Migawki z zalewanego Bangkoku

Zaczęło się w lipcu od tajfunu, który spowodował podniesienie się poziomu wód w północnej Tajlandii. Powódź stopniowo przesuwała się na południe, by w październiku dotrzeć do Bangkoku. Lecąc do tego miasta na początku listopada zastanawiamy się, co zastaniemy na miejscu. Jednak informacje od znajomego, który mieszka w Tajlandii, trochę nas uspokajają. Lecimy, a przy okazji same możemy zaobserwować skutki katastrofalnej powodzi.

Powódź w Bangkoku

Powódź w Tajlandii widać już z okien samolotu. Przelatujemy nad rozległymi, zalanymi terenami. Przypomina mi to nieco widok na pływające wioski na kambodżańskim jeziorze Tonle Sap, z tą różnicą, że – jak słusznie zauważa Aga – tutejsze domy wcale nie pływają, a toną.

Powódź w Bangkoku

W pewnym momencie przelatujemy nad słynnym z polskich mediów lotniskiem w Bangkoku – zalanym Don Muang. Natura z samolotów chciała chyba zrobić wodoloty. Lądujemy z godzinnym opóźnieniem, będącym efektem problemów technicznych z silnikiem jeszcze w Helsinkach, na kompletnie suchym międzynarodowym lotnisku Suvarnabhumi. Odbieramy bagaże, wskakujemy do pociągu, z którego przesiadamy się na BTS. Obserwuję okolice przez okno, ale póki co wody na ulicach nie widać. Dopiero gdy dojeżdżamy na miejsce, do apartamentowca, w którym mieszka nasz znajomy Florek, witają nas worki z piaskiem i częściowo zamurowane wejście.

Powódź w Bangkoku

Na dole w recepcji można nawet kupić wodę butelkowaną, której ostatnio podobno brakowało w okolicy.

Powódź w Bangkoku

Zrzucamy plecaki i pędzimy do ambasady Birmy. Jest przed jedenastą, kiedy z wypełnionymi formularzami, skserowanymi paszportami i dwoma zdjęciami stajemy przy odpowiednim okienku.
Lecicie 12 listopada? To po paszporty zgłoście się w piątek – mówi nam sympatyczny pan.
Ale my potrzebujemy dziś… – tłumaczymy.
No problem, to będzie kosztowało dwa tysiące pięćset dwadzieścia bahtów. Paszporty będą do odebrania dziś po wpół do czwartej. Dziękuję – odpowiada urzędnik, a nam kamień spada z serca, że udało się to załatwić tak szybko. W ambasadzie też widać przygotowania do powodzi – wejście jest częściowo zamurowane i prowadzą do niego prowizoryczne schody.

Powódź w Bangkoku

Odebrawszy po południu paszporty postanawiamy przejechać się na północ miasta, by zobaczyć, jak to jest z tą powodzią. Już w okolicach Silom największy tłum spośród kupujących kręci się przy straganach z kaloszami. To teraz jedne z najbardziej pożądanych dóbr. My bez kaloszy wskakujemy w BTS i ruszamy na stację Mo Chit.

Powódź w Bangkoku

Wysiadamy z pociągu. Nie mogę uwierzyć własnym oczom. W okolicach stacji Chong Nonsi jest kompletnie sucho i jedyne co przypomina o powodzi to worki z piaskiem i murki przy budynkach. Tutaj wszystko pływa, a ludzie brodzą w wodzie po kolana. Nie trudno się domyślić, że bardziej na północ jest jeszcze gorzej.

Powódź w Bangkoku

W którym kierunku by nie spojrzeć – ulice pokrywa warstwa wody. W tej okolicy jest na tyle niewysoka, że ciężarówki czy nawet motocykle są w stanie przejechać.

Powódź w Bangkoku

Przy wejściu na stację stoi autobus, z którego ludzie wyrzucają kolejne worki z pisakiem. Nie wiem, czy w tym miejscu mogą one cokolwiek pomóc.

Powódź w Bangkoku

Z drugiej strony stacji Mo Chit wody wcale nie mniej. Tutaj też kursują autobusy, czasem przejedzie pick-up wypełniony butelkami wody do picia. Na placu ostał się pojedynczy, opakowany w folię samochód. Wygląda dość groteskowo.

Powódź w Bangkoku

Wsiadamy do BTS w kierunku południowym. Zza okien kolejki widać stojącą na ulicach wodę.

Wracamy na przedostatnią stację, Saphan Khwai. Tutaj da się wyjść na ulicę, ale po kilkunastu krokach w kierunku północnym dochodzimy do zalanej ulicy. Poziom wody nie jest tak wysoki, jak przy Mo Chit, ale powoli rośnie. Powódź będzie się powoli przesuwała na południe miasta.

Powódź w Bangkoku

Wracamy do domu. To pierwszy raz, kiedy widzę powódź z bliska, a zdaję sobie sprawę z tego, że to, co obserwuję, jest jedynie ułamkiem całej ludzkiej tragedii tutaj. Obrzeża Bangkoku są zalane. Centrum turystyczne bronione jest po części ich kosztem – ponieważ nie wybieramy się w te okolice to mogę tylko powtórzyć to, co czytałam i słyszałam – tam jest sucho. Florek mówi nam wieczorem, że najgorszy jest chaos informacyjny. Nie wiadomo, gdzie popłynie woda, skąd, jak dużo. Informacje nierzadko są sprzeczne. Można tylko czekać i obserwować.

Powódź w Bangkoku

A ludzie? Cóż, na twarzach osób mijanych na ulicy nie widać smutku, przygnębienia czy rozpaczy. Może dlatego, że tam, gdzie skutki są najpoważniejsze – ja nie dotarłam. W okolicach Mo Chit ludzie wspólnie układają worki z piachem, przy Saphan Khwai na suchych jeszcze ulicach handel trwa w najlepsze. Mamy wrażenie, że Tajowie pracują i chcą jak najszybciej usunąć skutki żywiołu. Oby były one możliwie jak najmniej odczuwalne…

Czy słysząc doniesienia o katastrofie naturalnej, powstrzymalibyście się przed podróżą w to miejsce?

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

19 komentarzy

  1. Ania pisze:

    Samych przyjemności w Birmie życzę!!!

    • Ewa pisze:

      Dziękuję! Wiem, że Ty bardzo lubisz ten kraj, myślę, ze też go polubię :)

      • Ania pisze:

        Na pewno się Tobie spodoba:)
        A ja planuję tam niebawem wrócić – mam bilet na luty i jeśli tylko się nic nie zmieni, to będzie okazja ponownie odwiedzić Birmę:)

        • Ewa pisze:

          Ooo, to super! Ja sobie zdałam sprawę, że przez te dwa i pół tygodnia tylko liznę… Zabawne, im dłużej podróżuję, tym bardziej mam wrażenie, że mi mało czasu, żeby na spokojnie pojeździć po różnych zakątkach świata :)

  2. Adri pisze:

    Przypomina mi się nasza powódź z 1997 roku, kiedy zalało Wrocław i mój uniwerek. A że leży on nas samą Odrą, to jeszcze w pażdzierniku po korytarzach grasowały szczury wodne!
    Okrutny żywioł…
    Pomimo powodzi, życzę dobrej zabawy :-)

  3. Jola pisze:

    OOO, ale te kalosze to jakiś tajski wynalazek.Czy są jednorazowego użytku? A jakieś rozmiary do wybory są? Wyglądają jak buty muszkieterów! Kochane-cieszcie się przygodą!!

    • Ewa pisze:

      Chyba wielorazowego, tak wyglądały z bliska. Ale rozmiarów nie oglądałam… Dziękujemy, póki co korzystamy – masaż był świetny :)

  4. Małgorzata pisze:

    Nie lubię tego :-(

  5. Małgorzata pisze:

    Oczywiście nie lubię powodzi, a na Twój wpis nie mogłam się doczekać pozdrawiam całuski…

  6. lotnisko zwie się Don Muang ;) pozdr z Koh Tao! Suchego i nudnego!

  7. Ewa pisze:

    Dzięki, haha, taka gapa ze mnie :) A w Chiang Mai ciekawie, czekamy aż przejdzie ulewa i ruszamy na obchody Loi Krathong nad rzekę. Ale w rzece nie ponurkujemy :D

  8. Ajka pisze:

    O kurcze, nieźle! Super fajna relacja, dzięki! Takie dokładne info z pierwszej ręki trudno dorwać! Uważajcie na siebie!

    • Ewa pisze:

      Uważamy :)

      Teraz jesteśmy w Chiang Mai, gdzie jak nam ktoś powiedział – powodzi w ogóle nie było. Za to dziś wieczorem nieźle przylało, co jednak nie odwiodło nas od buszowania po nocnym targu :)))

  9. Marek pisze:

    Hej.

    Wybieram się wkrótce do Tajlandii. Którą walutę najlepiej wziąć ze sobą do wymiany? Czy lepiej wziąć tylko kartę i korzystać z bankomatów?

    • Ewa pisze:

      Marek, dwa lata temu wymieniałam dolary, tym razem wzięłam kartę i korzystam z bankomatów (chociaż te dodają 150 bahtów prowizji – ok. 15 zł, więc staram nie korzystać z nich zbyt często). Bankomatów tu mnóstwo w miastach.

      Przyjemnej podróży!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!