W świetle tysięcy lampionów, wśród omszałych ruin
Zmrok zapada tutaj błyskawicznie. W jednej chwili słońce chowa się za horyzontem, w następnej niebo jest już ciemnogranatowe. Ten króciutki moment, gdy nie widać już światła słonecznego, ale nad miastem nie rozpostarła się jeszcze czarna noc, jest najpiękniejszy. Niebo ma nadal lekko fioletowy odcień, a nad ulicami rozbłyskują tysiące lampionów, rozświetlających szybko zapadający mrok. Ich światła odbijają się w rzece, połyskując niczym w kalejdoskopie. Na tle ciemniejącego nieba wyróżniają się sylwetki palm, których pióropusze delikatnie kołyszą się na wietrze. Upał, który mógł dokuczać za dnia, staje się o wiele łatwiejszy do zniesienia. I choć po ulicach Hội An nadal spacerują rzesze ludzi, odnoszę wrażenie, jakby po zachodzie słońca zrobiło się mniej gwarno.
Historia noszącego miano najpiękniejszego miasteczka Wietnamu Hội An, leżącego w środkowej części kraju w prowincji Quang Nam, sięga mniej więcej X wieku, kiedy to u ujścia rzeki założono port handlowy. W tamtych czasach lud zwany Czamami, którego ośrodek państwowości znajdował się dalej w głąb lądu, kontrolował tutejszy obrót przyprawami, czemu Czampa zawdzięczała swoje bogactwa. Z czasem miasto osiągnęło status największego portu morskiego w tej części kontynentu, kontrolującego tutejszy fragment morskiego szlaku jedwabnego. W 1535 roku przybyli tu Portugalczycy z Antonio de Farią na czele, a Hội An złapało jeszcze większy wiatr w żagle.
Przekraczając bramę Domu Zgromadzeń chińskich kupców z prowincji Fujian (Phuc Kien Assembly Hall), którzy stanowili najliczniejszą grupę etniczną w Hội An, mogę poczuć atmosferę bogactwa i przepychu z tamtych lat. Przestronny dziedziniec otaczają plumerie, zwane potocznie frangipani, na gałęziach których można dostrzec rozwijające się pączki białych kwiatów, a także donice ze starannie przyciętymi i wypielęgnowanymi miniaturowymi drzewkami. Nasza przewodniczka zwraca uwagę na charakterystyczny kształt dachu skonstruowanego zgodnie z zasadą feng shui, która mówi, że nic ostrego nie może być wycelowane w człowieka.
Wchodzę do środka, by przyjrzeć się ołtarzykowi w świątyni poświęconej bogini morza Thien Hau, opiekunce żeglarzy. W powietrzu unosi się delikatny zapach kadzidełek, wyglądających niczym czerwone sprężyny zamocowane do drewnianego sufitu budowli. Takie kadzidełko ma się ponoć palić przez ponad trzy tygodnie! Ołtarzyk pełen jest barwnych ozdób oraz darów w postaci kwiatów, owoców, ale także czekolad czy nawet wina. Bogactwo zdobień, kolorów i zapachów wręcz oszałamia. Nietrudno wyobrazić sobie, jak pięknie musiało tu być za czasów dawnej świetności miasta!
Ze względu na swój status jednego z najważniejszych portów na Morzu Południowochińskim, Hội An od XVI stulecia przyciągało kupców z różnych części świata. Przybywali tu handlarze chińscy, japońscy, portugalscy, niderlandzcy i indyjscy. To oni przywozili ze sobą swoją kulturę i zwyczaje, i to dzięki nim na dzisiejszym starym mieście można oglądać zabytki w różnych stylach. Jednym z najpiękniejszych jest skonstruowany na przełomie szesnastego i siedemnastego wieku przez przybyszów z Japonii most, łączący dwie części miasta. To jedyna tego typu kryta przeprawa na świecie, w której znajduje się świątynia buddyjska.
Po jego drugiej stronie zaglądamy do jednego z zabytkowych domów, zbudowanego w 1780 roku domu Phung Hung. Ta przestronna budowla w stylu będącym mieszanką japońskiego, chińskiego i wietnamskiego, wykończona ciemnym drewnem od razu robi wrażenie, jakby należała do zamożnego rodu. Podobno handlował on cynamonem, pieprzem, solą, jedwabiem, a także wyrobami szklanymi i ceramicznymi. Dzisiaj w niektórych pokojach rozłożyły się stoiska z pamiątkami, ale warto zwrócić uwagę nie tylko na nie, lecz także na detale i wykończenie domu, które naprawdę mogą zachwycić.
W Hội An można odwiedzić cztery zabytkowe domy. Jest ich więcej, lecz niektóre z nich przekształcono w sklepiki z pamiątkami. Oprócz Phung Hung, zaglądam też do domu Quan Thang, uznawanego za jeden z najbardziej uroczych w mieście. Jest on o wiele mniejszy od poprzedniego, a staruszek sprawdzający bilety mówi, że należał do tej samej rodziny przez sześć pokoleń. Na jednej ze ścian można dostrzec znaki wskazujące jak wysoko sięgnęła woda podczas powodzi w różnych latach, które – jak się okazuje – dość regularnie zalewają Hội An.
Ostatnim z zabytków, który postanawiam odwiedzić, jest Dom Zgromadzeń kupców z Kantonu (Quang Trieu Assembly Hall), będący jedną z najsłynniejszych historycznych budowli w Hội An. Powstał on w 1885 roku dla chińskich handlarzy przybyłych z Kantonu. Tym co od razu przyciąga wzrok, jest znajdująca się na dziedzińcu ceramiczna fontanna przedstawiająca kolorowe smoki. Można tu też zobaczyć wiele typowo kantońskich figur, tablice kryte laką, kadzielnicę z brązu czy siedziska z terakoty.
Spacerując po uliczkach Hội An, przy których rozlokowało się pełno sklepów z pamiątkami i knajpek, każdy prędzej czy później trafi na targ. Tutaj, w sporej hali i dookoła niej, swoje stoiska rozłożyli sprzedawcy wszystkiego, co tylko można sprzedać – od pamiątek i rękodzieła, przez owoce, warzywa, przyprawy, kawę i herbatę, ryby i mięso aż po przedmioty codziennego użytku, ubrania i buty. Przeciskamy się przez turystów i miejscowych, by kupić i spróbować różnych azjatyckich owoców, takich jak włochate rambutany czy słodkie mangostany. Dookoła pełno też sprzedawców ulicznego jedzenia.
Wieczorem stragany z owocami i warzywami znikają, za to pojawia się jeszcze więcej kramów z pamiątkami wszelkiego rodzaju. W świetle latarni i lampionów przeciskają się pomiędzy nimi turyści szukający przedmiotów, które przypomną im o wizycie w tym pięknym miejscu. Z dala słychać warkot i trąbienie motorków i skuterów, które nie mogą wjeżdżać do samiutkiego centrum miasta. Wystarczy za to wyjść na pierwszą ulice poza nim, by niemalże utonąć w harmidrze ruchu ulicznego.
Tym, co nadaje miastu wyjątkowego charakteru, szczególnie po zmroku, są tysiące lampionów wiszących nad uliczkami i rozświetlających mrok. Dominują ciepłe barwy, czerwień i żółć, ale można też spotkać lampiony w innych kolorach. Wiszą na girlandach rozciągających się pomiędzy budynkami po dwóch stronach ulicy, zwisają wzdłuż okien i drzwi budynków. Sprawiają, że wiele osób spacerując wieczorem po Hội An nie patrzy pod nogi, lecz wpatruje się w to, co nad głowami. Mnie też urzeka ten sposób dekoracji miasta, gdy wieczorem wędruję niespiesznie jego uliczkami.
Każdy turysta prędzej czy później, rozmyślnie lub przez przypadek, natknie się na sklep, w którym można zakupić lampiony, albo na warsztat, gdzie można zobaczyć, jak się je ręcznie wykonuje. My do jednego z takich przybytków zaglądamy na samym początku wizyty w Hội An. Jest to miejsce nastawione oczywiście na jak największą sprzedaż, niemniej jednak z zaciekawieniem oglądam i słucham, gdy hostessa pokazuje i opowiada o drodze od gąsienicy jedwabnika do pięknego, połyskliwego materiału. W tym miejscu, jak i w wielu innych w Hội An, działa też zakład krawiecki, a tutejsi szwacze słyną ponoć z naprawdę dobrej roboty. Wielu turystów decyduje się tu na zakup szytego na zamówienie garnituru czy sukni.
To piękne i chętnie odwiedzane przez turystów miasto podupadło pod koniec XVIII stulecia, kiedy Francuzi otrzymali od Wietnamczyków wyłączne prawa handlowe przez port w Da Nang. Sprawiło to, że Hội An dość szybko znalazło się poza głównym szlakiem handlowym, pieniądze przestały płynąć, handlarze przenieśli się gdzie indziej, a stare, piękne budowle zaczęły niszczeć. Trudno to sobie wyobrazić, kiedy wie się, że starówka Hội An to jeden z najlepiej zachowanych przykładów portu handlowego w całej Azji Południowo Wschodniej, którego plan odzwierciedla mieszankę wpływów rodzimych i zagranicznych, dzięki czemu w 1999 roku znalazła się ona na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Niewiele jednak brakowało, a spacery i zachwyty nad tutejszą atmosferą byłyby niemożliwe. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku władze planowały wyburzyć starą, zaniedbaną, pełną grzyba i syfu część miasta, by oczyścić teren pod nowe osiedla mieszkaniowe. Wtedy zaprotestował Kazimierz Kwiatkowski, zwany tutaj Kazikiem – polski konserwator prowadzący prace w pobliskim kompleksie archeologicznym Mỹ Sơn. Poruszył niebo i ziemię, by ochronić starówkę Hội An przed unicestwieniem. Zamiast wyburzać, budynki odnowiono, przystosowując stare miasto do ruchu turystycznego. Pięknie zachowane miasto już wkrótce zaczęło błyszczeć na mapie Wietnamu, przyciągając coraz więcej odwiedzających, a wdzięczni mieszkańcy postawili Kazikowi pomnik przy głównej ulicy.
Kompleks Mỹ Sơn, w którym pracował Kazik, leży zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód od Hội An, w dolinie pomiędzy dwoma pasmami górskimi, u podnóża świętej góry Mahaparwata – Koci Ząb. Są to częściowo ukryte wśród drzew pozostałości po sanktuarium religijnym Czamów, które istniało tutaj pomiędzy IV a XV wiekiem. Składa się na niego kilka grup mniej lub bardziej zrujnowanych świątyń hinduistycznych, z których najstarsza istniejąca do dziś, choć w opłakanym stanie, pochodzi z VII wieku. Badacze uważają, że pierwsze miejsce kultu boga Śiwy w tym miejscu ufundował król Bhadrawarman jednakże zbudowana z drewna świątynia wkrótce spłonęła. Kolejne, już z cegły, zaczęto stawiać za panowania króla Sambhuwarmana.
Wraz z przejęciem królestwa Czampy przez Wietnamczyków, którzy przynieśli swoją religię, dawne hinduistyczne miejsce kultu od XV wieku powoli popadało w zapomnienie, a kompleks świątynny stopniowo pochłaniała dzika przyroda. Pomiędzy budowlami wyrastały kolejne drzewa, a ceglane ściany zarastał mech. Zagubione w dżungli świątynie odkryli Europejczycy na przełomie XIX i XX wieku. Na początku dwudziestego stulecia rozpoczęto tu prace archeologiczne, podczas których skatalogowano ponad siedemdziesiąt budowli, z których część udało się odrestaurować.
Klucząc pomiędzy omszałymi kamieniami i pozostałościami świątyń próbuję wyobrazić sobie, jak musiało to miejsce wyglądać sto lat temu. Przychodzą mi na myśl przygodowe filmy w stylu Indiany Jonesa czy Tomb Raider. Kompleks Mỹ Sơn przypomina mi trochę zabytki kambodżańskiego Angkoru, choć oczywiście zupełnie nie dorównuje mu wielkością i rozmachem. Lubię takie miejsca, pozostałości po dawnych cywilizacjach, trochę jeszcze tajemnicze, nadgryzione zębem czasu, pełne kamiennych świadków dawno zapomnianej przeszłości.
Gdy spaceruję po Mỹ Sơn, od razu dostrzegam, że przed archeologami i konserwatorami zabytków jeszcze bardzo dużo pracy. Niektóre świątynie są w całkiem niezłym stanie. Można do nich wejść, by podziwiać prostą budowę wnętrz, ciężkie sklepienia i brak okien, dzięki czemu panujący w środku mrok potęgował i nadal potęguje wrażenie pewnej mistyczności tego miejsca. Z innych z kolei zostały kupki kamieni przysypanych ziemią i zarośniętych krzakami – te dopiero czekają w kolejce na odkopanie i odnowienie.
Nie wszystkie zniszczenia są jednak dziełem czasu i przyrody. Niektóre wynikają z działań ludzi. Leje po bombach i ukryta pod blaszanym dachem kupa cegieł, która kiedyś była najstarszą świątynią Mỹ Sơn przypominają o amerykańskich bombardowaniach z sierpnia 1969 roku, kiedy podczas nalotu dywanowego zniszczono wiele tutejszych zabytków. Należy jednak pamiętać, że w tym wiekowym kompleksie świątynnym Wietkong założył jedną ze swoich baz, a na szczycie świątyni zamontowano maszt radiostacji. Mimo to zbombardowanie zabytków wzbudziło międzynarodowe protesty, po których Amerykanie zaprzestali nalotów na tych terenach. Wietkong mógł więc działać tu bez dalszych przeszkód.
Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku prace konserwatorskie w Mỹ Sơn rozpoczął zespół archeologów z Polski, kierowany przez Kazimierza Kwiatkowskiego. Polska delegacja była pierwszą zagraniczną grupą badaczy, która zjawiła się w Wietnamie po wojnie, nie do końca wiedziano zatem, czego się spodziewać. Część terenów wokół Mỹ Sơn była jeszcze zaminowana, a większość budowli w opłakanym stanie. Mówi się, że Kazik był niezwykle zapalony do pracy tutaj – zanim grupie zorganizowano noclegi, sypiał w szałasie lub wewnątrz świątyń, byle tylko móc pracować na miejscu. Kierował pracami w Wietnamie aż do swojej śmierci w 1997 roku, a w dużej mierze dzięki jego staraniom Mỹ Sơn trafiło dwa lata później na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Zwieńczeniem spaceru po Mỹ Sơn jest krótkie, trwające zaledwie kwadrans przedstawienie, podczas którego można obejrzeć dwa tańce i jeden występ muzyków. Najciekawszy wydaje się prezentowany na samym końcu taniec apsar czyli mitycznych boginek wody, wywodzących się z tradycji hinduistycznej. Pięć dziewcząt wije się w przepięknym, zmysłowym tańcu, niestety kiczowate, błyskające niebiesko-czerwone oświetlenie rodem z wiejskiej dyskoteki psuje nieco całą atmosferę.
Hội An i pobliskie Mỹ Sơn to dwa miejsca w Wietnamie, które najbardziej przypadają mi do gustu. Podoba mi się atmosfera zarówno zabytkowego miasteczka – tak za dnia, jak i po zmroku, i tajemniczy klimat kompleksu świątynnego. Gdybym kiedyś miała wrócić w te rejony, to właśnie tutaj chętnie spędziłabym więcej czasu. Takie miejsca są bliskie mojemu sercu.
- Walutą Wietnamu jest dong (VND). Kurs wymiany wynosi 1 USD = 23 000 VND.
- W Hội An można kupić bilet, który daje wstęp wybranych pięciu spośród dwudziestu dwóch głównych zabytków miasta (Most Japoński, domy zgromadzeń, zabytkowe domostwa, muzea itp.), a jego koszt to 120 000 dongów. Można go zakupić w jednym z kilku stoisk biletowych rozsianych po niewielkiej starówce, warto również zaopatrzyć się w broszurę z mapką i podstawowymi informacjami o mieście. Dawniej bilet ten obowiązkowo musiał zakupić każdy turysta, który chciał wejść na stare miasto, jednakże podobno ze względu na brak możliwości kontroli obecnie nie jest on wymagany, jeżeli nie zwiedza się zabytków.
- W Centrum Informacji Turystycznej mieści się naprzeciwko targowiska.
- Z Hội An do Mỹ Sơn można dostać się na kilka sposobów: zorganizowana wycieczka (około 45-50 dolarów za osobę), taksówka (około 40 dolarów wraz z oczekiwaniem) lub wynajęty skuter (tylko dla osób, które czują się pewnie, bo ruch na wietnamskich drogach jest bardzo chaotyczny).
- Wstęp do Mỹ Sơn kosztuje 150 000 dongów.
- W kompleksie świątyń najlepiej być z samego rana o 8:00 (przed wycieczkowymi autokarami) lub po 14:00 (po wycieczkowych autokarach), by cieszyć się okolicą w jak najmniejszym tłumie.
- Warto zabrać ze sobą butelkę wody (w kompleksie jest sklep z pamiątkami sprzedający także napoje, ale po południu bywa zamknięty) i nakrycie głowy a ciało nasmarować kremem przeciwsłonecznym. Niewiele jest tu cienia.
- W Hội An nocuję w Aurora Riverside Hotel położonym nad rzeką, cztery kilometry od starego miasta (kilka razy dziennie kursuje tam bezpłatny bus hotelowy). Hotel jest naprawdę niezły, czysty i ma spory basen. Pokoje przestronne i ładnie urządzone, klimatyzowane, z łazienką. Pokój dwuosobowy ze smacznym i obfitym śniadaniem można zarezerwować już od 25 dolarów.
- Jeśli szukasz innego zakwaterowania w Hội An (tańszego lub bliżej starówki) kliknij tutaj, by przejrzeć oferty i zarezerwować.
Jak podobają się Wam Hội An i Mỹ Sơn? Chcielibyście odwiedzić Wietnam? A może już tam byliście? Jeśli tak, to podzielcie się swoimi wrażeniami!
Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Dzięki Hoi An zakochałem się w Wietnamie ???
Łukasz, ja w sumie też. I Ha Long jeszcze :)
SUPER
Pięknie
Małgorzata, bardzo :)
Po wizycie Trumpa Wietnam najadą turyści z USA
Rafał, Wietnam z pewnością się ucieszy
Rety jak tam kolorowo. Te lampiony są cudowne. Wietnam chodzi mi od dawna po głowie, a teraz po dzisiejszych wydarzeniach politycznych (spotkanie na szczycie) to pewnie zrobi się jeszcze bardziej popularny :)
Też tak słyszałam, że może być więcej chętnych na wyjazd tam :)
to chyba moje ulubione miasto na całym wybrzeżu. w nocy genialne, w dzien urocze. mimo ze mineło już 8 lat od mojej wizyty wspominam cały czas z wypiekami na twarzy!
Z mojej podróży po Wietnamie to – obok zatoki Ha Long – ulubione miejsce :)
Z miasta najbardziej spodobał mi się most, bardzo urokliwy. Z kolei z wielką chęcią zwiedziłabym też sanktuarium – nie dość, że leży w pięknym miejscu, to jeszcze taki kawał historii. Dużą ciekawostką jest polski akcent – my to jednak umiemy walczyć :)
To prawda, jak się Kazik zaciął to nie popuścił :)
Pięknie! Mój brat właśnie teraz taniej jest. Hoi An przypomina mi jedno z chińskich miasteczek Pingyao. A sam Wietnam odwiedzę na pewno raz jeszcze bo nie zobaczyłam wszystkiego co chciałam:(
Wietnam jest bardzo ciekawy, być może sama też kiedyś tam jeszcze wrócę :)
Nie ogarniam. To ty byłaś teraz też w Wietnamie?! Zdecydowanie podróżujesz częściej niż ja zaglądam na Facebooka :D A myślałam, że jestem w miarę na bieżąco z wyjazdami lubianych znajomych ;)
Tak, byłam w Wietnamie, a teraz właśnie wróciłam z Brazylii, za 2 tygodnie jadę do Korei Płd :)
A jak z grubsza wygląda jedzenie w Wietnamie? To prawda, że jest dużo słabiej niż np. w Tajlandii?
Dla mnie wręcz przeciwnie. Tajskie jest dla mnie zbyt ostre, a wietnamskie – idealne!
Świetne, kolorowe zdjęcia. Miło się to czyta i ogląda.
Dziękuję!
Muszę przyznać, że za dnia miasto wygląda chaotycznie. Ale nocą, ten chaos gdzieś niknie i na pierwszy plan wychodzi ciepłe światło lampionów. Musi być tam niesamowicie klimatycznie :)
Jest bardzo! Rzeczywiście za dnia trochę chaosu, tez więcej ludzi. A mimo wszystko było przyjemnie. To mi się właśnie tam podobało, że zarówno w dzien jak i w nocy było ładnie, ale zupełnie inaczej :)
Nocą wygląda bajecznie :)
O tak :)
Moje ukochane hoian! Najpiękniejsze na całym wietnamskim wybrzeżu!
Całego nie widziałam, ale z tego, co zobaczyłam to też podobało mi się najbardziej :)
Niesamowite zdjęcia :) Ależ musi być tam pięknie nocą :)
Jest!
Ja w Wietnamie jeszcze nie byłem, w przeciwieństwie do mojej Narzeczonej, która bardzo mnie do tego namawia. Dzięki Twojemu tekstowi coraz bardziej przekonuję się do odwiedzenia tamtych rejonów.
Niech namawia mocniej, Wietnam jest fajny!
Zaciekawiłaś mnie tym opisem. Muszę sobie więcej poczytać o Wietnamie ;)
Warto :)
To miejsce wieczorami wyglada zupełnie inaczej!!! Ja bym tam pewnie zwariowała! Piękne miejsca i bardzo ciekawe, pełne historii Nie spodziewałam się jednak, że nawet tam, na końcu świata Polak pokazał, że jak chce to potrafi : ) szok. Aż poczułam sympatię do tego miejsca i muszę przyznać, że Kazik miał rację, nie trzeba od razu burzyć mury. Wszystko wyglada bardzo ładnie i ciekawei, dzięki temu przyciaga się turystów, co im sie pewnie bardzo przydaje.
Sama byłam zauroczona różnicą pomiędzy dniem i nocą. Absolutnie moje ulubione miejsce w Wietnamie :)
Ależ ciekawe miejsce! Zdjęcia ogląda się super, co dopiero pobyt
Wietnam nadal tani i niedoceniony…ale bardzo daleko :)
Byłam raz w Wietnamie ale na pewno tam wrócę! Zdążyłam tylko zwiedzić Ho Chi Minh i wyspę Phu Quoc – to zdecydowanie za mało :)
Pięknie, niesamowicie, oszałamiająco! Dziękujemy za ten wpis. Dodane na listę 2020 ;)