Wznieśmy toast bułgarską rakiją!
Karawana składająca się z czterech jeepów zatrzymuje się na skraju wioski. Z pojazdów wysypują się turyści z wielkimi uśmiechami na twarzach i aparatami fotograficznymi w rękach. Wychodzi do nich przedstawiciel wioski, który serdecznie wita ich w Bułgarii. Na początek chciałbym poczęstować państwa wodą z ogniem, typowym napitkiem bułgarskim, rozpoczyna gospodarz, podczas gdy zza jego pleców wyłaniają się dwie młode dziewczyny, prawdopodobnie jego córki, z tacami, na których stoją ustawione w rządkach szklaneczki wypełnione do połowy żółtawym płynem.
Niczym wprawne kelnerki, dziewczęta roznoszą trunek wśród turystów, którzy częstują się z lekkim wahaniem. Niektórzy wąchają zawartość szklanek i marszczą nos, inni kręcą szklankami jakby degustowali wino w kieliszkach i obserwują jak nieco oleisty płyn spływa po ściankach naczynia.
Na zdrave! – wykrzykuje gospodarz, unosi w górę swoją szklanicę i wypija słuszną porcję rakii. Niektórzy turyści idą jego śladem, ale większość nieufnie przysuwa naczynia do ust i bierze maleńki łyczek. Niezależnie od wypitej ilości wszyscy co do jednego krzywią się na smak trunku, lecz nie zniechęca ich to do wypicia kolejnej porcji. Tym, którzy wypili wszystko na raz gospodarz tłumaczy: Rakii nie wypijamy jednym haustem. Pijemy ją powoli, delektując się smakiem – jakby na poparcie swoich słów bierze kolejny łyk i uśmiecha się do zgromadzonych wokół niego ludzi. Chodźcie, pokażę wam, jak robi się rakiję, a potem kto będzie chciał, będzie mógł kupić oryginalny trunek. Cena specjalna, tylko 20 lewów za litr.
Wykorzystując przerwę w pracy idę do baru i nalewam sobie zimnej, lekko słodkiej herbaty. Dziewiętnastoletni barman Mitko kręci się za kontuarem z nudów, bo o tej porze turyści nie zamawiają drinków, tylko smażą się na złocistej plaży. Dopiero wieczorem, po kolacji, zejdą się odpocząć od całodziennego lenistwa i wypić kilka podłych drinków znajdujących się w ofercie All Inclusive hotelu.
– Ile potrzebujesz? – pyta mnie z uśmiechem Mitko.
– Niewiele, dwa litry, tyle, co dla rodziny – odpowiadam, sadowiąc się na barowym stołku i wyciągając rękę po słomkę. Chłopak podaje mi plastikową rurkę i wyciąga z kieszeni telefon, żeby coś sprawdzić.
– Dobrze, następną zmianę mam w piątek o 7:30. Przyjdź przed ósmą, kiedy nie będzie managera.
– A po ile? – pytam, pociągając łyk zimnej herbaty przez słomkę. Wiem, jaka jest cena standardowa, dla turystów, ale mam nadzieję, że dostanę bardziej preferencyjne warunki.
– Jak dla twojej rodziny to po piętnaście – uśmiecha się Mitko. – Tylko przynieś mi jakieś półlitrowe butelki.
– Dobra, dzięki – dopijam herbatę i podaję mu plastikowy kubek. – To na razie! Właśnie zamówiłam sobie zapas domowej, bułgarskiej rakii.
Rakija w sklepie jest jeszcze droższa. I wcale nie taka dobra, jak domaszna. Tak twierdzą sami Bułgarzy. Te oficjalne, sklepowe, nie mają w ogóle prądu. Fakt, ciężko znaleźć na półkach trunek o mocy większej niż 40%. A jak sobie gospodarz sam pędzi, to rakija może i 80% mieć. Wtedy jest co pić!
Kiedy Bułgaria wstępowała do Unii Europejskiej okropni urzędnicy z dalekiej Brukseli nie patrzyli przychylnym okiem na masową produkcję alkoholu w domowych warunkach. Jak to tak, nie po europejsku, bez norm? By choć trochę uregulować ten proceder, rząd bułgarski zdecydował się obłożyć domową rakiję akcyzą, wprawdzie o połowę niższą, niż ta nałożona na alkohol sprzedawany w monopolowych, ale ludziom bardzo się to nie spodobało. Mimo protestów podatek został wprowadzony.
Efekt jest taki, że na około 1000 zarejestrowanych miejsc, gdzie legalnie produkuje się rakiję działa około 9000 niezarejestrowanych. A nawet w tych legalnych dane o produkcji drastycznie się zaniża.
Ponad połowa winogron zbieranych w Bułgarii przeznaczana jest na własny użytek. Nikt tego nie zje! Oczywiste jest, że większość wykorzystywana jest do produkcji domowej rakii – tzw. grozdowej rakii. Ale trunek ten niekoniecznie trzeba produkować z winogron. Chętnie używa się śliwek czy moreli, a w okolicach Kazanłyku przysmakiem jest też rakija pędzona z płatków róż. Jak mówi mi jeden ze znajomych Bułgarów: rakiję robimy ze wszystkich owoców, które mają cukier!
No to mamy już pod ręką gotową, mocną domową rakiję w plastikowej butelce. Trzeba się w końcu napić. Ale, ale… nie tak szybko. Przede wszystkim nie lejemy rakii do kieliszka i nie wypijamy na raz, jak to już wcześniej gospodarz wytłumaczył. Rakiję sączymy ze szklanki. Przed wypiciem pierwszego łyka można wznieść toast. Na zdrave! – zakrzykną Bułgarzy. Stukając się szklanką, trzeba patrzeć drugiej osobie w oczy, inaczej może być to odczytane jako brak szczerości.
Teraz już możemy zacząć delektować się smakiem mocnego trunku. Pamiętajmy jednak, żeby nie popijać rakii sokiem czy czymkolwiek innym. Tradycyjną zakąską jest sałatka szopska. Rakija w Bułgarii często traktowana jest jako aperitif.
To co, na zdrave!

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)
- Ewa a
Rakije piliśmy w Chorwacji :) dlatego jakoś Bułgaria kojarzy nam się z winem ;)
Rakije piliśmy w Chorwacji :) dlatego jakoś Bułgaria kojarzy nam się z winem ;)
Zatem… trzeba jechać do Bułgarii !! :)
dokładnie tak! Rakija od lat kojarzy się bardziej z Chorwacją… a przed wieloma laty – ogólnie z Jugosławią, tam się z nią spotykaliśmy po raz pierwszy wyjeżdżając za granicę… i dlatego chyba niewielu z nas łączy rakiję z Bułgarią :)
dokładnie tak! Rakija od lat kojarzy się bardziej z Chorwacją… a przed wieloma laty – ogólnie z Jugosławią, tam się z nią spotykaliśmy po raz pierwszy wyjeżdżając za granicę… i dlatego chyba niewielu z nas łączy rakiję z Bułgarią :)
hehe teraz chyba zacznę pić na nowo :)
a tak poważnie dobre kilka lat temu próbowaliśmy rakiji w Chorwacji – nie pamiętam nikogo kto nie krzywiłby się po wzięcu nawet najmniejszego łyka
80-cio procentowy aperitif, ci to maja leb! ;)
Po sześciu latach w Hiszpanii spadła mi odporność na mocne alkohole. Tutaj pija się tak “lajtowo”!!!:) W Bułgarii już po pierwszym dniu wakacji chyba już więcej bym nie pamiętała. No ale jak trzeba, to na zdrave! :)
Też mam wspomnienia z rakiją. Jeszcze w szkole średniej spiliśmy się jak świnie w pociągu.
Nikt nie spodziewał się że rakija jest taka mocna.
Smutne jest że w Bułgarii jest aż 1000 miejsc legalnych, 9000 nielegalnych produkujących rakiję. Przecież to mały kraj.
Z Bułgarii najlepiej pamiętam wina. Było nawet wino Cabernet, alenie porównujesię do tych z RPA.
Mi tez rakija kojarzy sie z Chorwacja, ale to pewno dlatego, że w Bulgarii jeszcze nie bylam :)
Zapraszam do siebie, na relacje z wyprawy po tajlandii :)
Wow podziwiam ludzi którzy piją 80 % aperitif, to jest prawie jak nasz spirytus :)
Wow 80% to naprawdę musi być dopiero trudnej wart zachodu! Aż dziwne, że u nas w Polsce dla niektórych 40% czy nawet 20% to dużo. Myślę, że trzeba się dobrze będzie zastanowić nad celem kolejnej podroży;)
Nie przepadam za mocnymi alkoholami, ale zachęciłaś mnie, żeby rakiji wreszcie spróbować :) A sałatkę szopską bardzo lubię.
Ja też uwielbiam, dawno nie jadłam…
Niestety, mimo wielkich chęci, jestem w stanie przełknąć najwyżej jeden łyk :) A żeby sączyć i się delektować to już nie dla mnie :)
Piłam Rakiję w Chorwacji – polecam również Kruszkovicę.
Pilismy w Bułgarii domowej roboty rakije i smakowała jak średniej jakości podlaski bimber (równiez robiony z owoców). Wina z migdałów czy fig – tylko dla koneresów Ewcia pozdrawiamy
Próbowałam, ale jednak nie dla mnie są tak mocne trunki w typie brandy. Wina zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu :)
Mam tak samo, nie przepadam za rakiją (tak jak zresztą za polską wódką) :)
Rakija… Po 30 latach od moich wcześniejszych trzykrotnych wakacji w Warnie – za Żivkova, odwiedziłem swoich dawnych gospodarzy. Pamiętali mnie. Na wieczorne party przygotowali królika z grilla, z własnej hodowli, no i m.in. rakiję. Dali zagadkę – z czego zrobiona. Długo z żoną zgadywaliśmy – bez powodzenia. To było z kwiatu akacji… Przy domu mam dwie duże akacje, więc zapytałem o przepis. Ewentualna produkcja nie weszła w grę z powodu braku destylatora, w co sympatyczni gospodarze nie mogli uwierzyć. Do dziś pamiętam ich miny. To było w 2003.