Turystyczny Bagan i lokalne Salay

Pięknie tu jest. Naprawdę. Bagan można spokojnie porównać do Khajuraho (chociaż tutaj świątyń jest duuużo więcej) czy nawet Angkoru (chociaż o ile w Angkorze mogłabym chodzić od świątyni do świątyni, to tu bardziej imponują mi widoki z góry). To jednocześnie najbardziej turystyczna spośród birmańskich miejscówek. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę urok wszystkich tutejszych świątyń i Baganu ogólnie. Każdy chce to zobaczyć.

Zachód słońca w Bagan
To nie jest tak, że turyści w Bagan czy w ogóle mi przeszkadzają. W końcu sama jestem turystką, podróżuję i myślę, że każdy ma do tego prawo. W przypadku Birmy chodzi jednak o zderzenie oczekiwań z rzeczywistością – mam gdzieś tam w głowie opowieści o dziewiczym kraju, nieskażonym masową turystyką, a na miejscu obserwuję już jej poważne zaczątki. Nie radzę jechać nigdzie bez wcześniejszej rezerwacji miejsca w hostelu, bo można tego miejsca nie znaleźć. Oglądanie zachodu słońca w Bagan przypomina trochę to, co dzieje się w Angkorze: tłumek ludzi na szczycie tej samej świątyni i cyk, cyk, cyk, cyk, cyk… – migawki aparatów głośniejsze niż cykady.

Drugie, co zaskakuje, to z kolei rodzaj turystów. I tu znowu wyobrażałam sobie, że wśród osób podróżujących po Birmie dominować będą młodzi awanturnicy, zafascynowani krajem, który wydaje się być trochę niedostępny. Nic bardziej mylnego. Większość osób spotkanych na szlaku to osoby starsze przemierzające Birmę klimatyzowanymi autobusami i śpiące w stosunkowo drogich hotelach w ramach wycieczek zorganizowanych. Faktem jest, że my same rzadko schodzimy z tego głównego szlaku RangunMandalay-Bagan-Inle, ale mimo wszystko, mała ilość indywidualnych podróżników w odniesieniu do tych zorganizowanych zaskakuje.

Wy podróżujecie na własną rękę. My nie przepadamy za turystami na wycieczkach zorganizowanych, bo wszystko, co wydają, idzie do rządu. Nam, zwykłym ludziom nie dają zarobić – tłumaczy nam Birmańczyk zapytany o turystykę w jego kraju.

Dopiero jak zjeżdżamy trochę w bok, możemy odetchnąć od zgiełku i podpatrzeć, jak naprawdę żyją tu ludzie. Zamiast wręcz opędzać się od dzieci sprzedających pocztówki za 1000 kiatów możemy poprzekomarzać się z dziećmi uczącymi się w szkole, że krzesło to jest po angielsku chair, biurko to desk, a Maja to nie jest chair, tylko Maja. Do szkoły zaglądamy w drodze do Salay, gdzie zatrzymujemy się, by po prostu pospacerować trochę po okolicy. Turyści są tu tak rzadkim widokiem, że nie tylko dzieci wyskakują, żeby nam pomachać, ale też dorośli wyglądają z chat, by się nam przyjrzeć.

Lekcja angielskiego w birmańskiej szkole

W samym Salay mniej niż stary, tekowy klasztor interesuje nas to, co dzieje się nad rzeką. A tutaj kobiety i mężczyźni robią pranie, podczas gdy dzieciaki pluskają się w wodzie. Kawałek dalej, w równoległej do brzegu uliczce, jakaś kobieta szyje na starej maszynie do szycia Singer poduszki, a na zewnątrz dwie młode dziewczyny wypełniają je i zaszywają. Największy lakierowany Budda może i jest ciekawy, ale bardziej interesująca jest dla nas imprezowa muzyka dochodząca ze stojącego nieopodal domku, w którym mieszkają mnisi. Zaproszone zaglądamy do środka i widzimy na środku pokoju telewizor, odtwarzacz płyt i kilku młodych chłopców w bordowych habitach oglądających teledyski. Niesamowite jest to, jak przyjaźni są tutaj ludzie, jak chętnie zapraszają nas do siebie i jak często się uśmiechają.

Mnisi oglądają teledyski

Jest to zupełnie inne doświadczenie, niż dzień wcześniej, kiedy poświęcamy czas na objechanie Bagan i zobaczenie najważniejszych tutejszych świątyń. Fakt, jestem zachwycona widokami, jakie ukazują się naszym oczom, kiedy wespniemy się na szczyt którejś z nich. Gdzie okiem nie sięgnąć, dookoła zieleń, a spomiędzy drzew wystają czubki setek ceglanych mniejszych i większych stup czy pagód. Przy tych ważniejszych oczywiście rozstawione są stragany z pamiątkami, ale przy tych mniejszych czy mniej ważnych często jesteśmy same albo towarzyszy nam jedynie klucznik, który otwiera nam bramę.

Dwa dni spędzone w Bagan i Salay mijają szybko, ale nie chcemy tu zostawać dłużej. Kusi nas jezioro Inle, więc dzisiaj w nocy ruszamy w jego kierunku. Bilety na autobus już kupione, czyli jutro cały dzień w podróży :)

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

4 komentarze

  1. Ania pisze:

    Te wszystkie Twoje wpisy sprawiają tylko, że jeszcze bardziej nie mogę się doczekać powrotu do Birmy:)))
    A Inle Cię oczaruje….

    • Ewa pisze:

      Dzisiaj po kilku godzinach jazdy rozklekotanym, lokalnym autobusem dotarlysmy do Kalaw, bo stad chcemy isc na trekking w kierunku jeziora. W Kalaw jest cudnie – nie tak goraco, prawdziwa wakacyjna gorska atmosfera!

  2. Niesamowite rzeczy pokazujesz. Wspaniała ta Wasza wyprawa. Gdyby nie Ty pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, ze tam takie cudeńka :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!