 1 USD = 47 GMD lub 1 EUR = 58 GMD. Pieniądze można wymienić na lotnisku, w hotelach i w kantorach na mieście.
- Gambia była kolonią brytyjską, więc bez problemu można się dogadać po angielsku.
- Bandżul wydaje mi się miastem spokojnym i stosunkowo bezpiecznym.
- Prom z Bandżul do Barry kursuje w godzinach 7:00-23:00, a koszt przeprawy to 25 dalasi za osobę pieszą i 250 dalasi za samochód. Czas przeprawy zależy od tego, na który statek się trafi.
- Wstęp na Łuk 22: 200 dalasi.
- Wstęp na Albert Market: bezpłatnie. Targ czynny jest od 8:00 do 19:00.
- Turyści, którzy przyjeżdżają na wczasy, najczęściej spędzają czas w leżącej na zachód od Bandżul nadmorskiej miejscowości Serrekunda, która cieszy się ładną, piaszczystą plażą, w związku z czym tam ulokowało się sporo hoteli nakierowanych na osoby przyjeżdżające na wczasy. Dwie nadmorskie dzielnice nazywają się Kotu i Kololi.
- W Kololi polecam restaurację i bar przy plaży Poco Loco. Serwują tam pyszne jedzenie, obsługa jest miła, dostępne jest WiFi (choć akurat była awaria, jak tam byłam), a przed lokalem ciągnie się fajna plaża.
- W Gambii spędzam jedną noc. Mój hotel nazywa się Sand Beach i leży w Kotu. Duże i klimatyzowane pokoje zlokalizowane są w parterowych ciągach domków. Często zdarzają się przerwy w dostawie prądu. Jedzenie jest poprawne, ale wybór bardzo mały. Goście mają dostęp do basenu. WiFi działa wyłącznie na recepcji. Kliknij tutaj, by sprawdzić dostępność pokoi w Sand Beach, tutaj, by znaleźć inny hotel w Kotu a tutaj – w Kololi.
Byliście w Gambii? Podobała się Wam? A może planujecie wybrać się w tamte okolice? Fascynuje Was Afryka jako taka?
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Podziwiam Cię, bo ja nie mam odwagi ruszyć w tamtym kierunku. Zdjęcie kolorowych łódek cudowne. Miasto też wygląda dobrze. Zastanawiam się czy bym się tam odnalazła…
Dzięki! Afryka wcale nie jest taka straszna ;)
Afryka jest specyficzna, ale nie aż tak straszna jak kreują ją media. Wystarczy czytać blogi podróżnicze i zmieni się zdanie, a potem samemu wyjechać :)
Pozdrawiam serdecznie. .
Ja również!
Hmm…. mieszkam już trochę w Gambii i w ciągu tego czasu poznałam tam więcej milionów niż w Polsce przez całe życie więc z tą biedą się nie zgodzę. Z roku na rok żyje się tam coraz lepiej i naprawdę dorobić się można jak się wie jak. Po drugie brudno też nie jest wystarczy wizyta w Senegalu by widzieć sterty plastiku i zasyfione ulice. W Gambii opakowania plastikowe są zakazane i wszystko pakuje się w papier co daje efekty wystarczy dłużej tam pobyć by to zauważyć. W swoim życiu mieszkałam już w kilku krajach, wiele też odwiedziłam i w moim rankingu miejsc dobrych do życia Gambia jest na 2 miejscu za Finlandią. Za kilka lat będzie to cudowny kraj bo już takim jest, ludzie są mili, prawo nieskomplikowane i ogólnie jest tam bardzo bezpiecznie. Gambia ma wielką przyszłość przed sobą a sami gambijczycy śmieją się że, za kilka lat będą drugim Dubajem czego im życzę!
Dzięki wielkie za ten komentarz! Dlatego właśnie pisałam, że przez dobę poznać się nie da i fajnie mieć uzupełnienie od kogoś, kto tam mieszka :) Wyjaśnię tą biedę bo ona jest dość relatywnie odbierana – statystyki określają linię ubóstwa z góry, ale ona nie znaczy zawsze, że ludzie rzeczywiście muszą czuć się biedni. Doskonały przykład dla mnie to Zanzibar, gdzie ogromna część społeczeństwa (z głowy nie pamiętam procentów) żyje poniżej linii ubóstwa ale patrząc na tych ludzi jakoś zupełnie nie umiem ich określić jako biednych. Tu mi łatwiej bo nie znam realiów. Inna rzecz, znowu odnoszę to do siebie, że my biali częściej mamy styczność z tymi zamożniejszymi, rzadziej z prowincją, gdzie jednak jest nieco inaczej często – ale tutaj nie wiem jak Ty masz. W każdym razie też życzę im zostania drugim Dubajem :) Co do brudu to masz rację. Senegal był pod tym względem przerażający. Tam jest po prostu jeden wielki śmietnik. Gambia wydała mi się o wiele lepsza, ale swoje grzeszki też ma, na pierwszy rzut oka przynajmniej. Na promie pół pokładu zasypane było skorupkami od fistaszków – ok, nie jest to plastik, ale naśmiecone. Obok mnie jacyś chłopcy kupili (chyba) jogurt w foliowych torebkach i po zjedzeniu go torebki poleciały na ziemię. Ale nie tylko o to chodzi. Widać, że wiele budynków czy łodzi jest odrapana, zakurzona, nieumyta. To dokłada się do tego pierwszego wrażenia. A co do plastikowych opakowań to super! Kenia niedawno wprowadziła coś takiego, zakaz zupełny używania plastikowych torebek. Czasem myślę, że w Europie by się takie zakazy przydały :D
Ja mieszkam wśród lokalsów z lokalsami i z białymi w ogóle nie mam tam styczności. Chyba nigdy nawet nie byłam w Gambii w domu jakiegoś białego. Co do rzucania wszystkiego na ziemię to taka kultura tam niestety.. wszędzie są ludzie którzy to później zamiatają. W Gambii co jakiś czas jest organizowany tzn cleaning day zazwyczaj raz na miesiąc i wszyscy z miotłami idą sprzątać jakaś część miasta. Co do zakurzenia to fakt ale to ze względu na warunki naturalne bo wszędzie piasek i pył. . Nawet jak umyjesz okna to za dwa dni są całe w kurzu.. szczególnie w porze suchej i po jakimś czasie mycia okien nawet ja się poddałam bo nie da się myć tego 3 razy w tygodniu! Szkoda czasu! Taki mamy klimat w Gambii że, podłogę trzeba myć codziennie dwa razy bo nawet przy zamkniętych oknach ten pył jest wszędzie i jak odpuścisz na kilka dni to białe płytki stają się pomarańczowe. Z tymi plastikami są 100 lat przed nami a poza tym w Gambii butelki plastikowe się sprzedaje co jest dla mnie mega bo za dużo płacą jakieś 30 gr a za mała 15 i nic się nie marnuje.
Ten pył znam w mniejszej skali z Wysp Kanaryjskich, gdzie nawiewa go wiatr aż znad Afryki. Masakra! A tak z ciekawości – zdradzisz, co robisz w Gambii? :)
To co wszystkie gambijki : sprzątam, piorę, gotuję, chodzę na targ i zajmuje się moimi 3 kotami a obecnie jestem w Polsce na kilka tygodni do Gambii będę wracać po nowym roku jakoś.
Miłego pobytu w Polsce zatem! :)
Yuska Muikkunen ja w Lutym chyba :)
Łuk rzeczywiście okropny, ale cała reszta wybitnie ciekawa. Zazdroszczę i podziwiam!
Dzięki :)
Piszesz, że mieszkańcy Gambii czekanie mają we krwi. W jakich jeszcze sytuacjach ta cierpliwość w czekaniu im się przydaje?
W każdych, czeka się na środki transportu, na spotkanie, na prace itp :)
Zakaz śmiecenia nie wiele pomoże, jeśli porządków i czystości nie ma się we krwi. Bieda to pojęcie względne – jeśli nie potrzebują wiele do szczęścia to są znacznie bogatsi niż materialiści Europejczycy
O to to! Czasu potrzeba, by nauczyć społeczeństwo, że jak nie będą śmiecić, to bedzie trzeba mniej sprzątać. Ale starania trzeba docenić!
Wygląda, że w tym roku tam będę… słyszałam bardzo dużo pozytywnego, szczególnie na temat życia tam, podobne opinie, jak wypowiedź Yuska. Podobno jest czysto i bezpiecznie, czekam, by przekonać się o tym na własnej skórze.
Przez ten krótki czas, jak tam byłam, rzeczywiście czułam się bezpiecznie. Udanej podróży!
Dzięki, ale widzę, że ja już myślami w 2018, haha.. miałam na myśli przyszły rok:)
Hahahhaha myślisz przyszłościowo :D
fajny kraj, nie wygląda na zepsuty komercją :) i to jedno z nielicznych miejsc w Afryce Zachodniej, do którego mnie ciągnie
Tak jest, naprawdę przyjemny się wydaje! :)
Szkoda, że nie ma zdjęcia kobiet z czterema wiadrami na głowie jak one to robią?!
Doskonałe wyczucie równowagi, trenowane przez lata :) i przy większych pakunkach – mała podkładka, by lepiej się trzymało ;)
Podziwiam
Czy ten jeden dzień sprawił, że masz ochotę powrócić tam na dłużej?
O tak!
Czyli rekonesans udany. :) W takim razie życzę Ci szybkiego powrotu. :D
Dziękuję! :)
Bardzo mnie ciekawi Gambia tak mocno promowana przez największych organizatorów turystycznych (zboczenie zawodowe). Zastanawiam się tylko na ile ten kraj jest gotowy na przyjęcie raczej niezbyt świadomego turysty masowego…
Myślę, że to nigdy nie bedzie takie miejsce jak Majorka czy Kreta. Raczej coś jak Kenia. Turystyka już tu jest, z polskich touroperatorów od 5 lat przywozi turystów Rainbow, z zagranicznych od dobrych kilku (też co najmniej 5 jak nie wiecej) – Thomas Cook
Ciekaw jestem, ile razy podczas swojej przygody w Afryce miałaś myśli typu ” Co ja tu robię… Mam definitywnie dość!”. Czy raczej zawsze jest spokojnie? A i też ważne pytanie, jeździsz tam sama czy w towarzystwie?:)
Chyba nigdy :) To zależy, w Gambii i Senegalu byłam z mamą, w Kenii i na Zanzibarze pracowałam, w Ugandzie byłam sama, w Sudanie Południowy odwiedzałam znajomych :)
Mysle o tym miejscu ;)
Myśl, myśl!!!
Bardzo ładny artykuł. Jeden dzień to stanowczo za mało, żeby dobrze poznać kraj, ale dużo cennych informacji zawsze się przyda. Myślę, że warto skorzystać z oferty Rainbow “Senegambia”, jak się jest na Kanarach to można też zrobić krótki wypad do Banjul, a lotów jest bardzo dużo. Pozdrawiam.
Dzięki! Może kiedyś wrócę na dłużej ;)
Afryka zawsze kojarzyła mi się z takimi nieodgadnionymi obszarami… Jak dotąd, nie miałam okazji odwiedzić tego kontynentu, ale coraz bardziej się ku temu skłaniam. Sądzę, że to może być wyprawa życia :)
Życzę, by się udała! :)
Afryka to piękny kontynent ;D
Muszę tam pojechać!
Takie miejsca zawsze warto odwiedzić :)
Afryka zawsze była moim marzeniem, trochę straszna, trochę niepewna, ucząca pokory… Piękny kraj. Fajnie, że robisz to co robisz
Dziękuję! :)
Dziękuję za ciekawy wpis. Wybieram się pod koniec listopada do Senegalu i Gambii i mało wiedziałam jeszcze o tych krajach. Przyda się…Pozdrawiam
Cudownie, przyjemnego wyjazdu!